Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Katrinam z miasteczka . Mam przejechane 31991.43 kilometrów w tym 46.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.69 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 3363 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Katrinam.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2019

Dystans całkowity:1276.77 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:56:28
Średnia prędkość:22.61 km/h
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:98.21 km i 4h 20m
Więcej statystyk
  • DST 399.66km
  • Czas 17:35
  • VAVG 22.73km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pierścień 1000 Jezior

Niedziela, 30 czerwca 2019 · dodano: 01.07.2019 | Komentarze 0

Świękitki - Świękitki wg trasy ze skrótem ze Szczynortu do Wydmin i z powrotem po punktach trasy
AVG: 22.7 km/h
MAX:  58.0 km/h

Start - przybywam dosłownie na kilkanaście minut przed startem a tu już kolejka ludzi stojących po odbiór GPSa. Cóż - dołączam do nich i za moment odbieram to co inni - białe pudełeczko. Sprawdzam jeszcze czy jest na pewno włączone i w przeciwieństwie do większości nie przypinam go do ramy ale chowam do sakiewki na bagażniku.
Start! Ruszyli! Przyspieszam, gonię trochę a tu odzywa się moje lewe kolano, które już wcześniej od kilku dni sygnalizowało problemy w okolicach rzepki... Takze ten no... Spodziewałam się tego i wiem, ze jeśli cokolwiek chcę przejechać to nie na 100% obu nóg, ale na max 75%. Czyli 100% prawej i 50% lewej.
Po starcie pierwsze kilka kilometrów lecę za peletonikiem swojej grupy ale na pierwszym większym podjeździe zgodnie z naturą odjeżdżają mi i zostaję z tylu. Jednakże interesujace jest to, że mimo iż jeszcze jadę jakby pod wiatr lub i jest on z boku - a na pewno nie mam go z tyłu - moja prędkosć już przekracza 28 km/h po płaskim. Ładnie.
Już w Miłakowie zatrzymuję się na drobne poprawki ventisita a i przy okazji łykam Ketonal na kolano i smaruję je Traumonem. Pierwszy i ostatni raz na tej trasie - więcej tego nie zrobię.
Miłakowo - przelatuję rondo, ale kiedy tak ślicznie się składam w zakręcie zauważam kątem oka już stojących zawodników przy starcie ostrym... Ahaaa... Wiec ten ostry to ostry ale stamtąd? Ślicznie się składam dalej w skręcie i wracam pod bramkę gdzie dołączam do grupy 17 z którą zaraz startuję (moja to była 16, ale mi uciekła).
40 km. Niechceniemniesię, lekka złość na to niechcenie się i w ogóle to tyłek boli i kolano się odzywa nieco. Nożesz... Nie zawrócę. Nie dojadę jak będzie mnie bolało. I weź tu wybierz. (pod koniec maratonu dotarło do mnie, że taki wpływ niechcenia się mógł być spowodowany właśnie Ketonalem). Remanent Vetisita na foteliku wiele nie pomaga, a ja nie bardzo mam pomysł jak rozwiązać problem z jego zsuwaniem się z gładkiego fotelika. Rzepy nie trzymają się taśmy dwustronnej tak jak powinny.
Kilka km dalej - nawierzchnia. krzywe lecą i w głowie i chwilami w powietrze. nogi chcą, organizm też daje radę, ale wertepy to... temat na kolejne kilka ksiąg. Amortyzacja niewiele pomaga, w zasadzie to nic. Lepsze by były koła 26" a najlepiej 28 - wtedy bym przelatywała po tych nierównościach jak szoszoni... nawet gdybym nie miała amortyzacji.
Jeden z wyprzedzających daje mi znać, że coś nie tak mam z tyłu - zatrzymuję sie i sprawdzam - sakiewka spadła z bagażnika na prawą stronę ciągnąć za sobą worek i tak sobie jadąc po prawej stronie roweru. Poprawiam. Przydałoby się mieć pionowe zahaczenie sakiewki... Może do fotelika dorobię?
65 km. Ventisit robi "papa" do fotelika i aż do PK2 czyli do Szczynortu będzie jechał na sakiewce przypięty do niej, a ja na samym foteliku. Co w sumie niewiele mi zaszkodzi a na pewno uchroni prawą stronę prawego uda przed kolejnymi otarciami i bolesnościami.
PK1 - Lidzbark Warmiński. Wody nie ma, ale już się pojawia. Dobieram 4x Prince Polo, dolewam wody do worka dosypując Aptonii i lecę dalej. lecę - czyli na nowo muszę złapać rytm ale już wiem ze jakoś mi idzie, chociaż jednak ciutkę gorzej niż myślałam. No ale to też kwestia częstych przystanków i rozwiązywania problemów z ventisitem, kolanem etc.
Około 100km - znowu nawierzchnia. No żesz do jasnej. Na 500-- kasa jest a na drogi nie! Gdybym miała opisać to po czym jechałam to byłby to najdłuższy tom polskiej łaciny podwórkowej.
Już wiem, ze nie zdążę do 19 do Szczynortu - a skoro tak to każą mi pewnie zjechać z trasy. Cóż. Jadę dalej.
134 km. Kryzys - spadłą mi kadencja, mniejsza moc. Głowa umie wykrywać takie rzeczy więc wiem jak reagować - staję na przystanku PKS i uzupełniam węglowodany i piję.
[Wtręt sprawdzający co jest nie tak a co było źle? Problem z fotelikiem, lewe kolano i brak pełnej regeneracji po Pomiechówku 400km. Power jest ale nie mogę go wykorzystać w 100%. Czyli póki co jest raczej OK, nic mi aktualnie nie dolega.]
Jadąc sprawdzam swoje położenie: za mną są jeszcze numerki open 217 i solo 02 i 31. Czekam na Andrzeja (217), który zatrzymuje się obok - chwila rozmowy i on leci dalej a ja za nim. W ogóle to Pepsi mi się skończyła - czas doładować kolejną. Swoją drogą - dobrze mi się na niej jeździ - dobre paliwko. Doganiam Andrzeja stojącego gdzieś przy sklepiku i lecę dalej.
Szczynort!!!
Omijam pochrzanione szlabany przy porcie, podjeżdżam na betonowe płyty przy porcie i ledwo co zsiadam, jeszcze nie zdjęłam słuchawek a już podchodzi jakiś na wpół obnazony chłopaczek:
- Czy mogę się na czymś takim przejechać?
- NIE!
Aha. I poszedł. A mnie aż gula urosłą ze złości, bezczelności gnoja i w ogóle sytuacji. No po prostu... "bomniesięnależy, DAJ!".
Po kilku zdjęciach wyjeżdzam z części portu i jadę dalej szukając punktu, który powinien być gdzieś za mostem. Jednak tuż przed nim dogania mnie samochód jakiś i powoliz jeżdża na bok mrugająć awaryjnymi. Nasi? Nasi! Obsługa 2 punktu. Wycofują mnie. :( :) Mam jechać do Wydmin. No cóż... No dobra. W zasadzie to się z tym liczyłam,l co jak co, ale górki i teren zrobiły na mnie mocne wrażenie, także... Oddaję ventisita, worek do picia i Aptonię obsłudze do odebrania na mecie - jakby przepak - i lecę dalej w stronę Pozezdrza. Jednocześnie dociera do mnie coraz częściej, że lewe kolano nie boli - bo się jakby rozgrzało i w ciepełku lepiej mu pracować :D Hurrra! :D Da się jechać :D Ale i tak będę go oszczędzała do samego końca.
Pozezdrze - w sklepiku nie mają tego co szukam czyli Pepsi więc biorę Fantę. I na wyjeździe z miasteczka zmieniam krótkie spodenki na długie - robi się coraz chłodniej.
Kruklanki - coś tu ładnie pachnie. Po kilku chwilach stoi przede mną rosołek i fryteczki. Takie tam krótkie, małe danie. Wyjeżdżam z Kruklanek i zawracam po chwili na drogę prowadzącą do Wydmin - miajjąc 217 który mimo spotkania z obsługą z PK2 jedzie dalej. No cóż, jego sprawa. Podróż z Kruklanek do Wydmin jest taka ciutkę długa. Chyba dlatego ze mi się jakoś tam spieszy, nie mogę się doczekać czy coś w tym stylu. Poza tym zapadła już noc i też jedzie się troszkę inaczej, zwłaszcza po ciemnym lesie ;)
Wydminy - odnalezienie punktu zajmuje mi kilka chwil przez to, że szukam go za wcześnie. I kiedy dojeżdżam okazuje się, że pierwszy peletonik już dojechał kilka minut przede mną - mimo iż PK ma być otwarty dopiero od 23:00.
W planie miałam zostać w Wydminach z godzinę albo dwie, odespać troszkę. Niestety coś zaczęło mnie gryźć, rozdrapałam się i po przyjechaniu i odjechaniu 217 ruszyłam za nim. (217 jednak zawrócił). Notabene doganiam Go kilka kilometrów dalej i wyprzedzam widząc jeszcze jakiegoś szoszona z przodu, ale ten ktoś przyspiesza i mi znika z oczu.
Giżycko! Jak fajnie jest odwiedzic stare dobre rejony, wjechać do miasta na rowerze i to mijając wcześniej dawno poznane miejsca :D W planie chciałam złapać jakiś Orlen, ale na Lotosie też mieli dobrego hotdoga i Pepsi ;) Oczywiście dogania mnie i wyprzedza 217 ale doganiam go za Piękną Górą.
Daleko jeszcze? Daleko. W Kętrzynie błądzę chwilkę ale odnajduję właściwe skrzyżowanie i skręt i lecę dalej na wioski. Wiocha za wiochą i w końcu robi się na tyle nużąco i niewyspanie robi swoje, że staję przy przystanku PKS i próbuję się przespać, ale ławki są niewygodne - za duże szczeliny między dechami. Szybko rezygnuję po przejechaniu jednej z grupek i jadę za nimi.
Kryzys. Nie mogę za bardzo przyspieszyć po tej chwili odpoczynku, prędkość spadła do okolic 12-15 km/h i ani drgnie. Ale doświadczenie z 2016 robi swoje: nie poddawać się i jechać dalej. Organizm się obudzi sam. I tak właśnie jest.
Daleko do tych Reszeli? Daleko i jeszcze przed nimi w Świętej Lipce jakiś "mundry" inaczej walnął brukiem przed i za wioską...
Reszele: znowu bruk na rynku i dookoła niego. Wlatuję pod PK, szybko się melduję, karta i zupka pomidorowa. I niestety nie ma gdzie się rozłożyć wiec po kilkunastu minutach odpoczywania jadę dalej. Tzn chcę jechać ale po wyjechaniu z miasteczka łapie mnie czkawka a chwilę potem muszę się zatrzymać i... puszczam pawia. Paw - wygoląda jak Prince Polo. Pierwsze zatrucie? Princem Polo? Może po upale taki jakiś? Jadę dalej czując znowu zgagę i nie mając poweru.
Przystanek PKS po lewej stronie. Olewam. Zsiadam z roweru, kładę się na moment i to z czekoladą w ręku. I ta drzemka bardzo mi pomaga bo kiedy wstaję to od razu rowerek jakiś się wydaje lżejszy i szybszy ;)
Kikity. Nie mogłam się go doczekać, ale punkcik malutki, niewiele mają i w ogóle. No trudno, jabłko woda i zmieniam spodenki na krótkie bo już się robi gorąco.
Znowu ZGAGA. I to taka że w ogóle... I jakby tego było mało kilka kilometrów za PK znowu się zatrzymuję i znowu... puszczam pawia. Tym razem jednak już wiem co jest grane - na stałe do końca maratonu rezygnuję ze słodkości i przerzucam się na jedzonko "białkowe" czyli w najbliższym sklepie w Jezioranach zaopatruję się w mleko, 2 kefiry i 6 frankfurterek. Z tych ostatnich połowę zjadam od razu bogato zapijając mlekiem i kefirem. Od razu lepiej!
Idzie cieżkawo. Upał już robi swoje, jednak wiatr na szczęście nie jest taki mocny jak nas nim straszono na odprawie.
W Orzechowie (to ta wioska gdzie nadal przypina się pieski łańcuchem!!! :( ) szukam jakiegoś sklepu aby uzupełnić zapasy ale nic nie znajduję i jadę dalej.
Dobre Miasto - jest tu jakiś malutki punkcik gdzie nawet nie chcą karty gdzie staję na kilka minut i wypijam dwa kubki wody. Z tego miasta idzie droga bezpośrednia do Miłakowa, ale P1000J poprowadzony jest inaczej - drogą przez Lubomino. Zmęczenie i brak picia robią swoje, dlatego czując że to już końcówka trasy włączam cokolwiek an jutubie byleby tylko odwrócić swoją uwagę od kłopotów związanych z jazdą na rowerze.
Ostatnie górki. Ostatni zakręt w Świękitkach w prawo i już szukam mety... Nie ma jej? Musi być, już jest górka... Zjazd... Mała góreczki i na zjeździe, tuż za nim wyłania się - META. WoooW!!! Hamuję przed zjazdem prawie do zera i po żwirze przejeżdzam do właściwej bramy przy domach - tu słyszę już jak lektor wyczytuje kto przyjechał na tym dziwnym - poziomym - rowerze :D Zdejmuję słuchawki, odstawiam rower i z rąk Oskara dobieram medal - niby za ukończenie 200 kilometrów, ale i On i ja wiemy że było ich 2x tyle. Czuję jak bardzo chce mi się pić i nei bacząc na nioc biegnę do wielkiego namiotu gdzie obsługa dolewa mi 5 dokładek kompotu a ja wychylam je jedna po drugiej nim Organizm wystarczająco nasiąknie wodą...

Ok, tylko 400 kilometrów, nie? Ale po takim terenie, takich nawierzchniach - to jest COŚ. Dojście do siebie zajęło mi z 5h w trakcie których zdołałam jeszcze wykąpać się, zjeść coś i podrzemać. I dojść do wniosku, że jeszcze nigdy wcześniej po żadnym maratonie nie byłam tak mocno "popsuta" jak po tym moim pierwszym P1000J. No może jeszcze po swojej pierwszej Kaszeberundzie w 2013 roku ale to była zupełnie inna bajka i wtedy tam pojechałam w ogóle na rympał, bez żadnego przygotowania się.


Kategoria SWB Beluga


  • DST 23.47km
  • Czas 01:16
  • VAVG 18.53km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pierwsza krótka trasa Zlotowa Rowerów POziomych w Spale

Czwartek, 27 czerwca 2019 · dodano: 27.06.2019 | Komentarze 0

Spała i okolice (bunkry w Konewce i Inowłódz)
AVG: 18.5 km/h
MAX: 61.1 km/h

Przyznaję, że obawiałam się tego co mi "powie" lewe kolano. W końcu w środę bolało mnie nieco cały czas, momentami przestawało (po jeździe samosmrodem) po czym znowu zaczynało. W końcu na noc wzięłam coś przeciwbólowego, wysmarowałam je i rano było już znacznie lepiej.
W Spale po złożeniu roweru i lekkim depchnięciu - niby nic się nie działo. Jednak kiedy mocniej dawałam czadu to czułam, że psychika hamuje ruch nogi, natęża nieprawidłow mięśnie i wówczas kolano dawało o sobie znać. Dopiero jak przestawałam je kontrolować - dawałam radę normalnie jechać. Teraz pisząc te słowa - nic nie boli. Także chodzenie po schodach nie powoduje bólu więc powinno być już jako tako OK.
Osiągi? Maksymalną jw osiągnęłam zjeżdżając w dół więc to się oczywiście nie liczy ;)
Ale po rozgrzaniu się, na prostej poziomej z wiatrem z boku wyciągałam przelotową na 8 biegu około 34-35 km/h. Oczywiście hamowałam się z przyspieszaniem, ale czuję że jest coś w tych nogach i one już jakby umieją jeszcze więcej niż nawet 2 tygodnie temu, przy próbie przejazdu Brevetu 400km w Pomiechówku.
Wniosek? Kolano lubi być smarowane. Odpoczynek - tak. Ale odpowiednie wysmarowanie nie zostanie wykonane przez samo chodzenie. Wydaje mi się, że jesli kolano uległo pewnemu uszkodzeniu podczas jazdy na rowerze to i naprawi się trochę również przy odpowiedniej jeździe na rowerze. Odpowiedniej - czyli dość lekkiej i średniej bez przeciążania. W zasadzie to... Po co przeciążać skoro mam już kadencję?
Z cyklu przygotowanie do maratonu - próbowałam podczepić kabel przedłużający pod ramą roweru w otulinie. Niestety otulina za wąska i złączka USB męski-żeński nie wchodzi. Muszę kupić dłuższy przedłużacz USB albo i nieco szerszą otulinę. Chociaż w sumie na co mi ona taka to nie bardzo wiem. Jeśli ma chronić przed otarciami to może i tak, ale po kilku przejazdach w oczkach siatki będzie błoto, kurz i piach z wodą. Czyli syf. No chyba, żeby gładka rurka giętka - to już prędzej. Póki co poprowadziłam po prostu kable na wierzchu.


Kategoria SWB Beluga


  • DST 36.44km
  • Czas 01:28
  • VAVG 24.85km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do pracy i z powrotem

Poniedziałek, 24 czerwca 2019 · dodano: 24.06.2019 | Komentarze 0

Ożarów - Warszawa
AVG: 24.8 km/h
MAX: 44.6 km/h

Magiczna granica 24 km/h prędkości średniej przekroczona ;)
Rano rekordów nie było, ale i tak pręðkość średnia przekraczała 22 - zdaje się dokładnie 22.4 km/h. Poza tym i tak było nieźle - mimo wmordewindu trzymałam prędkość między 26 a 28 km/h. Z kolei wracając na Marynarskiej miałam już 18 i rosło a z kolei na Łopuszańskiej dałam zadanie nogom aby nie spadły poniżej 20 km/h i trzymając 21 dopchałam na szczyt, gdzie miałam 22. Jest moc.
Swopją drogą jest tkai mały odcinek na Hynka, tuż przed wiaduktem i Al.Krakowską, gdzie prawy pas idzie lekko w górę. Kiedyś miewałam tam moooże do 20-22 km/h. Dzisiaj - 26.
I wtedy wpadł mi znakomity pomysł sprawdzenia jak się sprawdzę w roli konia pociągowego "super heavy" czyli dociążenie bagażem. Podjechałam pdo hipermarket, załadowałam 4 butelki 2litrowe, 8 x0.7 i 2x1l czyli ca 16 kg. Stabilność roweru nieco się popsuła, musiałam nieco kontrować tu i tam i zwracać baczniejszą uwagę na skrętach na to co chce zrobić rower a co ja. A osiągi? Troszeczkę poszły w dół - moooże o 1-2 km/h przelotowej, przyspieszenie nieco mniejsze ale dalej mogę lecieć.
I jeszcze o przelotowej - to już nie jest same 30, jestem w stanie dokręcać nawet do 32-34 km/h i to na 8 przedostatnim jeszcze biegu. Czyli jest i moc i kadencja do tego. Tu muszę zauważyć też, że kiedy przyspieszam i kończę fazę "rozbiegu" to ten rower jeszcze dalej trochę przyspiesza jakby sam. Wydaje mi się, że to efekt wagi. Tak czy inaczej zamiast 30 widzę na liczniku 31-32.
Aha i jeszcze ciekawostka. Chrobrego, tuż za Kleszczową zależało mi aby szybko przejechać wahadełko. Ledwo co pocisnęłam a już na liczniku 29 a ja jeszcze dopiero na 6 czy 7 biegu raptem. Także ten no... COŚ jest. Ciężko mi oceniać czy więcej czy mniej niż w 2013 roku. Ale coś koło tego chyba już osiągam. Warto by się przejechać do Bydgoszczy i przetestować na Nasypowej - tam jest 19m podjazdu i mój rekord tam to było coś koło 20 km/h. Nachylenie maksymalne wg RWGPS sięga 5.4%. Odcinek podjazdu ma około ~700m.





Kategoria SWB Beluga


  • DST 34.61km
  • Czas 01:44
  • VAVG 19.97km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Łódź i okolice

Niedziela, 23 czerwca 2019 · dodano: 23.06.2019 | Komentarze 0

Łódź i okolice
AVG: 19.99 km/h
MAX: 51.1 km/h

Pierwsza przejażdżka po wymainie fotelika z siatkowego na laminatowy. Po wymianie siedzę bliżej kierownicy, więc musiałam z powrotem wysunąć więc bom z suportem. Jeździ się chyba tak jak wcześniej, ale wygodniej, chociaż na tej wycieczce fotelik jeszcze nia miał ventisita więc tyłek nieco odczuł to i owo.
Ponadto po 3 dniach niejeżdżenia więc wzrost formy. No co jak co, ale ledwo co ruszam i już na licnziku 28-30 km/h praktycznie bez rozgrzewki? Do tego na podjazdach spokojnie przekraczać 20 km/h albo i przyspieszać na tych bardziej stromych? Dawno tego nie widziałam u siebie :) Zdarzyło mi się też podjeżdżać w terenie pod górkę na małej tarczy z przodu i również była moc.


Kategoria SWB Beluga


  • DST 38.00km
  • Czas 01:40
  • VAVG 22.80km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do pracy i z powrotem

Środa, 19 czerwca 2019 · dodano: 19.06.2019 | Komentarze 0

Ożarów - Warszawa
AVG: 24.5 km/h
MAX: 44.6 km/h

Brak dokładnych danych z licznika, bo Sigma kabelkowa znowu miała jakieś problemy z połączeniem tak jak na końcu brevetu tak więc cóż... Zmuszona zostałam do kupna nowego licznika - tym razem bezprzewodowego. 89 złotych w Decathlonie BTWIN 500. NIe chciał działać na początku jakoś przy sklepie, nie wiadomo czemu, ale nagle zaczął jak ruszyłam w stronę ulicy. Stąd te dane - jazdy powrotnej do domu na ostatnich 16.5 km. Aha, licznik nie ma węższej opony niż 20" 1.5" więc ustawiłam tyle ile mogłam czyli właśnie te wartości.
[Liczę ~godzinę na dojazd z domu do pracy.]
Licznik - wykonany nawet nawet. Made in China oczywiście, ale działa prawidłowo chociaż momentami na trasie gubił się i pokazywał 0.0 prędkości. Moze to jakieś zakłócenia zwiazane z ruchem samochodów obok czy mijanymi zabudowaniami.
Co do kondycji po brevecie to lewa noga mocno narzeka w kolanie. A poza tym osiągi jakieś tam są, ale widzę że nogi jeszcze wymagają rekreacyjnego i regeneracyjnego mocno podejścia.
Ponadto Beluga dostała poduszeczkę na siedzenie i chyba dzięki temu jest lepiej z siedzeniem :)


Kategoria SWB Beluga


  • DST 321.40km
  • Czas 13:25
  • VAVG 23.96km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Brevet Pomiechówek 400km

Niedziela, 16 czerwca 2019 · dodano: 16.06.2019 | Komentarze 2

Pomiechówek - Kadzidło
AVG i MAX nieznane - awaria licznika.
Dane pobrane z GPS Garmina.
Ślad: https://ridewithgps.com/trips/36041289

Dałam z siebie wszystko co mogłam. Zapomniałam tylko o przygotowaniu Planu Wyjścia. Planu Naprawy. Który by mi pozwolił sprawdzić krok po kroku z czym się zmierzyłam, z czym mam problem i czy te problemy mogę sama jakoś rozwiązać.
Ale zacznijmy od początku.
Wieczorem w piątek wylądowałam na sali fitness w szkole. Rozłożyłam się już w zasadzie w półmroku i zaczęłam ostatnie poprawki przy rowerze czyli instalacja naładowanego oświetlenia, nalanie izotonika do bukłaka świeżo nabytego w Decathlonie i wreszcie to o czym pamiętałam ale jakoś zapomniałam czyli wpisanie punktów do Locus Map Pro i do Garmina. Dzięki czemu Garmin kierował mnie tam gdzie trzeba a i Locus mógł pokazać aktualne dane o odległości i przewyższeniach jakie muszę pokonać jeszcze w trakcie trasy.
Wstałam punktualnie o 6:15. Szybkie śniadanie z banana, trochę picia, myju myju i mogłam wyprowadzać się z rowerem na zewnątrz. Potem jeszcze wywalenie wszystkich swoich rzeczy z sali - w razie czego gdybym wróciła później niż zamknięcie Mety. Dzięki temu, że wcześnie wstałam miałam dużo czasu na zebranie się, nie musiałam niczego robić w pośpiechu ale i tak te 5.5h snu to było trochę mało i czułam się nie do końca jakby wyspana.
Kilkanaście minuit potem odbyła się szybka odprawa i zaraz po niej wyjechałąm za innymi "do poczekalni", ale tu nawet nie musiałąm się zatrzymywać bo Monika już wypuszczała ludzi więc zabrałam się i wyleciałam za pierwszą grupą.
Pierwsza górka zaraz za torami nie sprawiła mi żadnych trudności i już czułam, że jest nieźle. na 4 kilometrze dogonił mnie Trajkocyklista, myślałam że chce pogadać ale on tylko mnie wyprzedził i nie dał się dogonić aby pogadać także poleciałąm dalej swoim tempem a on zniknął gdzieś z przodu. Cóż: zupełnie inne przygotowanie kondycyjne no i jego rower waży 11 kg a mój 20.7.
W Gołyminie odczułam pierwsze większe symptomy bólu pupy, coś jej mocno nie pasowało i w ogóle jakoś tak dziwnie mi się jechało. To był 40 kilometr, kiedy dogoniła mnie Toyota z Łucją i Moniką na pokładzie. Dobra mina do złej gry, kilka zdjęć i zniknęli z przodu a ja jechałam dalej rozmyślając o co chodzi i czemu mi się nie chce. Brakowało mi energii i przeszkadzały podeszwy butów i boląca dupa.
50 km - Pepsi. Celowo ją odpuściłam aby pobudzić się kofeiną dopiero na wiecżór, na noc, ale okazało się, że rano również by się bardzo przydała.
55 km - Identyfikacja potrzeby pomogła mi w końcu w zatrzymaniu się gdzieś przy polnej dróżce obok lasu. Koniecznie musiałam zdjąć gacie spod spodenek kolarskich. To one były właśnie tą rzecza, która spowodowała otarcie na pośladkach i uniemożliwiała normalną jazdę. Szybko przeszłam się wzdłuż jakiejś białawej taśmy aby ewentualnie przez nią przejść, ale dostrzegłam drut idący pod nią, dobrze napięty prawie jak nowy... Ciekawe czy to ma prąd? Sprawdziłam. MIAŁ. [cenzura mać!!!] Bolało. Aż w jelitach mi coś poszło i chyba się obudziłam po tym wstrząsie. W końcu zdjęłam gazie, wrzuciłam do sakiewki i mogłam lecieć dalej, ale pupcia dalej bolała więc spytałam naszych rowerzystów, którzy akuraty mnie mijali czy nie mają sudokremu... Nie mieli. Dziwne. Na szczęście miałam Voltaren MAX w bocznej kieszonce. To był strzał w dziesiątkę. Od razu dało się jechać dalej. Kilka kilometrów dalej dogoniłam grupke, która po raz 3 zmieniała tą samą dętkę :D Dętka silikonowa? Cokolwiek...
75km - PK2. Podjechałam, podpieczętowałam kartę, chwyciłam pepsi i po kilku minutach jechałam dalej czując problem z dwójką, który bardzo energicznie rozwiązałam ze 2 kilometry dalej. Od razu lepiej się jechało.
108 km - kolejna porcja smarowania Voltarenem wiadomej części ciała. Poza tym się jedzie.
115 km - odpowiednia muzyka, odpowiedni nastrój - czyt: Pepsi zaczęła działać. Guilty! Guilty! ;)
117 km - wiocha za wiochą, zapachy typowo wiejskie, krowy, koniki, zboże, pola... Fajne widoki ;)
118 km - mijam sklepik i nagle widzę tam rower - są tam nasi? Są! Szybko zawracam w sklepiku jednak nie mają pepsi, więc pozostaje mi kupno zimnej Fanty. jak dobrze, że w takich małych sklepikach mają już opcję płacenia kartą.
145 km - PK3 - podjeżdżam pod stację a tam ktoś mnie woła z parkingu - aaa, są nasze Dziewczyny z obsługi tam dalej :) Szybko zawracam i za moment podbijam kartę i podjadam kanapkę, a po kanapce ładuję picie i szybko zmieniam pustą butelkę po Pepsi na pełną w sklepie na stacji. Co ciekawe - wyprzedziłam kogoś, ale nie wiem jakim cudem. Nie spotkałam Mikołaja po drodze, nie wiem jak on jechał.
153 km - na PK3 miałam sprawdzić jeszcze jak jechać dalej, ale ja zapominalska jestem i tak oto na 153 kilometrze wjeżdżam do Kwiatuszków. Nożeszjasna... Sprawdzam na mapie co i jak mogę zrobić i z tym fantem i w końcu jadę dalej bo wygląda na to, że jak przejadę ten kawałek to potem jest już asfalt. Coś mi się przypomina, że chyba się dało tędy przejechać rok wcześniej. Po drodze piszę SMSa do Moniki o zjechaniu z trasy i za kilometr jestem już na asfalcie wiodącym do trasy - raptem kilka kilometrów więcej.
186 km - jakiś dziwny problem z przednim hamulcem (M375). Jakby coś blokowało go, nie mogę zacisnąć go na tarczy do końca. Czyżbym zużyła właśnie klocki? Nie, niemożliwe. Ten rowerek ma raptem z 700 km a ja w XC się nie bawiłam, więc? Jadę dalej starając się mniej i słabiej hamować.
202 km - Mikołajki!!! Są! Wpadam na stację Okoń, kupuję izotonika i oczywiście Pepsi. Przelewam, rozlewam i jadę dalej z przystankiem na moście, z któego cykam kilka zdjęć.
210 km - fajnie się jedzie i tak dojeżdżam do PK4 - Karczma u Komtura. Pieczątka, wchodzę do Karczmy a tam Krzyżak! Khmmm... Mam mieszane uczucia, no ale. Siadam, zjadam co mogę a potem biorę się za naprawę hamulca i wymianę bakterii w GPSie. Ten pokazywał niby 3 kreski na 4, ale chyba coś oszukiwał. Nie napisalam o KOLANACH - bolą. Mam problemy z chodzeniem po schodach ale jakoś kulejąc robię co trzeba, chociaż podnoszenie się z klęczek przy rowerze na lewej nodze jest bolesne. Hamulec okazuje się być działający, klocki są ok, problemem nie jest też linka hamulcowa jak myślałam ale rwący się pancerz. Chyba już wiem, po co są końcówki na niego... :] Naprawiam to co mogę z pomocą scyzoryka i nożyczek z niego (mini-kombinereczki?) i hamulec zaczyna działać zupełnie dobrze. Pół godziny później wyjeżdżamy we troje dalej. Do zakrętu idie dobrze, potem zaczyna się górka, zostaję jakby z tyłu trochę i czuję też zę coś mi idzie nie tak, coś hałasuje. Wyjmuję sluchawkę z uszu ale i tak już czuję o co chodzi, kiedy co chwila z tyłu coś mi bije na kole. Dętka. Koledzy pojechali dalej, ja zostaję z tyłu, biorę się za wymianę... Szybko okazuje się, że wjechałam na pinezkę. Dziwne. Albo faktycznie mam mnóstwo "Szczęścia" albo ktoś mi pomógł w Karczmie? Ale jak i po co? No trudno, zmieniam dętkę i dopiero po jej założeniu budzę się, że mogłam od razu założyć dętkę z wentylem samochodowym, mogłabym go podpompować na stacji benzynowej, a tak niestet. No ale może się gdzieś jeszcze zmieni. Z trudem pompuję do 4 atmosfer, troszkę niżej niż zaleca producent Schwalbe Durano. I jadę dalej.
214 km - lewe kolano przypomina o sobie, więc zmniejszam siłę, redukuję się i lecę kadencyjnie. Do następnego punktu ponad setka...
259 km - burza nadchodzi i to chyba idealnie z punktu do któego jadę. Będzie ciekawie. Błyski coraz silniejsze i zaczynam się zastanawiać co robić: przeczekać gdzieś? Ale gdzie i jak długo czekać? Czy jechać na razie dalej? Wybieram tą drugą opcję.
323 km - chyba mam coś z licznikiem. Nie działa. Kolano lewe napiernicza, zaczyna kropić i chowam szybko smartfona do kieszeni w teszircie. Zaraz punkt to się tam go schowa dalej jakby co.
325 km - PK5. Kadzidło. Zsiadam z roweru i czuję KOLANO. Hm, zajechałam je. Ono po prostu nie chce się zginać. Z jednej strony chcę usiąść, z drugiej nie bardzo mogę, bo mnie kolano boli jak je zginam w połowie zakresu jego pracy. Ale to nie wszystko: czuję się osłabiona. Jakbym właśnie zakończyła sprint na 300km. Ale to nie był sprint. Podbijam kartę brevetową na stacji, dokupuję Pepsi i siadam na krawężniku obok naszych - tych dwóch kolegów co odjechali mi za PK4. Gadam chwilkę i za moment przychodzą DRESZCZE. A to oznacza, że się zjechałam i organizm ma mnie dość na jakiś czas. To po pierwsze. Po drugie, tego typu akcje mam wtedy kiedy coś jeszcze się tam dzieje w środku... (E-3C Sentry)
Szybko się podsumowuję:
1. Kolano.
2. Dupa mnie znowu boli.
3. Organizm mocno osłabiony.
4. Przetarte pachwiny. (czy powiązane z pk2?)
5. Licznik.
Siedzę, podjadam co mam, popijam i nie wiem co robić dalej. Wzbraniam się przed dzwonieniem do Moniki, ale to tylko opóźnia ich wentualny przyjazd po mnie. O ile przyjadą. Czuję się słaba jak dziecko. Siedzieć na krawężniku nie bardzo mogę bo mi niewygodnie, na rurze przy dystrybutorach też kiepsko. W końcu wykonuję telefon i informuję co i jak - przyjadą. Ufff... Ale jaki WSTYD. Tak dobrze mi szło.. A teraz.. Dętka. Jakim cudem?
Zmęczona zjadam hotdoga z kabanosem i w końcu olewam wszystko i siadam na półce przy ścianie stacji. Podsypiam.
Budzę się co jakiś czas, aż wreszcie nastaje moment kiedy otwieram oczy i widzę białego Aurisa. To po mnie. Podnoszę się do góry czując, żę zaraz poczuję kolana... Ale nic takiego nie następuje. Organizm też wydaje się być w zdecydowanie lepszej formie niż był 2 godziny wcześniej. Ale jak to? Już mu [organizmowi] przeszlo? Już nie chce się pchać do samochodu i jest gotów jechać dalej? Ale mi GŁUPIO.
Nie rozumiem. Jakby tego było mało, pakując się zauważam po drugiej stronie stacji ławki i stoły. Nosz... Mogłam tam się kimnąć z rowerkiem obok. A ja jak głupia siedziałam na tym cholernym krawężniku.

Reasumując.
- gacie pod spodenkami
- kiepski fotelik do zmiany (otarcia w pachwinach) - albo jestemz a gruba i za ciężka na niego
- kolana - przeciążenie. I to chyba nawet nie na tym brevecie, ale wcześniej. One mogły nie wypocząć bo wcześniejszych dojazdach do pracy
- Organizm... I tu nie wiem co napisać. Może za mało węgli dostał?
- brak planu Awaryjno-Naprawczego - albo kogoś pod telefonem kto nie wyśle od razu samochodu, ale każe odczekać godzinę albo dwie i odpocząć
- brak zapasowych klocków B01S i linki hamulcowej oraz przerzutkowej!
- tylko dętki z wentylem samochodowym Schradera!!!
- lepsza pompeczka? (teleskopowa)
- za dużo latarek (5 sztuk??? W chwili kiedy 2 robią mi dzień przed rowerem?)
- brak "instalacji elektrycznej" pod rowerem z wyjściami z tyłu i na kierownicy (powerbanki z tyłu lub pod sakiewką na bagażniku)
- izotoniki w bidonach dają radę, worek tak średnio - może iz a dużo wody wzięłam na start ale mogło być bardziej upalnie niż było
- brak batonów w kieszeniach na starcie (te orzeszkowe były super)
- brak wiedzy o regeneracji stawów kolanowych "ad hoc" w trasie
- przydałaby się mała zorganizowana apteczka z plastrami, maściami i pastylkami

P.S. Czas przejazdu pobrałam z GPSa i teraz spojrzałam na niego ponownie: 23.96 km/h. Ładnie. Naprawdę nieźle mi to szło. Jednak na tyle dobrze, że coś poszło nie tak - i chyba domyślam się już co i to poprawię. (czyt: więcej Pepsi ;)) (kofeiny)



Kategoria SWB Beluga


  • DST 40.70km
  • Czas 01:48
  • VAVG 22.61km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do pracy i z powrotem

Czwartek, 13 czerwca 2019 · dodano: 13.06.2019 | Komentarze 0

Ożarów - Warszawa
AVG: 22.57 km/h
MAX: 40.47 km/h

Rano znowu spotkałam się z wiekszym wmordewindem więc prędkość nie była powalajaca, ale te przelotowe 25 udawało mi się jakoś trzymać.
Gorzej było po południu, bo nie dość że jechałąm do Centrum i jeszcze wiatr się zmienił i jechałam pod wiatr, to jeszcze jazda po ścieżynkach rowerkowych to jest po prostu spotkanie z pedalarzami. Z gównianym wykonaniem śmieszynek. Ja na 100 metrach ścieżek obrywam większą ilością nierówności niż na 10 kilometrach!
Jednak power był, miomo wiatru rano wyciągnęłam 18 km/h na Marynarskiej na wiadukcie więc coś się dzieje pozytywnego :)
Na koniec jazdy oczywiście zaaplikowałam sobie 40 po uliczce. Nie chciało się strasznie, ale zmusiłam się i warto było, Organizm dał radę.



Kategoria SWB Beluga


  • DST 36.64km
  • Czas 01:29
  • VAVG 24.70km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do pracy i z powrotem

Wtorek, 11 czerwca 2019 · dodano: 11.06.2019 | Komentarze 0

Ożarów - Warszawa
AVG: 24.52 km/h
MAX: 45.23 km/h

Poranek był zupełnie przyjemny i zanim jeszcze się na dobre rozgrzałam to już na liczniku pojawiło się 25 a potem 27 i wreszcie 30 km/h. Nieźle. Albo nawet i wspaniale, bo na te 300m przed pracą miałam średnią >23 km/h. Niestety wjazd do firmy trochę mnie kosztował, ale taka średnia raptem tydzień czy dwa po tym jak miałam średnią ledwo co przekraczającą 20 km/h? "No ładne cacko..." ;)
Rano nie było rekordów - wiadukt na Łopuszańskiej zakorkowanuy ale co ciekawe przyspieszając od zera miałąm po chwili 16 a na szczycie 18 i mogłabym przyspieszać jeszcze dalej. Ładnie! Z kolei na Marynarskiej pociągnęłam sobie spokojne 16. A i wylot na Dźwigowej spod wiaduktów - 25 km/h. Po prostu... Była moc.
Powrót. Miało być przez Komorów, ale zabrakło mi czsu bo za późno wyszłam. Nadgodziny.
Ale plan był i go wykonałam - maksymalne możliwości, spalić ile się da, niech mięśnie mają z czego się odbudowywać jutro, kiedy będą miały wolne. I tak na Marynarskiej na szczycie wiaduktu było powyżej 20 na pewno (nie pamiętam dokładnie ile), tuż za Radarową wchodząc na zwężenie nie zeszłam poniżej 27 a wreszcie na wiadukcie na Łopuszańskiej nie tylko utrzymałam 24 to jeszcze na szczycie było już 25... Powtórzę - na wiadukcie na Łopuszańskiej. W miejscu, którego jeszcze parę lat temu nie cierpiałam, nienawidziłam, omijałam jak mogłam... A teraz przelatuję. I doskonale wiem dlaczego teraz mi to wychodzi a wtedy nie.
Prędkość przelotowa? Dokładnie tak jak przewidywałam. Bieg na którym kiedyś kręciłam do 27-28, obecnie starcza mi nawet na 30 km/h. Czyli rosnąca moc nóg pozwoliła osiągnąć też większą kadencję. Kolejny bieg, który pozwalał mi z trudem osiągać 30-31 obecnie daje mi od 33 do 35 km/h. A to jest bieg przedostatni i jest jeszcze jeden, którego jeszcze nie odpalam.
I wisienka na torcie - uliczka pod domem. Sczaiłam się, pociągnęłam delikatnie aby mieć te 26- no moze 27 km/h przed rondem i potem wrzucić gaz do dechy... Ja patrzę na licznik a tam 29... :D Wpadam na rondo. A tam gówniażeria na rowerkach przez przejście przejeżdża na mojej drodze. No żesz do jasnej! Aż zaklęłam głośno i pińcet plusy wystraszone zatrzymały się, a ja wyleciałam za rondo... Dopchałam do 41 km/h. I to dziwne bo jakoś tak niby ciężko ale nie miałam aż takiej zadychy jak powinnam mieć. Czyli chyba mój próg mleczanowy jest znacznie wyższy niż był kiedykolwiek wcześniej. Chociaż jeszcze chyba ciągle niżej niż w czerwcu/lipcu 2013 :] Ale powalczę i o to :D


Kategoria SWB Beluga


  • DST 36.68km
  • Czas 01:38
  • VAVG 22.46km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do pracy i z powrotem

Poniedziałek, 10 czerwca 2019 · dodano: 10.06.2019 | Komentarze 0

Ożarów - Warszawa
AVG: 22.28 km/h
MAX: 48.19 km/h

Poranna jazda była jak zwykle standardowa. Wmordewind i to taki silniejszy chwilami więc też jechało mi się średnio. Jakby tego było mało w stolicy "dopadł mnie" w słuchawkach Kickstarter MotoZnaFca opowiadający o Oplu Tigrze i po prostu nie wyrabiałam. Ze śmiechu. LoLe a momentami prawie ROTFLowałam :D Także nie mogłam dopalić i w końcu po prostu musiałam zapauzować, żeby w ogóle dojechać do firmy :D
Za to po południu. Coś już delikatnie czułam jak wyjeżdzałam na Postępu i nie był to wiatr, tylko jakby mi nogi mówiły że mają duuużo mocy. No to teges... Zapraszam do tańca - Marynarska wiadukt. 22 km/h. Hm, o czym to ja myślałam, aha... Lecę dalej, mielę spokojnie, al;e licznik jakby wariował - podaje wartości naprawdę wysokie. Hynka i Łopuszańska to ja przeleciałam i nie pamiętam nawet kiedy. Ale najlepsze było na wiadukcie na Lopuszańskiej właśnie. W skrócie: 22 km/h. Bez napierania.
I to w zasadzie by było na tyle, no może dodać warto jeszcze, że na Poznańskiej miałam przelotową 33-35 km/h a i to na przedostatnim biegu a nie ostatnim tak więc...
Niestety spotkałam osobę pozbawioną zdrowego rozsądku i przenoszącą swoją odpowiedzialność na innych. Człowieczka z twarzą jak żywcem zabraną od Willa Poulter'a (kretyn Gally z Maze Runner 1 i 3), który nie bardzo rozumie co robi i jak.
Dźwigowa. Po udanym przelocie na prawą stronę przed przegubowcem łapię pas dla rowerów i zjeżdzam nim w dół po chwili mając na liczniku 38 km/h a przed sobą paniusię na rowerku prawie miejskim. Mogę jechać i wlec się dalej za nią, ale szkoda mi czasu i pędu jaką mam, a która niezbędna mi będzie na wylocie... No nie, sorki. Dzwonię - prawie brak reakcji. "Uwaga!" nie przynosi rezultatu wiec wzorem kolarzy - "LEWA!!!:. Bez reakcji. Nosz...? Ale ona nie ma słuchawek! "HALOOO!!! Czy mogłabyś zjechać na prawooo?!".
Obejrzała się. Znowu bez reakcji. Ona jedzie dalej sobie prosto jakby nigdy nic "HALOOOOO!!! ZJEDŹ NA PRAWO!!!!" - pomogło. Zjechała. Przelatuję obok i lecę dalej... Oczy dostosowują się do mniejszej jasności i dostrzegam, tam dalej jakby coś jechało... Ale nie rower. Nie poruszają się pedały i... HULAJNOGA! Na dobre zauważam ją majać 38-40 km/h będąć z 10-15m od niej. "LEWAA!!!". Wyprzedzam i... Krzywa na pół tunelu wypada mi z ust bo to coś odpychajac się nóżką co chwila wyskakuje na lewą stronę pasa i mogę o to coś zahaczyć. W międzyczasie moje widzenie obwodowe dostrzega "Coś" w lusterku. Coś jakby... było rowerem za mną. Ciemne takie. I o dziwo trzyma się bardzo blisko, mimo iż naciskam na pedały bardzo mocno. Na wylocie z tunelu widzę jakiegoś pionowca za sobą, który nagle zeskakuje na jezdnię między samochody i widzę po raz pierwszy mordę Gally'ego (^^), która wyraża niezadowolenie. Coś tam sobie krzyknął i pojechał między samochody. No ale jak to tak? Albo albo i... W tym samym momencie widzę, że ów Najszybszy Bohater Dnia ma silniczek w tylnym kółeczku :D I to raczej z tych takich co mają 700-1000 Wattów a nie dopuszczalne 250W. (dopuszczalna moc i prędkość silniczka wg polskiego prawa to odpowiednio 250 Watt i prędkość ograniczana do 25 km/h.). Wylatuję za nim, on oczywiscie grzeje szybciej i za chwilę znika na czerwonym świetle... Ale już widzę go jak znowu pomyka po przejeździe rowerowym. Doganiam go, staję grzecznie obok, wyjmuję słuchawkę z uszu i pytam się co on do mnie krzyczał. I wywiązuje się dyskusja z której dowiaduję się, jaka to ja zła jestem, że mu nie ustąpiłam i jechałam lewą stroną :) Że sama krzyczę na innych ale nie ustępuję takiemu Dzielnemu Szybkiemu jak ON. Tak wiec Szanowny Panie Szybki Gally informuję, że:
- masz nieprzepisowo zbudowany rower, z wykorzystaniem silnika który nie powien być montowany w rowerach
- w związku z powyższym poruszasz się nielegalnie po pasie dla rowerów
- nie przestrzegasz dystansu między rowerem przed sobą a sobą samym - jedziesz za blisko innych
- jeśli chcesz być widoczny i puszczany - włącz swoje światła. Nie masz ich? Ojej.
- jeśli będę wiedziała, że Szanowny Pan Gally chce wyprzedzać = puszczę. Nie widziałam aby Pan Gally podejmował próby wyprzedzania mnie. Raczej trzymał się z tyłu. Nie zeskakiwał na jezdnię między samochody jak inni aby być szybciej o 5 sekund na światłach na górze ;P
- skoro Szybki i Dzielny Pan Gally ma silniczek to chyba doskonale wie, że może sobie pojechać wolniej - nie musi nadrabiać prędkości jak inni. W każdej chwili może przekręcić manetkę i polecieć szybciej.
Kiedy kończyłam dyskusję spojrzałam jeszcze w dół i zobaczyłam... nóżki jak u bociana. Zero mięśni. Nic dziwnego, że nasz Dzielny i Szybki Gally jest mocny w mordzie tylko jak ma silniczek. :)))

Kilka kilometrów dalej, tuż za Tesco, widę w lusterku szoszona. Pozdrawiamy się, on mnie wyprzedza i leci dalej. I zatrzymuje się na światłach. Staję za nim, światło się zmienia na zielone, widzę jak on staje na pedałach, ale jego przyspieszenie na małych prędkościach jest 1/2 tego co ja mogę mieć na poziomce. Ale za 30 sekund on wyprzedzałby mnie. Więc spokojnie czekam i go puszczam. Doganiam go kilometr dalej, wyprzedzam i jestem tuż przed zwężeniem a on idzie tuż za mną i po lewej. Puści mnie czy nie? Oglądam się, puszcza mnie i lecę dalej kilkadziesiąt metrów, aby za moment go przepuścić bo on już się rozpędził i idzie szybciej niż ja.
To jest KULTURA. Współpraca. Zrozumieją ją tylko ci co dużo jeżdżą, którzy widzą, chcą być widziani. Którzy traktują innych tak samo jak sami chcą być traktowani przez innych. Którzy widzą i obserwują świat dookoła i są otwarci na potrzeby innych. Którzy mając MOC pod nogą/ręką nie będą ciągnąć do przodu kosztem innych słabszych uczestników ruchu.
Nietety - 90% rowerzystów miejskich to pedalarze. Pedałują. Ale jechać na rowerze - nie umieją. A jak jeszcze sobie zamontują silniczek to już świat jest ich. Bo mogą i mają.


Kategoria SWB Beluga


  • DST 47.23km
  • Czas 02:07
  • VAVG 22.31km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do pracy i z powrotem

Czwartek, 6 czerwca 2019 · dodano: 06.06.2019 | Komentarze 0

Ożarów - Warszawa
AVG: 22.27 km/h
MAX: 39.12 km/h

Standardowa droga chociaż z powrotem via Pruszków. Niestety rano walka z wmordewindem, osiągi takie sobie, średnia niższa niż poprzednio ale pewnych spraw się nie przeskoczy. No może jeszcze ta kanapka poranna była takim sobie średnim pomysłem...
Z powrotem mi się nie za bardzo chciało. Po prostu nie i już. Ale przemogłam się i skręciłam na Al.Krakowską. I w sumie się leciało całkiem fajnie do Raszyna, kiedy to postanowiłam sprawdzić śmieszynkę obok. Taka gładka, asfaltowa, miła... I na kolejnym skrzyżowaniu wielki van wymusił na mnie pierwszeństwo. Bo może. Pojechałam za nim. Niedaleko zresztą, "aż" 200 metrów na oko. Faciu wysiadł, pytam się czy on mnie widział.
- "trzeba było zwolnić!".
Kierowczyku... Z których chipsów wyjąłeś prawo jazdy? To MY rowerzyści mamy pierwszeństwo, a ty skręcając masz OBOWIĄZEK ustąpić! A jeśli tego nie rozumiesz - oddaj prawo jazdy. Albo zjedz. Albo wrzuć do kibla i spuść wodę. Zarwałbyś setką kilogramów w bok swojej bryczki, zobaczyłbyś blacik w środku auta - od razu by ci zmiękła faja. Zwłaszcza, że naprawiałbyś sam swoje autko a ze swojego OC fundowalbyś mi nowy rower. Wart pewnie więcej niz twój van...
Chrzanię taką jazdę. Nie dość, że jedzie się wolnije bo węziej, nie ma gdzie uciec w razie czego na bok, co chwila jakieś krawężniki i inne tam takie... Szkoda pisać bo nie raz o tym pisałam. Więc - zjechałam na jezdnię. Bo tam paradoksalnie dla mnie bezpieczniej.
Reszta drogi w miarę spokojna. Alejka z drzewkami za Sanatoryjną poszła mi błyskawicznie na jakimś niskim przełożeniu. Wiadukt w Pruszkowie nad WKD przeleciałam nie wiem jakim cudem z prędkością 29-30 km/h. Nie rozumiem. Nie czaję. Potem wiadukt nad torami kolejowymi... Przeszkadzały mi samochody i gdyby nie one by było lepiej. Ale stałe 21 km/h było*. I na koniec wiadukt nad A2. 17-18 km/h. Mimo iż on stromy bardziej niż dwa poprzednie.

* kiedyś tam miałam "ASZ" 13 km/h i to było dla mnie dużo... :>
Beluga jest trochę dziwna. To, że waży swoje 20.7 kg powoduje że jej przyspieszanie zajmuje więcej czasu, ale też ono trwa nawet wtedy kiedy wydaje się, że już nie będzie jechała szybciej. Ja widzę na liczniku 29 km/h a ona jeszcze sama jedzie coraz szybciej i za moment na liczniku jest 30 mimo iż ja wcale nie czuję abym mocniej deptała.


Kategoria SWB Beluga