Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Katrinam z miasteczka . Mam przejechane 35541.45 kilometrów w tym 56.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 3363 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Katrinam.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 413.09km
  • Czas 18:21
  • VAVG 22.51km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z Pomiechówka do Mikołajek i z powrotem

Niedziela, 10 czerwca 2018 · dodano: 08.07.2018 | Komentarze 0

Pomiechówek - Nasielsk - Przasnysz - Chorzele - Wielbark - Szczytno - Ukta - Mikołajki - Mrągowo - [...jw...] - Pomiechówek
AVG: 22.50 km/h
MAX: 56.00 km/h
CAD: 72

Było takie marzenie sprzed tygodnia co by zrobić 400-tkę. Nie musiałam, ale obserwując przyjeżdżających z Brevetu 400km w Pomiechówku powoli nabierałam przeświadczenia, że skoro oni mogą i dali radę to i ja. Ja? Ja nie dam rady?!
Po 12 w południe w sobotę pojawiłam się ze smrodem i rowerem wewnątrzniego pod halą sportową w Pomiechówku. Na dużej hali rozgrywał się jakiś mecz piłki halowej, a ja w międzyczasie wyciągałam rower, pompowałam dętki na maksa, pakowałam sakwy... I wreszcie ruszyłam do Nasielska. To co poniżej to w zasadzie moje myśli i zdarzenia z kolejnych małych i większych postojów.
40 km - przerwa. Ziewam okropnie wchodząc w zarośla na jedyneczkę i za chwilę z nich wychodząc. Spać się chce. Gorąąąco. Upał, ale ja jadę dalej przed siebie.
57 km. Właśnie wtedy przypomniało mi się o czym zapomniałem.... 3 pełne pudełka 600ml z proszkiem izotonicznym do rozrabiania. Szit! A tu w sakwie zostało z 0.5 litra wody i izotonika. A upał jak był tak jest i dalej robi swoje... Ba: w ciągu 3 godzin wlałam w siebie 3.5 litra płynów!
79 km. Lidl - uzupełnienie płynów. Do sakwy i camelbaka wpływa 2x 1.1 litra osika. Kiedy się pakuję obok przystaje jakiś kolarz amator, starszy pan. Jego znajomy pyta się go skąd i dokąd a on odpowiada, że dzisiaj był w Ostrołęce. A ja do Mikołajek właśnie jadę. Ale nic nie mówię bo mi się nie chce (upał!). Znowu bym musiała udawać ekstrawertyczkę i opowiadać o rowerach poziomych. Gooorąąąco.
99 km. Czuję lekkie zmęczenie, wmordewind zrobił swoje. Osik jeszcze jest. Nie wiem o której będę w MIkołajkach ale chyba później niż sądziłam i kalkulowałam. Ale z powrotem to chyba jednak będę wracać głównymi. I co ciekawe - poczułam głód. Dziwne, bo zazwyczaj ostatnio go nie czuję podczas jazd. Tętno w normie, ale czuję delikatny kryzysik.
124 km. Sklep w Wielborku, Izotoniki i lód rożek. Lewe kolano się trochę o coś pluje, znowu czuję zmęczenie ale na drodze tego specjalnie nie czuję. Po drodze musiałam poluzować język lewego buta. Aż mi się nie chce wstawać ze stopni i jechać dalej.
146 km. Szczytno i karnyfur a przed nim "ziomale" z bolidem młodzieży wiejskiej czy innymi czterem zerami na masce i jeszcze się nie zatrzymałam, a już pada pytanie: "te a ile to warte?". Echhh. W sklepie kupuję mleko i połowa jego do razu trafia do żołądka. A tymczasem po wyjściu ze sklepu widzę długą cysternę na długiej naczepie i taki dziwny kształt ciągnika... Amerikańskij! A obok żołnierze US Army - zastanawiają się i szukają rozwiązania jak przejechać do stacji Orlenu obok - pewnie źle skręcili. Panowie sobie w końcu przejeżdżają i nawracają do stacji a ja lecę dalej, mijając jakiś teren wojskowy po lewej. (będzie o nim jeszcze potem ;) )
Kilkanaście kilometrów dalej słyszę coś dziwnego za sobą. Mocny diesel, ale jakiś taki inny niż TIRolotowy. I zachowanie kierowcy inne. Nie podjeżdża jak zafffotoffcy tirolotowi na 5-10 metrów, tylko ciągnie z tyłu dalej... Czyżby... owe widziane wcześniej przeze mnie US Army? A ja nie mam gdzie i jak ich puścić... Zakręt za zakrętem, góra-dół, lewo-prawo... Ale w końcu w jakiejś wsi odpadam na chodnik... I tak - to oni. US Army. Polecieli dalej - szerokości! Oby nasi polscy kierowcy mieli taką kulturę jak Wy!
175 km. Postój na kilkanaście sekund. Sprawdzam jak i czy dobrze jadę, stan liczników i wysysam resztę mleka.
~180 km - co jak co robi się zimno więc korzystając ze świateł jakiejś wioski zmieniam krótkie spodenki na długie. Jak dobrze, że je jednak wzięłam. Obok psy szczekają, ktoś wygląda przez okno... Spoko, to tylko zmaltretowana rowerzystka ze swoją chorą ambicją ;)
208 km. Jestem! Mikołajki! Dojechałam! Staję obok stacji benzynowej Okoń. Zamknięta na głucho. A ja mam ochotę na hotdogsa! I muszę uzupełnić płyny. Siegam po smartfona i znajduje Orlena 2 kilometry na zachód w Prawdowie. Rzucam jeszcze okiem w kierunku centrum i ruszam na zachód. Po kilku minutach tam jestem i całuję klamkę bo jest kilka minut po północy i pracownicy przeliczają się. Trudno, czekam spokojnie na ponowne otwarcie. Mam czas bo i tak muszę odpocząć nim ruszę z powrotem. Po wejściu kupuję 2x izotoniki i 2 hotdogsy z parówkami. Takie sobie, ale dają radę zapchać mnie na trochę. Zmęczona i trochę czekając na rozwidnienie przed wschodem słońca przysypiam i drzemkuję na stacji. Rozbudza mnie na dobre awantura między tubylcami, która kończy się przyjazdem Policji. Ja sama zmywam się kilkanaście minut później i jadę popędzana pierwszymi promieniami słońca, które powoli wynurza się gdzieś za moimi plecami na wschodzie. Właśnie teraz jedzie się wspaniale. Nogi po odpoczynku ciągną jak trzeba, kolejne górki pokonują z łatwością, chociaż pojawia się górka czy dwie gdzie muszą cisnąć mocniej. I tam też wykręcam rekordową maksymalna prędkość 56 km/h. Robię też kilka zdjęć mazurskiego wschodu słońca :)
243 km. Zatrzymuję się tylko po to aby dorobić kilka zdjęć wschodu słońca ale przypominam sobie o lusterku, które wykręca się z kierownicy i dokręcam je śrubokrętem. Raptem kilka sekund prostej roboty a ile radości potem z korzystania ;)
267 km. Szczytno a raczej kilka kilometrów przed nim - stają na kilka minut przy mijanej wcześniej jednostce wojskowej, uzupełniam płyny, spożywam magnez i potas bo czułam już wcześniej "niesubordynację" mięśni. I tak sobie stoję, rozglądam się przeglądając fejsika i newsy, a tu słyszę dźwięk silnika. I to nie z drogi, ale ze środka jednostki... Minutę później przede mną staje terenówa i dwaj żołnierze WP z pytaniem czy mogą mi w czymś pomóc ;) No cóż, w niczym... Także siadłam na rowerek i poleciałam dalej, ale chwała Wojsku że tak pilnują swojego. I że nie zatrudniają do tego ani poborowych ani Firmy Krzak & Janusz i Niepełnosprawni.
278 km. Szczytno - kolejny Orlen. Padam trochę. Zamawiam zapiekankę aby dać nogom nieco białeczka a po jej zjedzeniu odpływam drzemkując na godzinę albo i dłużej.
328 km. Nie ciągnę od kilku kilometrów. Przy 313 kilometrze minęłam mój wcześniejszy rekord dystansu sprzed 5 lat, do tej pory nie pobity. Ale teraz mam już serdecznie dosyć. Spiekota. Upał. Skręcam na parking gdzie stawiam rower na nóżce, zdejmuję karimatę i walę się na niej w cień. Nie wiem ile drzemałam, ale budzi mnie słońce (koniec cienia) i spiekota jaka zaczyna się robić. Nie powinnam tak robić, ale zrywam się z miejsca, siadam na rower i kręcę dalej, co nie jest przyjemne ani początkowo skuteczne bo organizm dopiero się rozbudza na nowo. I mózg jeszcze się dopiero budzi i rozgląda... "Co ja robię?" :) Pierwszy kilometr pokonuje chyba zygzakiem :] Kryzysik? Chyba tak, ale nie przejmuję się i ciągnę dalej.
344 km. Stacja BP. Butelka wody, dwa izotoniki, siadam i chleję w siebie ile mogę bo już mam dosyć, a UPAŁ naprawdę daje mi się coraz bardziej we znaki. To już drugi w ciągu 24 godzin... Co ja wyrabiam? Ale nadal chcę walczyć bo... innej opcji nie mam. Gdybym nie poleciała z DK59 na DK58 ale na DK53 - byłabym w Ostrołęce i miałabym szansę na jakiś pociąg. Ale nie, nie chciałam korzystać ze smartfona no i mam to co mam. Ale i tak chciałam dojechać sam, bez żadnej pomocy z zewnątrz do Pomiechówka. Nie chciałam się poddać a nie mając niczego w zapasie - musiałam ciągąć dalej.
371 km. Mały sklepik wiejski gdzie kupuję wodę i loda rożka. Woda częściowo trafia do camelbaka potem a częściowo od razu do żołądka, co by zostawić izotonika na potem. Dobrze się siedzi i odpoczywa, ale skwar i upływający czas robią swoje, czas się zmywać... Kiedyś trzeba do tego Pomiechówka dojechać.
390 km. Stanęłam w cieniu pod jakimiś drzewami, przelewam wodę do camelbaka do izotonika, który zaczyna być bardziej smaczny niż był wcześniej (4move co za syf...). Nie chcę, ale muszę... Coraz trudniej mi się kręci, ale wiem, że już gdzieś tam za horyzontem jest Nasielsk a tam za nim - cel mojej podróży czyli Pomiechówek. To już niedaleko...
398 km. Nasielsk. Cholerny but albo i paznokieć dużego palca prawej stopy. Ból jest taki, że musiałam ściągnąć buta i spojrzeć o co chodzi. Na szczęście o nic wielkiego - duży paznokieć i wbija się w palucha. A ja nie mam scyzoryka i nożyczek aby przyciąć.
413.09 km. Tory kolejowe! Zjazd w dół i już jest... Pomiechówek... JESTEM!!! Dojechałam!!! 413.09 km w czasie 27:10.
Wyprawę kończę przy budce z zapiekankami gdzie zamawiam dwie duże z szynką i tradycyjną. Pierwszą wchłaniam w całości, z drugiej pół. Do tego wyjątkowo pól litra zimnej coli, która troszeczkę mnie schładza. Ale nie pobudza jak powinna jak się potem okazuje. Dojeżdżam pod smroda, otwieram go a w środku gorzej jak w piekarniku. Ale nic, otwieram wszystkie drzwi, przepakowuję się, wsadzam rower do środka i wreszcie ruszam do domu. Ale jazda przyjemna nie jest. Czuję straszne zmęczenie, robię się też senna.
Kiedy wysiadam przed domem drżę jak osika albo i bardziej. Czyli - brak potasu albo i magnezu. To u siebie uzupełniam od razu wchłaniając też z miejsca 3 jaja na twardo - niech organizm ma się z czego odbudować. Kolejnym - chwilowo ostatnim krokiem - jest moje wspaniałe łóżeczko na które się walę nie zwracając uwagi na brudne kolano po oleju z łańcucha.

Summa summarum? Hardcore na własne życzenie. To nie powinna być "już" 400-setka ale maksymalnie 200. No może 300. I nie w takich warunkach. Nie w takim upale. Dobrze że przejechałam te 400, ale to był olbrzymi wysiłek, za duży jak na ten poziom rozwoju. A już w tych warunkach atmosferycznych [UPAŁ] powinnam go sobie darować. Mądra Polka po szkodzie. Obym tylko się nie przetrenowała.
Kolejny krok - odpoczynek. Nie 2 ale planuję 3 dni. Muszę dać sobie i przede wszystkim nogom nieco wolnego. Nogi dały z siebie tym razem naprawdę bardzo dużo na górkach. Czuję, że Kaszebe i późniejsze jazdy bardzo dużo poprawiły w ich osiagach. Do licha... Nigdy wcześniej w żadnym poprzednim roku nie wjeżdżałam na wzniesienia mając 20 km/h ot tak sobie bez zmęczenia i bez specjalnego napinania się!
Póki co - tegoroczny HIT już jest :D





Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!