Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Katrinam z miasteczka . Mam przejechane 34847.03 kilometrów w tym 56.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.76 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 3363 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Katrinam.bikestats.pl
  • DST 210.00km
  • Czas 11:10
  • VAVG 18.81km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Brevet Kaszuby 200km

Sobota, 14 lipca 2018 · dodano: 17.07.2018 | Komentarze 0

Rewa i dalej via trasa brevetu
Niestety licznik Sigma 16.12 wziął i się zresetował na 6x kilometrze więc dane mam tylko z pozostałych 149 kilometrów
AVG: 19.13 km/h
MAX: 58.15 (na początku było 61.75 km/h)
CAD: 69

Górki. Góry. Pagórki i pagóreczki. Tak można by opisać to co tam mnie spotkało w skrócie.
Start spod szkoły na Szkolnej na Molo w Mechelinkach, dość lajtowa przejażdżka i wreszcie przemowa Moniki przed chwilą startu. Jeszcze tylko mój żarcik o kluczykach do kombi i naprzód. Oczywiście bez napinania się, lekko. Niech się nogi rozgrzeją. PIerwsze kilometry na spokojnie, byleby się jako-tako utrzymać w peletonie - albo nawet tuż za nim. Oczywiście długo to nie trwało i na 10 kilometrze odpuściłam gonienie, bo i organizm i nogi mówiły pas. Mogłabym powiedzieć, że potem było już tylko gorzej, ale w sumie to nie było tak źle. NIe licząc tego, że w moim wspaniałym GPSie marki Garmin Etrex 20X ktoś (JA) ustawił pozycję do której miał się on był kierować... No i jadąc wg tego kierowania się dorobiłam sobie extra łącznie z 5 kilometrów - oczywiście po górkach... Brawo ja! Oklaski! ;)
I dalej było jeszcze ciężej i nerwowo. Aż do pierwszych większych górek gdzie okazało się, że tak, pociągnę, ale brakuje mi chyba biegów. Ale nie nie, ja dam radę, ja się nie będę redukowała na mały blat... Ja im jeszcze pokażę. Fazę napinania się - i męczenia mięśni - skończyłam definitywnie na podjeździe w Gniewinie. To było pchanie/ciągnięcie roweru bo miałam tak mocno dość i jakoś nie mogłam się zmusić do tego aby siąść i podjeżdżać - nawet te 100 metrów. I widok wieży po lewej wcale nie był już tak radosny jak rok temu. Hmmm, szkoda. Spieprzona akcja. Przy wieży czułam się jak wyżęta, ale jeszcze w pełni sił. Podkreślam - jeszcze. Pospieszne ale wcale nie prędkie podjedzenie kanapki, batonika, napicie się - i oczywiście podbicie karty. I dalej przed siebie.
Myślałam, że teraz to mi pójdzie juz szybciej, łatwiej... A szło tak sobie i niezbyt fajnie mi się ciągnęło. Ciągle wypatrywałam znajomego lasu i drogi krętej w nim - ale niestety nic takiego nie mogłam napotkać i ostatecznie nie napotkałam. Ciągnęłam, ciagnęłam ile mogłam. Wiedziałam, że to są pagórki więc nie napinałam się, oszczędzałam siły jak mogłam. I ta chęć jazdy powodowała, że jednak mocno się wkręcałam w to kręcenie, tak mocno że aż mi olewa stopa wyrywała blok z pedału SPD. A to niestety odbijało się na ścięgnie Achillesa, które nie chciało potem chodzić, ale na szczęście zgadzało się na dalsze pedałowanie ;)
PK 2 - 102 kilometr - Strzepcz. 15:40? Chyba coś koło tego. A punkt był czynny do 14:50. Hmmm... Prawda?
Co robić? Nic, jechać dalej. Przecież nie zacznę wracać do Rewy tylko dlatego, że nie przyjechałam na punkt przed czasem - jadę przecież dla siebie :D Także w sklepikach obok Punktu zaopatrzyłam się w picie - wodę, pepsi i izotonika. Chwila na podpicie pepsi co by mieć nieco więcej dopału, więcej cukru też i zjedzenie banana - i znowu na rower.
Od tego momentu wydawało mi się, że idzie mi lepiej. Dziwne uczucie. Prawdopodobnie kofeina robiła swoje i kręcenie wydawało mi się lepsze. A moze to efekt włączenia sobie jeszcze jakiejś innej muzyki? Trudno powiedzieć. Jedno jest pewne - od momentu kiedy wykręciłam ostatecznie na wschód - zaczeło mi się jechać znacznie lepiej.
PK 3 - 14x kilometr. Skomplikowane nieco podjechanie do stacji, zaopatrzenie się w izotonika, zdaje się kolejna cola w miejsce pepsi która się skończyła. Nic do jedzenia bo... nie chciało mi się jeść. Standard w ostatnich czasach. Do worka dolałam wody, rozrabiając kolejne gramy proszku z Decathlonu... I dalej na rower. Ledwo ruszyłam, przebiłam się przez korek przy remoncie dróg do Łapalic - i problem - jak tu dostać sie na drogę do Mokrych Łąk? Spróbowałam objechać przez drogę opodal, ale po niecałym kilometrze natrafiłam na piach - kolejny remont i to taki bez skrawka asfaltu. Tego było dla mnie już troszkę ponad miarę. Przecież nie będę targała poziomki po piachu, bez jaj. Czyli co? Kartuzy? Ano nie ma wyjścia. Nadrobiłam trochę kilometrów przez to, ale dość szybko doleciałam do Prkowa skad kontynuowałam trasę już po szlaku brevetu. To chyba w tamtych okolicach zmęczona słuchaniem muzyki z mp3, przestawiłam się na słuchanie muzyki z jutuba i oglądanie teledysków. (tak wiem, szok - na poziomce się DA :D ). Meczu o 3 miejsce nie chciało mi się jakoś oglądać. Chyba za wiele by nie było też widać ;) I własnie przy tej lepszej muzyczce wpadłam w rytm takich mniejszych górek, które pokonywało się przy pełnej prędkości. A właśnie! od momentu zmiany kierunku jazdy - coraz częściej przekraczałam przeloetowe 30 km/h :D Oczywiście pod koniec dnia robiło się też chłodniej, więc przy jednej z zamkniętych firm przebrałam się w dłuższe spodnie "do biegania" - również z Deca. Od razu cieplej i fajniej się jechało :)
Niestety - ponosiłam też klęski. Na którymś z króciutkich postojów zapomniało mi się przewiesić rurkę od camelbaka przez ramię i ta weszła mi między sakwę a bagażnik, zeszła na wysokość koła, wciągnieta została przez łańcuch i kasetę. Blokując napęd i urywając ustnik z końcówki :] Kiepsko. Także zmuszona byłam już do jazdy z króciutkimi postojami na picie, ale że do końca trasy nie było juz daleko to mogłam się tym już nie przejmować.
Wreszcie nastały ciemności. Spodziewałam się ich, na wszelki wypadek miałam ze sobą latarkę na przód i standardowo zamontowane na moim rowerku 2 lampki tylne KLS. A te podładowane niedawno dawały naprawdę mocno. Także zjazd w dół przed Rumią pokonałam oglądając jakiś teledysk z samolotami ;) i zerkając w lusterko czy czasem żaden z tych pięciu samochodów ciągnących za mną w dół, nie zamierza zrobić niczego głupiego :) W Rumii nie udało mi się zgubić i po kilku kolejnych kilometrach wylądowałam przed szkołą w Mostach. Pierwsza mysl? "O, dojechałam. Spokoooo!" :)
Nie byłam zaskoczona. Wiedziałam, że mam rowerek w dobrym stanie, organizm może chwilami nie dawał rady tak jak powinien, zastanawiałam się momentami czy na pewno odpoczął po ostatnich wojażach w Ogrodzieńcu - jednak widziałam, że na mniejszych nachyleniach radzę sobie znacznie lepiej.
Czy byłam padnięta? Zdecydowanie nie. Owszem, Ścięgno Achillesa dawało o sobie mocno znać, ciężko mi było chodzić ale na rower mogłam wsiadać i jechać.
Gdybym mogła coś poprawić... Mocowanie telefonu na kierownicy i doprowadzenie kabelka od powerbanka jakoś inaczej, tak aby mi się nie plątał na mnie. Siebie? Chyba potrzebuję lepszej bazy. Rower - wymiana dampera - i ten został juz wymieniony.
Teraz po Kaszubach chce mi się jechać na 300km w Miechowie, ale czy pojadę to się okaże ;)





Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!