Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Katrinam z miasteczka . Mam przejechane 32840.76 kilometrów w tym 51.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.73 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 3363 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Katrinam.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2024

Dystans całkowity:658.88 km (w terenie 2.00 km; 0.30%)
Czas w ruchu:29:17
Średnia prędkość:22.50 km/h
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:41.18 km i 1h 49m
Więcej statystyk
  • DST 141.73km
  • Teren 2.00km
  • Czas 06:14
  • VAVG 22.74km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Sprzęt RedBlackBolid
  • Aktywność Jazda na rowerze

Strasbourg - wycieczka do Selestat

Niedziela, 23 czerwca 2024 · dodano: 23.06.2024 | Komentarze 0

Strasbourg - Selestat
AVG: 22.70 km/h
MAX: 38.00 km/h

Wczoraj czyli w sobotę padało, więc plan zrobienia dystansu niestety się wziął i rozmył. Zresztą i tak nie bardzo mogłam bo musiałam być w gotowości aby gdzieś tam podjechać z ciężkim plecakiem. Który dzisiaj wsadziłam bezceremonialnie do sakwy i nie bacząc na extra dodatkowe kilogramy ruszyłam przed siebie. Oczywiście doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że to extra waga, że będzie ciężej. I wiedziałam o wietrze z północy, który będzie dopychał a potem będzie utrudniał powrót. Ale ambicja i motywacja były wielkie.
Początkowo rozleniwione nogi protestowały przeciwko obciążaniu ich ale po parunastu kilometrach przypomniały sobie co to są korby i pedały i zaczęły normalnie pracować.
W planie zresztą był tylko jakiś Nodrhaus i może jakieś okolice, a może jakaś pętla - byle nie za daleko od miejsca zamieszkania. Korciło mnie jednak mocno, a jechało się dobrze więc nie przejmując się niczym wyjechałam z Meinau, przeleciałam na lotnisko aby popatrzeć czy nie latają może szybowce - nie latały - i poleciałam na Neuhof a potem przebiłam się na Stockfeld gdzie drogowcy francuscy WRESZCIE remontują drogę rozjechaną przez TIRy. Po wielu latach się wreszcie za to wzięli... Wreszcie. I jak sie okazało zerwali wszystko co się dało i robią od zera.
Ale ja nie o tym...
Znad Renu poleciałam do Plobsheim a potem jadąc już drogą D468 przeleciałam przez Krafft i trzymając się z dala od kanału i DDR przy niej pędziłam dalej do Obenheim a potem do Boofzheim. W ten sposób znalazłam się daleko za pierwszym celem jakim miał być Nordhouse i daleko od punktu X... Jednak nim zdążyłam się nad tym dobrze zastanowić, to do Selestat zorbiło się mniej niż 20 kilometrów i zdałam sobie sprawę z tego, że na pewno dojadę i to bez żadnego problemu dlatego ciągnęłam dalej. W miarę spokojnie, nie wyciągając nie wiadomo jakiej mocy z nóg - ale na paru podjazdach nogi pokazały klasę i bez żadnego redukowania pozwoliły mi z prędkością ~20-21 km/h te wzniesienia pokonać. Czyli jest postęp. I widząc to nie wybierałam najkrótszej drogi, pozwalałam sobie na jazdę tak jak mi wygodniej, nie patrząc na propozycje mapy. Ważne były dla mnie kilometry, spalenie ile się da i zrobienie porządnego dystansu. Oczywiście to wszystko miało mieć swoją cenę - jeszcze przed Selestat zorientowałam się, że te kilka izotoników jakie zabrałam ze sobą to za mało. Dlatego kiedy przybyłam do jadłodajni pewnej znanej sieci byłam tak spragniona, że w miejsce standardowych 0.4 litra wychlałam 0.9 litra płynów. A to i tak było jeszcze za mało.
Po obiedzie skierowałam się w drogę powrotną, ale znowu wcale nie najkrótszą drogą tylko kierując się wcześniej na Marckolsheim. Po co i na co - nie wiem. Chyba aby wydłużyć trasę powrotną pod wiatr... :P Niestety wyjechałam nieco za daleko za tą miejscowość, dostarłam do jakichś rejonów przemysłowych i żeby dostać się do nieco lepszych dróg musiałam pokonać ze 2 km po bezdrożach, ale jakoś dobiłam się w końcu do Mackenheim. I tam okazało się, że dojazd do drogi nad kanałem nie jest taki prosty i trzeba jeszcze kawałek przejechać. Ale to miało też dobre strony, bo udało mi się wypatrzeć jakąś restaurację w Bœsenbiesen. Niestety obsługa była zajęta jakimś ślubem albo czymś, nikt nie zwracał na mnie uwagi kiedy wlazłam (pukając!) i nalałam sobie wody w toalecie do butelki po izotoniku. Te 0.75 litra wody mnie uratowało...
Ze 2 kilometry dalej w Schwobsheim skręciłam w końcu na drogę wzdłuż kanału i... zaczęło się kręcenie 40 kilometrów. Zgodnie z przewidywaniami wiatr nad kanałem był znacznie lżejszy, dawało się jechać z normalną (nie śmiać się) przelotową "aż" 25 km/h. Oczywiście w nogach miałam już "setkę" kilometrów więc spodziewałam się spadków prędkości i mocy i faktycznie jesli do 110 kilometra jakoś nieźle przędłam to potem już był zjazd z górki. Jakikolwiek drobny podjazd stawał się już sporą przeszkodą. I tak jak wcześniej odliczałam kilometry do Selestat, tak wracając nad kanałem w pewnej chwili odliczałam kilometry do 120 kilometra, aby zrobić przerwę, coś zjeść, wypić i jechać dalej. A potem przed samym Strasbourgiem nie mogłam doczekać się pewnego mostka nad kanałem - dosłownie ze 2-3 kilometry przed mieszkaniem - aby zwolnić bo nogi i ja sama mieliśmy już naprawdę dość kręcenia przy z trudem utrzymywanych tych 25 km/h. Brakowało już nie tylko mocy ale i wytrzymałości. I kiedy w końcu dobrnęłam tu do mieszkania - zorientowałam się, że jestem jak puste wiadro. Zero wszystkiego. Wyczerpałam wszelkie zasoby siły, energii, mocy nie mówiąc o wytrzymałośći a coś takiego jak przyspieszenie przestało istnieć kilkanaście kilometrów wcześniej.
To co dzisiaj odwaliłam to jest mój prywatny rekord w doprowadzaniu się do takiego stanu. Ja nie moge napisać już że jestem zjechana bo to byłby po prostu eufemizm. Ja dzisiaj jestem r...ona. Niejaki Wiktor Suworow w "Akwarium" pisał, że aby do czegoś dojść to trening powinien doprowadzać nas do granicy. I ja tą granicę dzisiaj nie tylko osiągnęłam, ale nie wiem czy i nie przekroczyłam. Mimo iż wcale tego nie planowałam. Tak naprawdę w pierwotnych planach było coś około 40, no może 60 kilometrów.
Co ciekawe Strava po dodaniu wagi roweru nagle pokazała znacznie większe Watty energii. Nagle już nie ma ~100 ale pojawiło się ~150. Czy to jest prawdziwe? Całkiem możliwe. Muszę zważyć rower ze wszystkimi klamotami jakie dzisiaj przy nim wiozłam - a było tego sporo. Myślę, że dzisiaj rower ważył spokojnie ze 30 kg.

P.S. Rower z dzisiejszym obciążeniem ważył 27.6 kg + ~3.5 izotonika + jedzenie = ~30-30.5 kg.


Kategoria Nowy


  • DST 44.29km
  • Czas 01:58
  • VAVG 22.52km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Sprzęt RedBlackBolid
  • Aktywność Jazda na rowerze

Strasbourg - do pracy i z powrotem i nie tylko

Czwartek, 20 czerwca 2024 · dodano: 20.06.2024 | Komentarze 0

Strasbourg - Illkirch-Graffenstaden - Strasbourg - Plobsheim - Eschau - Illkirch-Graffenstaden - Strasbourg
AVG: 22.49 km/h
MAX: 40.27 km/h

Z rana do pracy, potem na obiad do mieszkania. A z mieszkania do pracy ale tak troszkę naokoło, co by dorobić kilometrów i się zmęczyć.
Po pracy zachciało mi się jeszcze bardziej zmęczyć, więc poleciałam raz jeszcze na południe ale nieco dalej. Nie wiedziałam tylko, że już wcześniej jednak się zmęczyłam, więc zmęczyłam sie jeszcze bardziej. Ale za to coś poczułam po drodze, że coś mogę, tylko niestety cięzki rower i dodatkowe obciążenie sprawia, że cięzko mi wyjść poza pewną prędkość. Do tego brakuje mi nieco przełożenia pośredniego, dzięki któremu mogłabym osiągnąć nie te 25 ale powiedzmy 27 km/h. Nie wybierając jeszcze biegu, na który wchodzę kiedy osiągam te 30 km/h. Ale to też jest kwestia pewnie czegoś z kadencją - być może zmęczenie mięśni szybkich albo brak węgli.


Kategoria Nowy


  • DST 7.30km
  • Czas 00:22
  • VAVG 19.91km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Sprzęt RedBlackBolid
  • Aktywność Jazda na rowerze

Strasbourg - do pracy i z powrotem

Wtorek, 18 czerwca 2024 · dodano: 18.06.2024 | Komentarze 0

Strasbourg
AVG: 19.80 km/h
MAX: 31.63 km/h

Tam i z powrotem. Tylko 1 raz. Czuję że coś się zadziało w nogach ale jeszcze mi nogi nie wypoczęły po weekendowym ich ujeżdżaniu.
Dam im jeszcze odpocząć i dalsze dzisiejsze jazdy sobie odpuszczam.


Kategoria Nowy


  • DST 44.16km
  • Czas 02:01
  • VAVG 21.90km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Sprzęt RedBlackBolid
  • Aktywność Jazda na rowerze

Strasbourg - wycieczka i na obiadek

Niedziela, 16 czerwca 2024 · dodano: 16.06.2024 | Komentarze 0

Strasbourg - Eschau - Fegersheim - Geispolsheim - Illkirch-Graffenstaden - Strasbourg
AVG: 21.82 km/h
MAX: 37.66 km/h

Dzisiaj również miał być jakiś obiad poza mieszkaniem, ale z rana postanowiłam pojechać na lotnisko aeroklubu, popatrzeć czy nie latają jakieś szybowce. Niestety kompletnie nic nie latało. Dziwne, bo wiatr nieżły, słoneczko też chwilami dogrzewało więc chyba pogoda do lotów się nadawała. Z lotniska udałam się pod Port nad Renem gdzie jak zawsze ŚMIERDZIAŁO czymś. Nie wiem czym, ale tubylcy wiedzą że im ŚMIERDZI, pisali o tym na jakichś swoich portalach ale oczywiście NIC z tym nie robią bo i po co? Niech śmierdzi. Niech wiatr zanosi raz na kilka dni SMRÓD do miasta, a co? Co komu to przeszkadza? ;)
Z ciekawostek świadczących o bylejakości Francuzów - w tym miejscu zrobili sobie nową sygnalizację świetlną:
https://maps.app.goo.gl/A2gBAGK5jupj1NyU8
I oczywiście wymagała ona zasilania. Więc połozyli kable byle jak na drodze dla rowerów, przykryli czymś co nie pozwala przejechać tamtędy szybciej niż 5 km/h rowerom i... Załatwione.
Zajęło im ~4 miesiące, aby te kable schować. Tzn zryć podłużny pasek asfaltu, wrzucić kable, nałozyć coś co ukryje te kable... Ale nadal jadąc tam szybciej wybija koła bo Francuzi nie umieli tego ładnie wyrównać. Ale jest lepiej niż było, już nie trzeba hamować do prędkości pieszego aby nie zgubić plomb ;)
Zanim jednak aż tam dotarłam, z okolic portu przejechałam się na Neuhof (dzielnica Strasbourga) aby wyjechać przez Illkirch-Graffenstaden nad kanał gdzie po spojrzeniu na licznik stwierdziłam, że przed obiadkiem warto by dojechać do tych 2x kilometrów i skręciłam nad kanał. Jednak zanim tam skręciłam sprawdziłam gdzie jest sporej wielkości "konewka", bo ostatnio jej nie widziałam. I niestety konewki już nie ma. Za to jest jakieś blaszane coś z napisami "CO2" ale o przeznaczeniu mi niewiadomym. Konewka była jednak znacznie lepsza.
Nad kanałem wyjątkowo dobrze mi się jechało więc nie spieszyło mi się z wyjechaniem na poziom dróg lokalnych czy kolejnych mostków nad nim. Dopiero w Eschau skręciłam na drogę do Fegersheim ale też i tam nie leciałam po prostej tylko bocznymi osiedlowymi uliczkami. W Fegesheim przeleciałam prosto przez maisteczko kierując się na Geispolsheim i dopiero gdzieś w połowie trasy zorientowałam się, jak daleko wyjechałam poza Strasbourg. "Daleko" bo "aż tyle" to w planach początkowo nie było. Ale ten dystans bardzo mi się spodobał bo okazało sie, że moje nogi mogą już coś pokręcić i całkiem dobrze im to idzie. Z Geispolsheim skierowałam się oczywiście już prosto do jadłodajni i pod nią zweryfikowałam swój stan - który był całkiuem dobry, chociaż faktycznie zorbiło się całkiem gorąco. Chociaż jeszcze nie upalnie. Ale i tak czułam i widziałam spływający z siebie pot. Czyli Organizm faktycznie swoje popracował.
Wracając z obiadu jechałam już prosto do mieszkania, majac chwilami wiatr prosto w plecy więc tu i tam mogłam dociągnąć do tych "marnych" 30 km/h. A pamiętajmy, że ten rower waży te 19-20 kg i rozpędzić go tak łatwo nie jest. Pod mieszkaniem czułam już, że mięśnie mają dosyć, Organizm też trochę zmęczony i po dzisiejszym i wczorajszym tak więc te dwa dni wykorzystałam chyba całkiem dobrze na dalesz trenowanie.
Na pewno jest pewien CEL na za rok, są PLANY i będę do nich powoli dązyła, starając się nie przetrenować, ale też nie dopuścić do żadnej stagnacji i odstawienia roweru na dłużej niż 1-2 dni. CEL musi być zrealizowany.




Kategoria Nowy


  • DST 25.40km
  • Czas 01:15
  • VAVG 20.32km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Sprzęt RedBlackBolid
  • Aktywność Jazda na rowerze

Strasbourg - na obiadek i małe zakupki

Sobota, 15 czerwca 2024 · dodano: 15.06.2024 | Komentarze 0

Strasbourg
AVG: 20.29 km/h
MAX: 34.41 km/h

Krótko i konkretnie, chociaż były momenty kiedy sporo się kręciłam w jednym miejscu szukajac jakiejś drogi gdzieś w bok i jej nie znajdując. Do tego sklepy, obiadek - i średnia oczywiście od razu mniejsza. Kondycja taka sobie, czuję jakiś spadek formy, ale to też kwestia Kaszeberundy i pewnie przedwczorajszych zmagań, a przede wszystkim silnego wiatru z południowego zachodu. Tak w ogóle to coś jakby lato - ale go nie widać.
Mimo tak krótkiego dystansu czuję się po powrocie styrana, ewidentnie wyciągnęłam z siebie chyba wszystko co do tej pory zgromadził Organizm.


Kategoria Nowy


  • DST 28.09km
  • Czas 01:22
  • VAVG 20.55km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Sprzęt RedBlackBolid
  • Aktywność Jazda na rowerze

Strasbourg - do pracy i z powrotem i zakupy

Czwartek, 13 czerwca 2024 · dodano: 13.06.2024 | Komentarze 0

Strasbourg
AVG: 20.55 km/h
MAX: 39.82 km/h

Tam i z powrotem dwukrotnie a do tego jeszcze wycieczka po zakupy.
Wydaje mi się, że dzisiaj było lepiej niż wczoraj a na pewno rozruszałam nogi na tyle, aby być dzisiaj w stanie przyspieszyć do WoW 30 km/h /WoW. I nawet tą niesamowita prędkość jeszcze utrzymać. Nie no, można się śmiać ale RBB to rower ważący 19 kg sam w sobie, plus do tego torba, 2 sakwy, plecak z laptopem... No to nie jest lekki rower, który po kopnięciu w pedał leci do przodu jak rakieta. To nie jest Bluebar.
Niestety na koniec czuję prawe wiązadło krzyżowe pod prawym kolanem, ale to pewnie wynika z chęci dowalenia "do pieca".
Swoją drogą - tu na Zachodzie mnóstwo rowerów jest zelektryfikowanych. I to jest momentami trochę głupio, kiedy ja oblana potem zasuwam te 30 km/h po ulicy i doganiam osobniczkę, która sobie kręci jakby ledwo co i jedzie te 25 km/h zupełnie bez wysiłku. Bo jej pomaga silnik. I ona nie wie i pewnie nigdy nie dowie się, co czuć w mięśniach kiedy się rozkręca rower do takiej prędkości i jaką się czuję SATYSFAKCJĘ i RADOŚĆ z jazdy o własnych siłach! Ba. Ona nigdy nie poczuje tylu endorfin po pokonaniu nawet i 100 kilometrów na raz jadąc z tak potężnym wspomaganiem elektrycznym.
Na własne życzenie ludzie sami pozbawiają się tego czegoś, tej właśnie przyjemności z jazdy na rowerze zamieniając ją na przyjemność wynikając z "braku zmęczenia". Bo to takie straszne - zmęczyć się. Smutek.
I nie piszę tu o osobach, które po prostu nie moga, które mają już swoje lata, którym pewne choroby czy dolegliwości uniemożliwiają normalną jazdę na rowerze. Ja piszę tu o ludziach młodych, zdolnych do bardzo dużego wysiłku, którym się po prostu nie chce. Że już nie wspomnę o hulajnogistach zasuwających 40 km/h hulajnogą elektryczną bo ich by nóżki zabolały jakby musieli się odpychać na hulajnodze zwykłej. Albo gdyby musieli przejść ten 1 kilometr pieszo. Albo co gorsza - przejechać rowerem!


Kategoria Nowy


  • DST 7.34km
  • Czas 00:24
  • VAVG 18.35km/h
  • Sprzęt RedBlackBolid
  • Aktywność Jazda na rowerze

Strasbourg - do pracy i z powrotem

Środa, 12 czerwca 2024 · dodano: 12.06.2024 | Komentarze 0

Strasbourg
AVG: 18.36 km/h
MAX: 30.51 km/h

Tam i z powrotem, na razie spokojnie. Tylko raz spróbowałam dopalić.
O ile "aż" taką wielką prędkość można nazwać "dopaleniem".
Na razie jednak daję czas Organizmowi aby odpoczął sobie, bo to co go spotkało w niedzielę nie było zaplanowane. To było zbyt ambitne.


Kategoria Nowy


  • DST 8.99km
  • Czas 00:25
  • VAVG 21.58km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Sprzęt Blue
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kościerzyna - powrót z mety

Niedziela, 9 czerwca 2024 · dodano: 09.06.2024 | Komentarze 0

Kościerzyna
AVG: 21.13 km/h
MAX: 46.67 km/h

Powrót z Mety Kaszeberundy na Markubowo.


Kategoria Blue


  • DST 199.55km
  • Czas 08:27
  • VAVG 23.62km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Sprzęt Blue
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kaszeberunda - próba 215 km

Niedziela, 9 czerwca 2024 · dodano: 09.06.2024 | Komentarze 0

Kościerzyna i okolice
AVG: 23.57 km/h
MAX: 58.83 km/h

Na wstępie trzeba napisać wprost: jeszcze 2 tygodnie temu, a nawet miesiąc temu byłam pewna, że nie pojadę na wiecej niż 120 km. W kwietniu przeszłam długie przeziębienie, które nie tylko zahamowało proces treningu, ale także mnie cofnęło. Straciłam czas i możliwości dotrenowania do odpowiedniego poziomu, nie wykonałam założonego planu mającego zwiększyć moją wytrzymałość "dystansową". Nie uzyskując tego udało mi się osiągnąć jednak jakiś poziom wytrzymałości "szybkiej", dzięki czemu nie byłam taka "bezbronna" na dzisiejszym maratonie i mogłam się czymś wykazać - ale tylko na początku wydarzenia. Odpowiedni trening mógłby też wzmocnić mięśnie współpracujące ze stawami kolanowymi.
Wystartowałam w II grupie, o 6:12. Przez kilka dłuższych chwil jak zawsze pędziłam pierwsza, ale to było tylko chwilowe bo szoszoni niebawem mnie szybko wyprzedzili. Rozpoczęła się długa jazda do niby wcale nie tak odległego I punktu w Borsku, gdzie zawsze czeka na startujących jajecznica, kanapki ze smalcem, herbata i kawa. Po kilkunastu minutach rozgrzewania się Organizm działał już jak powinien, a mięśnie nóg zaczęły pozwalać na więcej i więcej. Dzięki temu mogłam nie tylko utrzymać pozycję, ale jeszcze wyprzedzić kilka osób startujących w I grupie. Dało mi to sporą wiarę w swoje mozliwości i cisnęłam dalej. Na 20 kilometrze w lusterku pojawił sie znajomy poziomkowicz - Osesku - który chwilę później wyprzedził jadąc w małej grupce spionowaconych. Sądziłam, że wcześniej wyprzedzi nas Pająk, a jednak nie. Niestety na 22 kilometrze przed moimi oczyma pojawiła się żólta flaga, a kolejny kilometr dalej załopotała czerwona - kończył się cukier. Zjechałam na bok próbbując uniknąć bomby, szybko dojadłam batonika, popiłam i pojechałam dalej. Ale i tak o bombę się omsknęłam i delikatnie ją poczułam.
Na punkcie w Borsku dogoniłam Osesku, a sama chwyciłam jajecznicę, kanapki ze smalcem, ogórka małosolnego i oczywiście herbatę z mlekiem. Dosyć szybko to pochłonęłam i szybko wsiadłam na rower, ale już czułam pewne problemy. Zastanawiałam się czy lecieć na 120 czy ciągnąc i próbować przejechać te 215. To był by olbrzymi sukces biorąc pod uwagę bardzo słabe przygotowanie. Słabe? Na pewno było ono lepsze niż te, które miałam 11 lat wcześniej, w 2013 roku. Dużym utrudnieniem było to, że rozjazd dzielący trasy 120 i 215 kilometrów jest znacznie przez drugim punktem w Laskach. Jednak kilka kilometrów po opuszczeniu punktu w Borsku jechało mi się już trochę lepiej. Dlatego zaryzykowałam i czując się w pełni zadowolona i dumna - ostro skręciłam za szoszonem na drogę do Lasek. Tak dobrze mi się jechało, tak dobrze trzymałam się tego jadącego powolnie - pewnie odpoczywającego? - szoszona. Ale już wtedy czułam, że coś jest nie tak z prawym wiązadłem krzyżowym w kolanie. Że coś jest nie tak również z odległością suportu od fotelika. Tak więc zaraz po wjechaniu na punkt w Laskach wzięłam się za niezbędne poprawki, przysunęłam fotelik do przodu roweru. Specjalnie posiedziałam nieco dłużej, zjadając wiecej ciasta aby dać Organizmowi niezbędne węglowodany. Oczywiście lekko przesadziłam i miałam potem lekki zjazd, ale jechało mi się kolejne kilometry zupełnie nieźle. Aż do Swornychgaci. Chociaż w zasadzie na kilka kilometrów jeszcze przed tą wspaniałą miejscowością dostawałam pewne niepokojące sygnały. I w Swornychgaciach dostałam czerwoną lampkę. Jeden krótki przystanek i zastanawianie się co dalej, ale chciałam i wiedziałam, że już muszę jechać dalej. Dlatego w końcu podczepiłam się pod jakiegoś grawelowca, jadącego na szerszych oponach, który jechał niezbyt szybko pod silny wiatr i po prostu trzymając się jego koła przejechałam kilkanaście kilometrów. Aż do momentu w którym stwierdziłam, że te 20-21 km/h to nieco mało i sama mogę pojechać szybciej. I faktycznie leciałam sobie chwilami nawet "aż" 25 km/h. Nogi czuły się z tym nieźle, zwłaszcza jak nie wiało za mocno i jechałam... w dół. Bo kiedy musiałam pocisnąć, to już powoli brakowało sił. W ten sposób siłując się z wiatrem, z nogami dojechałam do Przechlewa a potem do rozstaju dróg, na którym zgodnie z trasą odbijaliśmy z powrotem do drogi DW212, która chcieli ominąć - nie wiem czemu - organizatorzy. I tak po kilometrze odjeżdżaliśmy do nawierzchni, która była kiedyś asfaltowa, ale ktoś potem posypał ją jakimś tłuczniem, przejechał walcem i tak zostawił. A Organizatorzy Kaszeberundy tego jakby chyba nie sprawdzili i kierując nas tam zaserwowali nam 16 (szesnaście!!!) kilometrów jazdy takim czymś:
https://maps.app.goo.gl/6J1RjtyD5cJYJjMy7
16 kilometrów później kiedy zobaczyłam asfalt nie mogłam uwierzyć własnym oczom, że to juz koniec PIEKŁA... A kiedy wyjechałam na ASFALT - taki gładki, wiecie - to mój rower nagle zaczął jechać normalnie, a nie podskakiwać! WOW. Niestety ja i moje nogi byliśmy już tak zjechani po tym kawałku wertepów, że mieliśmy DOSYĆ. A tymczasem do kolejnego punktu w Lipnicy dalej było jeszcze kilkanaście kilometrów. Jak to? No bo ktoś wymyślił, że pomiędzy punktami w Laskach i w Lipnicy będzie ~70 kilometrów niczego. Niczego - poza takim wspaniałym urozmaiceniem jak ten kawałek wertepów.
Do Lipnicy dojechałam zmordowana. Miałam już serdecznie dosyć. Wchłonęłam pomidorówkę, popiłam, dojadłam kolejnego batonika i ruszyłam dalej za gravelowcem (nr startowy 26), który w międzyczasie mnie dogonił. Swoją drogą - bardzo Ci dziękuj Kolego za pomoc, że pozwoliłeś mi trzymać się swojego koła i wtedy kiedy jechaliśmy pod wiatr i wówczas, kiedy ciągnęliśmy kilka kilometrów razem do Udorpia.
Udorpie, Ugoszcz a potem Kostki gdzie wjjeżdża się na wzgórze przy pięknym jeziorze. W 2013 roku miałam olbrzymi problem z pokonaniem tej części trasy. Potem przez kolene lata często nie musiałam nawet zmieniać blatu z przodu - ale w tym roku nogi miały dość i tarczę musiałam zmienić na mniejszą, aby te wzniesienie pokonać. I to był ten moment, w którym dotarło do mnie, jaki jest stan moich nóg. W Studzienicach dostałam bardzo mocne potwierdzenie od nóg: NIE. Kolejny krótki ale stromy podjazd i kolejna redukcja do małej tarczy z przodu! Kiedy normalnie rok temu nie musiałam tego robić. I oczywiście na prostej, kiedy było poziomo ja trzymałam większą prędkość niż rok temu - rzędu nawet i 30 km/h. Ale było to spowodowane bardzo silnym witatrem w plecy - który jednak na podjazdał mi wiele nie pomagał a do tego mocno wychładzał. A po drugiej stronie Drogi Krajowej 20 cekało mnie kilka bardzo dużych wzniesień. A przecież ja swój plan minimum - 120 kilometrów - miałam już zaliczony. Po co mam się pchać dalej? Powiększać kontuzje obu kolan a przede wszystkim prawego wiązadła krzyżowego? Głowa - chciała. Ale ciało jasno mówiło - NIE.
Dlatego przy wylocie na DK20 odmachalam panu policjantowi, że jadę w prawo a nie w lewo i poleciałam prosto na metę. Aby odebrać medal nie za Profesora ale za Doktora. Ale za to na pewno Habilitowanego - bo przecież na końcu miałam mieć ponad 190 kilometrów. To jak bardzo byłam zjechana uświadomił mi też ostatni przystanek - na 8km przed metą. Musiałam zjechać, musiałam usiąść na ławce, odetchnąc, zjeść kolejnego batonika, napić się i dopiero mogłam jechać dalej.
Na Mecie prosiłam o medal dla Doktora, ale niestety wszystkie medale mieli identyczne, także cóż... Niby mam medal Profesorsko-Doktorski-Magistrowy ale wiem swoje. Zrobiłam 199 kilometrów, czyli tak znacznie więcej niż zakładałam. Do tego jakby tego było mało - ze średnią większą niż rok temu bo 23.59 km/h a nie 23.40.
Wiem co poszło nie tak, wiem czego mi zabrakło, wiem co zrobić aby było lepiej. Wnioski wyciągnięte, zabieram się do pray aby za rok ciągnąć na kole szoszonów jadących w "pociągach". Taki CEL stawiam sobie na kolejny rok.
O ile Organizatorzy wyprostują odpowiednio południowo-zachodni skraj trasy.


Kategoria Blue


  • DST 5.81km
  • Czas 00:28
  • VAVG 12.45km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Sprzęt Beluga
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kościerzyna - do biura zawodów

Sobota, 8 czerwca 2024 · dodano: 08.06.2024 | Komentarze 0

Kościerzyna
AVG: 12.10 km/h
MAX: 34.35 km/h

Krótka traska po miescie do zawodów. Przy okazji lekki test roweru, który w transporcie stracił mocowanie lampki i lekko uszkodził lusterko.
Po powrocie w rowerze nasmarowałam napęd - z braku (zapominalstwo) odpowiedniego rowerowego, dostał olej pewnego znanego producenta olejów silnikowych, 5W30. O dziwo - napęd roweru pracuje na tym znakomicie.


Kategoria Blue