Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Katrinam z miasteczka . Mam przejechane 35541.45 kilometrów w tym 56.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 3363 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Katrinam.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 207.02km
  • Czas 09:19
  • VAVG 22.22km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kaszeberunda 200km + dojazd/powrót

Niedziela, 2 czerwca 2019 · dodano: 03.06.2019 | Komentarze 0

Kościerzyna i okolice
Czas netto: 9:07, czas brutto: 10:52:14
AVG: 22.57 km/h brutto: 22.18 km/h
MAX: 54.93 km/h

W tym roku przyjechałam do Kościerzyny na zupełnie nowym rowerku, który zdołałam sprawdzić już na dojazdach do pracy, na brevecie w Szczebrzeszynie. Rowerek, który po prostu jeździ. Dzień przed maratonem tradycyjnie już poświęciliśmy na pełen relaks i krótkie przejażdżki po mieście. Wszystko aby tylko w dzień M wyjechać z pełnymi siłami.
Niedziela - pobudka o 5:30 i szybkie śniadaneczko - byleby tylko zapchać na moment żołądek. I biegiem z rowerami na dół  Dopakowanie i fru na miejsca startowe koło basenu, który po prostu minęliśmy.
6:15 stanęliśmy w poczekalnie przed startem. Jeszcze ostatnie poprawki, słuchawki, smartfon i... Organizm wzywa do przelotu z powrotem do Aqua Parku. Nie ma co, ładnie mnie urządził ;) Po kilku chwilach byłam z powrotem i o ile wcześniej nie było za wiele osób, tak po powrocie zobaczyłam już ze 2-3 grupy startowe praktycznie gotowe. Na szczęście nie było problemu aby się przebić do tej "naszej" pierwszej i wystartować jako jedna z pierwszych osób :)
Trasa - prawie standardowa z drobnymi zmianami. Na szczęście bo rok temu asfalt w pewnych miejscach nadawał się wyłącznie do zaorania i położenia na nowo. Ale początek był taki sam - prosto do Borsku. Czyli około 30 kilometrów. Na samym początku o dziwo udało mi się wpaść jako pierwszej na rondo na którym skręcaliśmy w lewo a chwilę potem zaczęli mnie już wyprzedzać szoszoni na których nie reagowałam. Zero przyspieszania i walczenie o... Nie wiem o co. Co prawda Asia oczywiście uruchomiła wszystko co dała fabryka, ale nie ja. Ja wiedziałam, że szoszoni się dopiero rozgrzewają i jak uruchomią coś więcej niż swoje 25-30% to zostaniemy w tyle. Dlatego sama powoli się rozgrzewałam i po około 10 kilometrach będąc rozgrzana i gotowa do nieco szybszej i normalnej jazdy - spotkałam Asię, która właśnie miała już dość wyścigu ;)  Wypaliła się i zbierała na nowo siły na kolejne kilometry. Jazda była przyjemnością -  jak zwykle miałam już słuchawki, ulubioną muzykę w nich i mogłam sobie jechać daleeeej i daleeej bez myślenia o tym jak mi idzie, jaka prędkość, czemu tak wolno i takie tam bzdety. Po prostu ciągnęłam swoje. Oczywiście co jakiś czas mijały mnie "pociągi" szoszonów, ale nie zwracałam na nie za dużej uwagi - hej hej i tyle. 
Borsk - tak dobrze mi szło właśnie, że nie bardzo się chciałam zatrzymywać, ale śniadanko II by się przydało i napić też, a poza tym to Borsk i jajeczniczka :D Wpadłam, przeleciałam przez punkt jak zwykle i postawiłam się byle gdzie, czyli na środku niczego. I od razu do kolejeczki po jajeczniczkę ;) Do tego ogóreczek małosolny, kawałek chlebka, herbatka i można powoli się zbierać oczywiście po dokładce. Na punkcie też spotkałam Asię i Mikrobiego i ustaliliśmy, że dalej jedziemy razem. Tylko to się nie mogło udać, bo jednak ja miałam więcej mocy w nogach a one chciały koniecznie jechać szybciej no i tego no... Oni jechali z tyłu razem a ja grzałam dalej sama.
Jechałam swoje - tam gdzie mogłam dawałam mocniej, tam gdzie nie bardzo to się oczywiście redukowałam. I niestety na kolejnej prostej, na gładkim asfalcie przy większej prędkości dotarło do mnie - tylne koło bije. Nosz..... Czyli nie tylko nowy prżód ale i nowy tył jest źle zapleciony? I co ja mogę zrobić? Nic. Jechać dalej i nie zwracać uwagi, mając nadzieję że to na pewno nie jakiś burchel na oponie. Na nowej oponie zresztą co raczej niemożliwe.
Leśna.
Bananek, coś do picia i koniecznie zmiana spodni na krótkie. Długie powędrowały do sakiewki gdzie spoczęły obok kurteczki zdjętej już w Borsku. W ruch poszedł też krem do opalania (50) co by się nie spalić i ten zdał egzamin do samego końca.
Laska.
Na tym punkcie dogoniłam resztę ekipy, która ponoć nie zauważyła bufetu w Leśnie i go minęła ;) I tam również spędziłam kilka minut aby napić się czegoś ciepłego i poczęstować się arbuzem i kolejnym już bananem.
Jak się jechało? Nieźle. Rowerek spokojnie dawał radę, moje nogi umiały go napędzać i praktycznie do Lasek nie miałam żadnych problemów ze ściankami. Dopiero za tym bufetem musiałam użyć gdzieś I biegu a i to też dosłownie kilka minut.
W Lipnicy połączyliśmy się w grupkę na te kilkanaście kilometrów aby wspólnie przejechać do Ugoszczy i dalej. Spodziewałam się tam spotkać "swoje ulubione" góreczki, które kiedyś znienawidziłam... Ale nie w tym roku. Dzisiaj je przeleciałam. Ta góreczka z barierką tuż przy połyskującym po prawej stronie w dole jeziorkiem została przeze mnie pokonana z palcem w nosie, tak jakby jej wcale nie było. Za tymi górkami oczywiście czekała nas mała ścianka a potem straszny asfalt i za nim po jakimś czasie większy podjazd. Ale i tu nie miałam problemów z przejechaniem go. A na DK20 wypadłam o wiele szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. Po prostu wyleciałam jak na wyścigach i wleciałam w drogę prowadzącą już do bufetu w Półcznie. I ten bufet był przeze mnie nawet oczekiwany - lody :D Warto było bo się nieco ochłodziłam, popiłam herbatkę i mogłam jechać dalej - na aleję drzew. Pamiętam, że jakoś mi ona nie przypadała do gustu bo się wjeżdżało jakby pod górę - ale chyba ten teren wypłaszczyli albo co... Nie odczułam prawie żadnych problemów. Dopiero za tym punktem zaczęły się te "prawdziwe" górki, które były dla mnie jeszcze parę lat temu dużym postrachem. Na jednej z Kaszeberund na FWD było tak ciężko, że na tej górce pod Parchowem po prostu musiałam stanąć bo miałam już dosyć. Mega low power. Ale dzisiaj - bez żadnych problemów manewrując troszkę biegami wjechałam jakby nigdy nic na szczyt popodziwiałam widoki i poleciałam do Sulęczyna, które ominęła Asia, a gdzie zatrzymałam się ja z Mikrobim.  Cztery kanapeczki ze smalcem i z ogóreczkiem błyskawicznie wylądowały w moim żołądku podobnie jak i dużo wody do picia - i mogłam lecieć dalej. Przy czym początkowo słowa "lecieć" bym już nie używała bo zaczął się jakiś leciutki kryzysik, ale szybko został przegnany przez coś z żołądka pochłoniętego wcześniej w drodze - zapewne czekoladki krówkowe z własnych zapasów ;) Przejazd do Stężycy był lajtowy. Wleciałam i wyleciałam omijając ten punkt. Goniłam Asię i spotkałam ją czekającą na nas parę zakrętów dalej. I stamtąd wraz razem pojechaliśmy już na Metę do Kościerzyny. Albo mi się wydaje, albo ta trasa była również zmieniona bo wylot ze Stężycy był jakiś inny.
Meta. Szybkie dekorowanie. Zejście z rowerów pokazało mi jak padnięta jestem a jak już usiadłam, zjadłam loda i posiłek to dopiero poczułam wtedy jak mocno się wypaliłam na tym dystansie. Organizm miał dosyć o nogach nawet nie mówiąc. To znaczy one dały radę do samego końca, ale dopiero kiedy ostygłam, kiedy adrenalina zeszła - dowiedziałam się jak bardzo się popsułam po drodze.
Schody w Willi Strzelnica okazały się być nie jak jeszcze wczoraj żadną przeszkodą, ale przeszkodą trudną do pokonania. A i ta ciężka praca przy rowerze, zmiana koła i opony... To już nie było lajtowe zajęcie, tylko poważna praca. Czyli - faktycznie się zmachałam.

Czasu sprzed roku i obecnego trudno porównywać bo trasy się różniły między sobą. Ja wiem jedno - traskę pokonałam wydaje mi się szybciej w moim odczuciu a i ze zdecydowanie lepszym nastawieniem i większymi osiągnięciami jeśli chodzi o wykorzystywane przełożenia, przyspieszenia, prędkości na podjazdach.
A tylne koło - faktycznie biło. Złe zaplecenie.


Kategoria SWB Beluga



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!