Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Katrinam z miasteczka . Mam przejechane 35541.45 kilometrów w tym 56.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 3363 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Katrinam.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 309.80km
  • Czas 14:30
  • VAVG 21.37km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do Włocławka i z powrotem

Czwartek, 15 sierpnia 2019 · dodano: 16.08.2019 | Komentarze 0

Ożarów - Leszno - Sochaczew - Płock - Dobrzyń nad Wisłą - Włocławek - Gąbin - Płock - Sochaczew - Leszno - Ożarów
Dane wg lottomatu czy tam odlotto... Łotever:
AVG: 17.21 km/h
Maksymalnej nie ma. Bo nie.
Liczniks igmogówno jak zwykle w niskiej temperaturze szalał i nie zebrał około 30km. Jego dane to:
AVG: 21.82 km/h i jest to średnia z 284 kilometrów. I w to wierzę. Natomiast 18h lottomatu to tak tego no... Nie baŁdzo. Ale to wynika ze zliczania czasu przez tą aplikację nawet jesli nie wykrywa ona ruchu. (można spauzować ale trzeba o tym pamiętać)
MAX: 49.57 km/h
Stąd też moje wyliczenie czasu jazdy na 14 godzin i 10 minut. Czasu brutto nie mam i nie podaję, ale pewnie coś koło 23 godzin :]

A teraz historyjka.
Z domu wyjechałam kilak minut po 13, 15.08. Do skrzyżowania z Sochaczewską spokojnie, rozgrzewkowo, a po skręcie w lewo odkryłamże wróżbici od pogody kolekny raz dali ciała. Miałam mieć wpupęwiatr a miałam wtwarzwiatr. I tak przez całą drogę do Włocławka.

41 km - Gawłów, dokupiłam 2 Oshee w miejsce pustego już prawego bidonu po Aptonii. Wszystko w porządku z energią ruszam dalej. Wręcz walczę iw yobrazam sobie jak fajnie będzie dojechać...

63 km - Iłów. Chciałam podjechać w cień pod pawilonik handlowy i wjeżdżając na parking zaliczyłam głębszy rynsztok - bo przecież takie u ans musząbyćbotakijużchceprojektancik. Który nie umie zaprojektować nic sensowniejszego. Np betonowych nakładek z rynsztokami pod tym...

66 km polskie drogi czyli po raz drugi wyboje są takie, że zrzuca mi telefon z podstawką z uchwytu. Konieczne zwolnienie miejscami nawet do 12 km/h. A miało być tak pięknie - czyli wracająć ominę tą drogę nawet jeśli miałabym jechać krajówką. Brawo robole! Brawo gmina! Brawo pińcet minus!

75 km powtórka z rozrywki^^.

90 km - czyli już Płock. I tu niestety Locus Map Pro spieprzył akcję gdyż po wczytaniu GPXa nie pokazuje kierunków przebiegu trasy, I tak oto zamiast lecieć dalej do Włocławka lewą stroną Wisły - wleciałam na most drogi krajowej... Dopiero po 200 metrach rzuciłam okiem na mapę, coś tam udało mi się zaklikać przypadkowo i okazało się, że jadę "pod prąd". Tędy miałam wracać. I co mam zrobić, skoro obok barierka a ja jadę poboczem i nie ma opcji aby zawrócić? Nie dość, że nielegalne, to i niezgodne z moimi zasadami a przede wszystkim niebezpieczne.
A swoją drogą projektant tego mostu i śmieszynki rowerowej powinien zarobić pompkę rowerową po plerach i części ciałą poniżej.

100 km. Cóż przejechanie Płocka nie jest proste, zwłaszcza że przy głownej nitce jest śmieszynka rowerowa i wypadałoby nią jechać... Tyle że nie dość że ona leci slalomem to jeszcze robole porobili krawężniki min 5cm. Pewnie jeszcze żaden z nich nie płacił komuś za zniszczone koło albo jego centrowania. Jakoś dojeżdżam jednak do Maka i tu zjadam pospiesznie kolację i mam okazję przekonać się jak bardzo obecnie rozwydrzone są dzieciory i bachory. Uszy pękają i wachlują się same.
I tu niestety zaczyna się robić nieco chłodniej, na stacji orlenu obok zmieniam spodnie na długie ale i tak jest już za późno - zaczyna mnie boleć lewe kolano mniej więcej w okolicach rzepki w połowie ruchu prostowania/zginania kolana.

117 km - sigmogówno (licznik 16.12, bezprzewodowy) zaczyna wariować, czyli przestaje odczytywać poprawnie prędkość i coraz częściej pokazuje 0. Chwilę potem na 118 km licznik twierdzi że ma low battery.

127 km - kolano się rozruszało, ale tak naprawdę - rozgrzało. Tylko co z tego skoro przy dociśnięciu znowu boli. Strach docisnąć jeszcze mocniej bo jak pojawi się gwałtowny ból to noga skoczy gdzieś na bok (unik przed bólem), nastąpi naciągnięcie kolejnego ścięgna/wiązadeł/mięśni i będzie po zabawie.
W okolicach tego kilometra odpalam światła na stałe, które jednak zaczynają przeszkadzać kierowczykom. Kierowczyki sami jeżdżą ze swiatłami skierowanymi gdzie popadnie, ale nie widzą tego - widzą jedynie jak im coś mocniej poświeci przez chwilkę na nich.

130 km - kryzysiki. Boli kolano bo jednak korzystam z niego bo muszę. W końcu ciagle jadę z wtwarząwwiatr i coraz częściej wjeżdżam na jakieś pagórki. A kiedy z nich zjeżdżam - kolano stygnie i znowu boli.

133 km - Dobrzyń nad Wisłą. Odpoczynek w parku po twardym laminatowym foteliku, który jednak powinnam, przykryć czymś ale jakoś mi się nie chce, albo nie mam czasu. I teraz zbieram to co sama sobie zasiałam. Ciężko wysiedzieć.
Ruszając dalej uruchamiam plan kryzysowy czyli odpalam muzykę dodającą energii. Precz z płaczami, jękami i zbyt mocno stonowanymi utworami przy których się zasypia.

158 km - Włocławek i stacja Orlen na południe  od centrum - bo już wiem, że z tą nogą i z tym przygotowaniem kondycyjnym to ja więcej kilometrów nie zrobię. Zjadam hot doga, dokupuję pepsi na noc bo wiem co się będzie działo i jak mocno się kleją powieki nad ranem.

180 km - kolejny Orlen ale zamknięty. Przelewanie napojów, dorzucenie węglowodanów do kotła. Już wiem jak to było z tą regenerację po niedzieli i po jazdach do pracy. Po prostu zabrakło z 1-2 dni jeszcze na odpoczęcie, na luźniejsze treningi.

196 km - Orlen pod Płockiem. Remont dużego budynku, ale w kontenerze obok mają hot doga. Niestety kiedy próbuję się zrelaksować na ławce obok przychodzi dwóch lokalsów i zaczyna się śledztwo i przesłuchanie: a co to, a dokąd, a na co, a ile kilometrów... Po ich odejściu natychmiast ruszam dalej do kolejnej stacji BP gdzie chcę po prostu usiąść i może przedrzemać chwilkę.
I tu okazuje się, że na dworzu jest jednak zimno i pierwsze kilometry jadę czująć chłód który znika po kilku kilometrach.

203 km - stacja BP. Herbata tym razem i siadam sobie przy stoliku. Oganiając się od much wypijam wrzący napój i zapadam w drzemkę chociaż już wtedy wiem, że wracać będę przez Gąbin byleby ominąć wertepy w Iłowie i okolicach.
Ciekawostka: kiedyś mogłam siedzieć na przystankach, na stacjach i jakoś nie ciągnęło mnie aby wstać i wsiąść na rower i jechać dalej. Teraz jest odwrotnie: rzadko kiedy chcę siadać, zaraz po załatwieniu spraw chcę odjeżdżać. Chyba, że faktycznie chcę chwilę podrzemać albo usiąść i coś zjeść.
Jazda do Sochaczewa nieco mi się dłuży zwłaszcza przez fałszywe podawane dane na temat odległości do Maka w Sochaczewie przez gugiel mapsa.

264 km - Mak w Sochaczewie. Wreszcie. Jest. Czas na śniadanko! :) Zamawiam tosta, mcmuffina z jajkiem i farmerskiego i 2 herbaty. Mam 002 numer zamówienia mimo iż to już 7 rano ;)
Zjadam, wypijam i... kolejna drzemka.
Po drzemce ruszam dod omu - to tylko 41 km i kilometry te przebywam bez postojów nie licząc dokupienia pepsi i zmiany spodni na krótkie. Wtedy też zaczynam rozumieć skąd ból kolana - kiedy widzę jak kolejny raz mam wtwarzwiatr a jednak tym razem idzie mi lepiej a kolano nie boli - bo jest po prostu ciepło i coraz cieplej.

309.80 wg lottomatu - dom. To już? Dziwne, miało być jakby dalej ale te ostatnie ~30km poszło dość szybko.
============

Co się skopało?
1. Wtwarzwiatr czyli kiepskie prognozy wróżbitów.
2. Brak wystarczającej regeneracji po niedzielnym treningu.
3. Brak wystarczająco ciepłych długich spodnie, które sprawdziłyby się przy 11-12 ^C. Te które miałam ze sobą starczają tak do okolic 15^C.



Kategoria SWB Beluga



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!