Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Katrinam z miasteczka . Mam przejechane 35541.45 kilometrów w tym 56.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 3363 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Katrinam.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 321.40km
  • Czas 13:25
  • VAVG 23.96km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Brevet Pomiechówek 400km

Niedziela, 16 czerwca 2019 · dodano: 16.06.2019 | Komentarze 2

Pomiechówek - Kadzidło
AVG i MAX nieznane - awaria licznika.
Dane pobrane z GPS Garmina.
Ślad: https://ridewithgps.com/trips/36041289

Dałam z siebie wszystko co mogłam. Zapomniałam tylko o przygotowaniu Planu Wyjścia. Planu Naprawy. Który by mi pozwolił sprawdzić krok po kroku z czym się zmierzyłam, z czym mam problem i czy te problemy mogę sama jakoś rozwiązać.
Ale zacznijmy od początku.
Wieczorem w piątek wylądowałam na sali fitness w szkole. Rozłożyłam się już w zasadzie w półmroku i zaczęłam ostatnie poprawki przy rowerze czyli instalacja naładowanego oświetlenia, nalanie izotonika do bukłaka świeżo nabytego w Decathlonie i wreszcie to o czym pamiętałam ale jakoś zapomniałam czyli wpisanie punktów do Locus Map Pro i do Garmina. Dzięki czemu Garmin kierował mnie tam gdzie trzeba a i Locus mógł pokazać aktualne dane o odległości i przewyższeniach jakie muszę pokonać jeszcze w trakcie trasy.
Wstałam punktualnie o 6:15. Szybkie śniadanie z banana, trochę picia, myju myju i mogłam wyprowadzać się z rowerem na zewnątrz. Potem jeszcze wywalenie wszystkich swoich rzeczy z sali - w razie czego gdybym wróciła później niż zamknięcie Mety. Dzięki temu, że wcześnie wstałam miałam dużo czasu na zebranie się, nie musiałam niczego robić w pośpiechu ale i tak te 5.5h snu to było trochę mało i czułam się nie do końca jakby wyspana.
Kilkanaście minuit potem odbyła się szybka odprawa i zaraz po niej wyjechałąm za innymi "do poczekalni", ale tu nawet nie musiałąm się zatrzymywać bo Monika już wypuszczała ludzi więc zabrałam się i wyleciałam za pierwszą grupą.
Pierwsza górka zaraz za torami nie sprawiła mi żadnych trudności i już czułam, że jest nieźle. na 4 kilometrze dogonił mnie Trajkocyklista, myślałam że chce pogadać ale on tylko mnie wyprzedził i nie dał się dogonić aby pogadać także poleciałąm dalej swoim tempem a on zniknął gdzieś z przodu. Cóż: zupełnie inne przygotowanie kondycyjne no i jego rower waży 11 kg a mój 20.7.
W Gołyminie odczułam pierwsze większe symptomy bólu pupy, coś jej mocno nie pasowało i w ogóle jakoś tak dziwnie mi się jechało. To był 40 kilometr, kiedy dogoniła mnie Toyota z Łucją i Moniką na pokładzie. Dobra mina do złej gry, kilka zdjęć i zniknęli z przodu a ja jechałam dalej rozmyślając o co chodzi i czemu mi się nie chce. Brakowało mi energii i przeszkadzały podeszwy butów i boląca dupa.
50 km - Pepsi. Celowo ją odpuściłam aby pobudzić się kofeiną dopiero na wiecżór, na noc, ale okazało się, że rano również by się bardzo przydała.
55 km - Identyfikacja potrzeby pomogła mi w końcu w zatrzymaniu się gdzieś przy polnej dróżce obok lasu. Koniecznie musiałam zdjąć gacie spod spodenek kolarskich. To one były właśnie tą rzecza, która spowodowała otarcie na pośladkach i uniemożliwiała normalną jazdę. Szybko przeszłam się wzdłuż jakiejś białawej taśmy aby ewentualnie przez nią przejść, ale dostrzegłam drut idący pod nią, dobrze napięty prawie jak nowy... Ciekawe czy to ma prąd? Sprawdziłam. MIAŁ. [cenzura mać!!!] Bolało. Aż w jelitach mi coś poszło i chyba się obudziłam po tym wstrząsie. W końcu zdjęłam gazie, wrzuciłam do sakiewki i mogłam lecieć dalej, ale pupcia dalej bolała więc spytałam naszych rowerzystów, którzy akuraty mnie mijali czy nie mają sudokremu... Nie mieli. Dziwne. Na szczęście miałam Voltaren MAX w bocznej kieszonce. To był strzał w dziesiątkę. Od razu dało się jechać dalej. Kilka kilometrów dalej dogoniłam grupke, która po raz 3 zmieniała tą samą dętkę :D Dętka silikonowa? Cokolwiek...
75km - PK2. Podjechałam, podpieczętowałam kartę, chwyciłam pepsi i po kilku minutach jechałam dalej czując problem z dwójką, który bardzo energicznie rozwiązałam ze 2 kilometry dalej. Od razu lepiej się jechało.
108 km - kolejna porcja smarowania Voltarenem wiadomej części ciała. Poza tym się jedzie.
115 km - odpowiednia muzyka, odpowiedni nastrój - czyt: Pepsi zaczęła działać. Guilty! Guilty! ;)
117 km - wiocha za wiochą, zapachy typowo wiejskie, krowy, koniki, zboże, pola... Fajne widoki ;)
118 km - mijam sklepik i nagle widzę tam rower - są tam nasi? Są! Szybko zawracam w sklepiku jednak nie mają pepsi, więc pozostaje mi kupno zimnej Fanty. jak dobrze, że w takich małych sklepikach mają już opcję płacenia kartą.
145 km - PK3 - podjeżdżam pod stację a tam ktoś mnie woła z parkingu - aaa, są nasze Dziewczyny z obsługi tam dalej :) Szybko zawracam i za moment podbijam kartę i podjadam kanapkę, a po kanapce ładuję picie i szybko zmieniam pustą butelkę po Pepsi na pełną w sklepie na stacji. Co ciekawe - wyprzedziłam kogoś, ale nie wiem jakim cudem. Nie spotkałam Mikołaja po drodze, nie wiem jak on jechał.
153 km - na PK3 miałam sprawdzić jeszcze jak jechać dalej, ale ja zapominalska jestem i tak oto na 153 kilometrze wjeżdżam do Kwiatuszków. Nożeszjasna... Sprawdzam na mapie co i jak mogę zrobić i z tym fantem i w końcu jadę dalej bo wygląda na to, że jak przejadę ten kawałek to potem jest już asfalt. Coś mi się przypomina, że chyba się dało tędy przejechać rok wcześniej. Po drodze piszę SMSa do Moniki o zjechaniu z trasy i za kilometr jestem już na asfalcie wiodącym do trasy - raptem kilka kilometrów więcej.
186 km - jakiś dziwny problem z przednim hamulcem (M375). Jakby coś blokowało go, nie mogę zacisnąć go na tarczy do końca. Czyżbym zużyła właśnie klocki? Nie, niemożliwe. Ten rowerek ma raptem z 700 km a ja w XC się nie bawiłam, więc? Jadę dalej starając się mniej i słabiej hamować.
202 km - Mikołajki!!! Są! Wpadam na stację Okoń, kupuję izotonika i oczywiście Pepsi. Przelewam, rozlewam i jadę dalej z przystankiem na moście, z któego cykam kilka zdjęć.
210 km - fajnie się jedzie i tak dojeżdżam do PK4 - Karczma u Komtura. Pieczątka, wchodzę do Karczmy a tam Krzyżak! Khmmm... Mam mieszane uczucia, no ale. Siadam, zjadam co mogę a potem biorę się za naprawę hamulca i wymianę bakterii w GPSie. Ten pokazywał niby 3 kreski na 4, ale chyba coś oszukiwał. Nie napisalam o KOLANACH - bolą. Mam problemy z chodzeniem po schodach ale jakoś kulejąc robię co trzeba, chociaż podnoszenie się z klęczek przy rowerze na lewej nodze jest bolesne. Hamulec okazuje się być działający, klocki są ok, problemem nie jest też linka hamulcowa jak myślałam ale rwący się pancerz. Chyba już wiem, po co są końcówki na niego... :] Naprawiam to co mogę z pomocą scyzoryka i nożyczek z niego (mini-kombinereczki?) i hamulec zaczyna działać zupełnie dobrze. Pół godziny później wyjeżdżamy we troje dalej. Do zakrętu idie dobrze, potem zaczyna się górka, zostaję jakby z tyłu trochę i czuję też zę coś mi idzie nie tak, coś hałasuje. Wyjmuję sluchawkę z uszu ale i tak już czuję o co chodzi, kiedy co chwila z tyłu coś mi bije na kole. Dętka. Koledzy pojechali dalej, ja zostaję z tyłu, biorę się za wymianę... Szybko okazuje się, że wjechałam na pinezkę. Dziwne. Albo faktycznie mam mnóstwo "Szczęścia" albo ktoś mi pomógł w Karczmie? Ale jak i po co? No trudno, zmieniam dętkę i dopiero po jej założeniu budzę się, że mogłam od razu założyć dętkę z wentylem samochodowym, mogłabym go podpompować na stacji benzynowej, a tak niestet. No ale może się gdzieś jeszcze zmieni. Z trudem pompuję do 4 atmosfer, troszkę niżej niż zaleca producent Schwalbe Durano. I jadę dalej.
214 km - lewe kolano przypomina o sobie, więc zmniejszam siłę, redukuję się i lecę kadencyjnie. Do następnego punktu ponad setka...
259 km - burza nadchodzi i to chyba idealnie z punktu do któego jadę. Będzie ciekawie. Błyski coraz silniejsze i zaczynam się zastanawiać co robić: przeczekać gdzieś? Ale gdzie i jak długo czekać? Czy jechać na razie dalej? Wybieram tą drugą opcję.
323 km - chyba mam coś z licznikiem. Nie działa. Kolano lewe napiernicza, zaczyna kropić i chowam szybko smartfona do kieszeni w teszircie. Zaraz punkt to się tam go schowa dalej jakby co.
325 km - PK5. Kadzidło. Zsiadam z roweru i czuję KOLANO. Hm, zajechałam je. Ono po prostu nie chce się zginać. Z jednej strony chcę usiąść, z drugiej nie bardzo mogę, bo mnie kolano boli jak je zginam w połowie zakresu jego pracy. Ale to nie wszystko: czuję się osłabiona. Jakbym właśnie zakończyła sprint na 300km. Ale to nie był sprint. Podbijam kartę brevetową na stacji, dokupuję Pepsi i siadam na krawężniku obok naszych - tych dwóch kolegów co odjechali mi za PK4. Gadam chwilkę i za moment przychodzą DRESZCZE. A to oznacza, że się zjechałam i organizm ma mnie dość na jakiś czas. To po pierwsze. Po drugie, tego typu akcje mam wtedy kiedy coś jeszcze się tam dzieje w środku... (E-3C Sentry)
Szybko się podsumowuję:
1. Kolano.
2. Dupa mnie znowu boli.
3. Organizm mocno osłabiony.
4. Przetarte pachwiny. (czy powiązane z pk2?)
5. Licznik.
Siedzę, podjadam co mam, popijam i nie wiem co robić dalej. Wzbraniam się przed dzwonieniem do Moniki, ale to tylko opóźnia ich wentualny przyjazd po mnie. O ile przyjadą. Czuję się słaba jak dziecko. Siedzieć na krawężniku nie bardzo mogę bo mi niewygodnie, na rurze przy dystrybutorach też kiepsko. W końcu wykonuję telefon i informuję co i jak - przyjadą. Ufff... Ale jaki WSTYD. Tak dobrze mi szło.. A teraz.. Dętka. Jakim cudem?
Zmęczona zjadam hotdoga z kabanosem i w końcu olewam wszystko i siadam na półce przy ścianie stacji. Podsypiam.
Budzę się co jakiś czas, aż wreszcie nastaje moment kiedy otwieram oczy i widzę białego Aurisa. To po mnie. Podnoszę się do góry czując, żę zaraz poczuję kolana... Ale nic takiego nie następuje. Organizm też wydaje się być w zdecydowanie lepszej formie niż był 2 godziny wcześniej. Ale jak to? Już mu [organizmowi] przeszlo? Już nie chce się pchać do samochodu i jest gotów jechać dalej? Ale mi GŁUPIO.
Nie rozumiem. Jakby tego było mało, pakując się zauważam po drugiej stronie stacji ławki i stoły. Nosz... Mogłam tam się kimnąć z rowerkiem obok. A ja jak głupia siedziałam na tym cholernym krawężniku.

Reasumując.
- gacie pod spodenkami
- kiepski fotelik do zmiany (otarcia w pachwinach) - albo jestemz a gruba i za ciężka na niego
- kolana - przeciążenie. I to chyba nawet nie na tym brevecie, ale wcześniej. One mogły nie wypocząć bo wcześniejszych dojazdach do pracy
- Organizm... I tu nie wiem co napisać. Może za mało węgli dostał?
- brak planu Awaryjno-Naprawczego - albo kogoś pod telefonem kto nie wyśle od razu samochodu, ale każe odczekać godzinę albo dwie i odpocząć
- brak zapasowych klocków B01S i linki hamulcowej oraz przerzutkowej!
- tylko dętki z wentylem samochodowym Schradera!!!
- lepsza pompeczka? (teleskopowa)
- za dużo latarek (5 sztuk??? W chwili kiedy 2 robią mi dzień przed rowerem?)
- brak "instalacji elektrycznej" pod rowerem z wyjściami z tyłu i na kierownicy (powerbanki z tyłu lub pod sakiewką na bagażniku)
- izotoniki w bidonach dają radę, worek tak średnio - może iz a dużo wody wzięłam na start ale mogło być bardziej upalnie niż było
- brak batonów w kieszeniach na starcie (te orzeszkowe były super)
- brak wiedzy o regeneracji stawów kolanowych "ad hoc" w trasie
- przydałaby się mała zorganizowana apteczka z plastrami, maściami i pastylkami

P.S. Czas przejazdu pobrałam z GPSa i teraz spojrzałam na niego ponownie: 23.96 km/h. Ładnie. Naprawdę nieźle mi to szło. Jednak na tyle dobrze, że coś poszło nie tak - i chyba domyślam się już co i to poprawię. (czyt: więcej Pepsi ;)) (kofeiny)



Kategoria SWB Beluga



Komentarze
Katrinam
| 20:57 niedziela, 16 czerwca 2019 | linkuj Problemy z kolanami to ja mam od dawna. W tym przypadku to było coś pochodnego od jakiegoś przeprostu jakiego się nabawiłam z miesiąc temu. Dałoby się tego uniknąć gdyby nie tamta kontuzja.
Jeśli chodzi o ustawienia roweru - to nie jest zwyczajny rower tylko rower poziomy :) Tu są inne ustawienia, inne regulacje. W tym rowerze wszystko jest tak jak być powinno a odległość między pupą a pedałami mogę sobie regulować nawet podczas jazdy przesuwając się w pewnym ograniczonym zakresie do przodu/tyłu siedząc.
Gość | 19:02 niedziela, 16 czerwca 2019 | linkuj Gratuluję wytrwałości, woli walki, siły charakteru oraz dystansu.
Współczuję z powodu kłopotów, ale jeżeli piszesz o nich to pozwolę sobie na jakieś sugestie. Najważniejsze przy tak długim dystansie jest ustawienie właściwej pozycji i chyba tu tkwi źródło Twoich problemów z organizmem. Ból kolan to może być zbyt niskie ustawienie siodełka, albo przesunięcie do tyłu oraz zła technika pedałowania, za niska kadencja, siłowo i z naciskiem palcami stopy w dół, a nie piętą. Może wymiana siodełka na bardziej dopasowane szerokością do kości miednicy (konieczny pomiar albo pożyczanie w sklepie siodełek testowych) oraz ustawienie pozwoli na przyjęcie właściwej pozycji, a wtedy postaraj się pedałować z kadencją min. 80 obr./min czyli lekko i szybko, po okręgu, bez przerwy. Wtedy kolana nie są obciążone.
Z ustawieniem prawidłowej pozycji ma wielu kolarzy którzy jeżdżą długie dystanse, np. BBTour ale jak już się uporają z tym problemem, to jadą efektywnie. Pozdrawiam i życzę sukcesów.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!