Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Katrinam z miasteczka . Mam przejechane 31661.59 kilometrów w tym 43.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.69 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Katrinam.bikestats.pl
  • DST 90.40km
  • Czas 04:52
  • VAVG 18.58km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kawałek brevetu Miechów 300km

Sobota, 21 lipca 2018 · dodano: 21.07.2018 | Komentarze 0

Miechów i okolice
AVG: 18.54 km/h
MAX: 71.10
CAD: 67

Kadencja mówi w zasadzie wszystko, a jeśli nie - opowiem i opiszę o klęsce nie tyle swojej co swojej... nogi.
Zaczęło się niewinnie bo na brevecie na Kaszubach (200km), miałam zbyt słabo naciągniętą sprężynę w pedale SPD. To niestety spowodowało co najmniej kilkukrotne wypięcie bloku w bucie z pedału i strzał z nogi obok pedału. Po prostu takie ześlizgnięcie. Niby nic, ale poluźnione ścięgna, puszczone z dużą prędkością i siłą mięśni były wyciągane dość często i na tyle skutecznie, że już w połowie trasy miałam wówczas dość. Ale kupiłam maść Voltaren i mogłam jechać jako-tako dalej.
Przez tydzień noga nie pracowała, a jak już to z dość niewielkimi obciążeniami. Dopiero w czwartek ją dociążyłam50 kilometrami i już wtedy dostałam sygnał zwrotny - "odczep się" - od lewej nogi. Sygnał przyjęłam, nieco się przejęłam... Jednak ambicja była większa i tak oto stanęłam na starcie kolejnego brevetu w Miechowie...
Spod Domu Kultury wyjechałam jakoś tak pod koniec peletonu, widząc że mam lekko przekrzywioną kierownicę, nie bardzo wiem jak ustawić uchwyt pod smartfona, niedziałający licznik, niewłączony GPS... No jakoś tak... Nie bardzo z przygotowaniem, nie? Tak więc w ciągu następnych kilku minut stawałam dwukrotnie i włączałam, poprawiałm. Myślałam, że najgorzej będzie z licznikiem, ale na szczęście nie była to kwestia zerwanego przewodu ale przesuniętego (przeze mnie wieczorem) czujnika od prędkości. Kolejne kilka kilometrów zajęło mi włączenie czegoś ciekawego na jutubie, co by mnie zainteresowało i nie zniechęcało. Cóż, w dniu dzisiejszym padło na... obrady sejmu. A właściwie najlepsze i najśmieszniejsze kawałki z akcji naszych wspaniałych (hep...) p/osłów. Naprawdę to pobudza do jazdy i można się wyżyć a i porzucać krzywymi po drodze.
Jechało się przyzwoicie do 10-15 kilometra, kiedy zaczęłam dostawać sygnały z lewej nogi, od Ścięgna Achillesa i ścięgien obok, że coś jest nie halo. Coś zaczyna boleć- i znowu jest to samo co było od połowy brevetu na Kaszubach. Wtedy właśnie miałam niedokręconą spręzynę w lewym pedale SPD, co powodowało wyrywanie bloku z pedału. A że działo się to przy zwłaszcza naciskaniu na pedały z dużą siłą, więc obciążenia na mięśniach i ścięgnach były na tyle duże, że spowodowało to jakieś uszkodzenie tych jakże wrażliwych części nogi. Wtedy po dokręceniu sprężyny na PK2, dojechałam do końca brevetu. I dopiero w czwartek, kiedy miałam już pewność że będzie lepiej zrobiłam ~50km aby przekonać się, że wcale nie jest tak dobrze, ale da się wytrzymać.
A jednak - się nie dało.
Na ~20 kilometrze ból był już tak duży, że musiałam sięgnąć po Voltaren, którym wysmarowałam SA jak tylko mogłam najgrubiej ile się da. Trochę, troszkę pomogło. Przez kilka kolejnych kilometrów jechałam nie myśląc o tym, jednak nie na długo bo na 3x kilometrze musiałam sięgnąć po Naproksen, a w głowie pojawiła się Myśl. Myśl, którą zagłuszała Ambicja: "ja?! ja nie dam rady?!". Ta Myśl jednak pojawiała się coraz częściej, wraz z częstymi pojawieniami się bólu z nogi. W pewnym momencie była obecna przy każdym obrocie korb. A kiedy tylko musiałam wypiąć i wpiąć z powrotem buta w pedał - Myśl była najważniejsza, a Ambicja malała do zera, zwłaszcza kiedy Myśl wspierana Bólem wyciągnęła zza pazuchy "zdrowy rozsądek" i "logiczne myślenie". W tym momencie nie pomagała już żadna muzyka, żaden sejm na jutubie - liczyło się tylko to czy będzie bolało za chwilę mocniej czy słabiej przy kolejnym wypięciu i wpięciu. I w końcu pojawiło się również unikanie Bólu - czyli mniejsze ciśnięcie, większe oszczędzanie sił. Widać to było zwłaszcza na prędkości która zmalała i również pulsometr przestał wskazywać tętno powyżej 140, mimo częstego wdrapywania się po górkach.
W okolicach 40 kilometra byłam już zdecydowana, żeby tylko dojechać do PK1 i zawrócić. Gdzieś jeszcze wątliła się Nadzieja, że stanę na stacji benzynowej na PK, odczekam z pół godziny, wysmaruję nogę ponownie i pojadę dalej. Ale to już było złudzenie. I tak dotarłam na "swój" 44 kilometr (jw licznik udało mi się uruchomić po 1-2 kilometrach od startu), gdzie dojeżdżałam do skrzyżowania i żeby nie tamować ruchu przy nim zatrzymałam się wcześniej, podnoszę wzrok, a tam... Wojciech Leś 10 metrów dalej przy samochodzie. Aha. Punkt Kontrolny 1 jest TU. Hmm.
Podjechałam. Byłam ostatnia ze wszystkich i jak się chwilę potem okazało - już po czasie otwarcia PK. Ale ja jeszcze miałam chęci, tylko... Zgasił mnie ostatecznie Wojtek, które powiedział jasno i wprost - jak zrobisz Miechów, te 300km - to nie zregenerujesz nogi do Kórnika i go nie przejedziesz. Ambicja w tym momencie się schowała, Myśl stała się Rzeczywistością.
Podjęłam Decyzję. No cóż. Nie po raz pierwszy, nie po raz drugi - ale pierwszy raz w tym roku muszę się wycofać - i się wycofałam. Mogłabym się zachetać i dojechać, ale po późniejszych przeliczeniach wychodziło mi, że dojechałabym długo po 24 godzinach od momentu startu. Zatem czy chciałabym czy nie - DNF. I to w dodatku po zamęczonym organiźnie i z poważnymi stratami w zdrowiu kończyny i najprawdopodobniej jednocześnie zakończonym sezonie.
Patrzyłam jak Organizatorzy odjeżdżają z lekkim już tylko żalem i już szukałam w smartfonie najkrótszej trasy z powrotem do Domu Kultury w Miechowie. Ale trasy innej niż ta, którą dojechałam do PK1 - żeby coś jeszcze zobaczyć, żeby przejechać się jeszcze trochę po tych super okolicach! Bo przecież nawet na oszczędzanej nodze jechało mi się po tych góreczkach znakomicie! Byłam przygotowana, mogłam jechać ile się da, tylko... No właśnie. Ból. Ruszyłam w drogę powrotną z nastawieniem "co to ja nie dam rady?". Ból przypomniał mi się ponownie dość szybko - już na 53 kilometrze. Zamiast myśli - "lecę jak na skrzydłach" - pojawiła się ta właściwsza "a co jeśli uszkodzę bardziej SA lub to drugie ścięgno i NIE dojadę?". Na szczęście w sukurs przyszły mi kolejne filmiki z jutuba, które sobie puszczałami na nich skupiałam swoją uwagę, miast na Bólu.
"To tylko XY kilometrów..." - tłumaczyłam sobie, jak tylko znowu mnie bolało, jak tylko się wypinałam i wpinałam z powrotem. "Dam radę, jeszcze tylko trochę do tego Miechowa". Niestety nie było tak łatwo i prosto. Małe górki faktycznie pokonywałam dosyć szybko, znacznie lepiej niż w latach poprzednich, jednak te dłuższe zaczynały się ciągnąć jak guma do żucia, a prędkość na nich mi spadała. Na kilku musiałam przystawać w połowie, aby dać odpocząć nogom i znowu pchałam te pedały przed sobą czując jednak, że stopień wytrzymałości mięsni w nogach spada i jest chyba coraz gorzej. Kryzysu jednak nie było - wchłonięta wcześniej pepsi robiła swoje. Energii było pełno. Niestety w pewnej chwili skończyło mi się picie w camelbacku, zapas wychlałam wcześniej i na stanie wysuszonym wytrzymałam tylko do stacji 4 kilometry przed DK w Miechowie. Musiałam zjechać na Orlen, gdzie od ręki wchłonęłam osika 0.75l. A kiedy ruszyłam znowu na DK7 znowu ciągnęłam jak ślimaczek. Aczkolwiek miło było wspiąć się na dłuuugą górkę, aby po kilku minutach zacząć zjeżdżać w dół... I t aprędkośc, wiatr we włosach ;) A potem za zakrętem widok na ścianę, którą trzeba będzie pokonać i oddać to co się zdobyło jadąc w dół ;] Myślałam wtedy, że to już ta ostatnia najgorsza góreczka. Ale nie nie nie... Tam była jeszcze jedna. I to chyba o niej była wczoraj wieczorem mowa z Pawłem. Energii jednak nie zabrakło więc jakoś się na nią wgramoliłam i po następnych kilku minutach wleciałam do Miechowa. Tak, to był wlot. Oblecenie kawałka ronda w centrum, skręt  i wreszcie Dom Kultury. Podjechałam do kijanki, stanęłam obok, zsiadłam. Jest ok? Ok.
Dopieor teraz kiedy siedzę w Oficynie, po zjedzeniu pizzy czuję drżenie ciała, czuję przeciążenie. Raptem 90.40 kilometrów, a ja czuję się jakbym miała... dość.
Czyli to nie tylko noga - ale i jednak niestety... Niestety! Przetrenowanie. Musiałam gdzieś popełnić błąd. I wiem chyba kiedy. Niepotrzebnie ładowałam się na traskę tydzień po 400km do Mikołajek. Trzeba było odświeżać nogom to i owo, jeździć do roboty na rowerze - ale nic więcej. Dać sobie i nogom odżyć. Ambicja jednak zrobiła swoje.
"Ja nie dam rady?!". No nie dam. Nie dałam.
Ale wiem jakie błędy popełniałam do dzisiaj, co mogę poprawić, jak się lepiej przygotować organizacyjnie, na co zwrócić uwagę. Zanim stanie się na starcie, zanim się pociśnie na pedałach.
A teraz czas na odpoczynek.
Ślad z tego co przejechałam jest tutaj: https://ridewithgps.com/trips/25780768
Jak widać przejechałam nie 90.4 ale 92.3 km i AŻ 907 metrów w górę... ladnie, nie ma co... :D Czyli w parę godzin pokonałam nie 1/3 ale 3/5 brevetu jeśli chodzi o przewyższenie :D

P.S. Serdeczne podziękowania dla Wojtka i Marcina za to, że pojawili się w Domu Kultury w zasadzie tylko dla mnie, bo tylko ja zadeklarowałam, że będę chciała skorzystać z noglegu - a i to przypadkiem :) Ale fajnie, że pojawił się jeszcze Paweł - było z kim pogadać i nie czułam się taka sama :D

P.S.2 Picie:
- 2 litry izotonu z proszku w camelbaku
- 2 litr pepsi
- 0.75 litra osika
==== 3.75 na 90 km... Dużo i mało jednocześnie. Ale raczej sporo a i tak było za mało :]





Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!