Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Katrinam z miasteczka . Mam przejechane 35626.13 kilometrów w tym 56.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.80 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 3363 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Katrinam.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 375.56km
  • Czas 18:33
  • VAVG 20.25km/h
  • Sprzęt Blue
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pierścień Tysiąca Podjazdów 2020

Poniedziałek, 6 lipca 2020 · dodano: 06.07.2020 | Komentarze 0

Świękity - Mały Pierścień Tysiąca Jezior
AVG: 20.23 km/h
MAX: 57.84 km/h

Muzyka z trasy: Gareth Emery & Ashley Wallbridge feat. PolyAnna - Lionheart
A bo jakoś tak często mi wchodziła w ucho.

Plany były wielkie, chciałam koniecznie zaliczyć kwalifikacje do BBTa. Pomarzyć można, a z realizacją to tak już różnie. Na wyjeździe z Warszawy korki, na wjeździe do miasta już lepiej i znowu korek na DK7/S7. Cała droga po prostu jakoś taka zapchana, ciężko się jechało i dopiero punkt 21:00 byłam u bram PTJ, skąd odebrałam pakiet i biegiem do obozowiska rozstawiać się. Kilka rzeczy miałam już przemyślanych ale kilka dorabiałam jeszcze tamtego wieczoru. Poprawki przy zapakowaniu, dopakowywanie tego i owego, przeróbki. Na sam prawie koniec ognisko i rozmowa o gwiazdach z Oskarem :) Wieczorne kiełbaski wchłonięte, ostatnie szykowanie się - i spać. Tu potężne podziękowania dla Pań z obsługi tak sprawnie podsuwających pełne kubki herbaty :)
Poranek przed czasem - organizm zmusił do wstania ale dzięki temu wpadło dodatkowych 20 minut, które mogłam wykorzystać na jako-takie śniadanko i ustawianie się. I znalezienie sposobu na brakujące jak się okazało krótkie spodenki na rower. Szczęściem miałam długie letnie zmęczone już życiem i lekko naddarte, wykorzystałam nożyk i zrobiły się krótsze. Po przygotowaniu się dopieszczałam jeszcze rower który dostał powerbanka (6x19650) pod kierownicę i wysmarowałam mu łańcuch bo wieczorem podczas jazdy skropił nas deszcz trochę a chciałam być pewna jego działania. I kiedy już byłam gotowa przypomniało mnie się o pakiecie i naklejkach. Nie trafiły one wszystkie tak jak powinny na wskazane miejsca, bo poziomka vs pion to nie to samo i nie ma gdzie. NO i jak mam na się przyczepić na plecach - i po co? - kartkę z info co i kto i skąd ja jestem, jaki mam #numerek? Brak też sakwy uniemożliwił mi doczepienie tego na taśmę gdzieś z boku.
Start. Przejeżdżam z obozowiska te metry do miejsca startu gdzie próbuję zainstalować pudełko z GPSem gdzieś miedzy rurtami tylnego widelca, ale nie ma jak chwycić wieć w końcu pakuję go do torby za fotelikiem. W ten sposób ma on całkiem dobre warunki do pracy co potwierdzają potem moje spojrzenia na przebieg maratonu na stronie ptj2020.1008.pl .Chwilę potem - start i przejazd do Miłakowa. Niestety sart ostry został przeniesiony gdzieś dalej od ronda, w miejsce do którego trzeba było najpierw zjechać a potem po starcie wyjechać. Kiedy dotarłam moja grupa już się szykowała, obijana miotełkami przez Czarownice ;) Po ostrym starcie - wyjazd z powrotem do ronda i dalej na trasę.
15km - jadę jadę... Rower ciągnie, podjazduy i zjazdy pokonuję z całkiem niezłą prędkością. Co kilka minut mijają mnie kolejne pociągi kolarskie, ale na to nic nie poradzę...
Między 20 a 30km dociera do mnie, że jesli nawet przy swojej przelotowej zawierającej się między 32 a 38 km/h szoszoni mnie tak łatwo wyprzedzają tzn że wcale nie jest tak znakomicie.
32km - zaczyna się ziewanie.
55km - a może by tak uzupełnić jakieś węglowodany? Snickersy są w kieszonce więc od razu jeden zostaje pochłonięty.
60km - zaczyna brakować picia, 1.5 litra mixu wody z soczkiem na wykończeniu.
71km - sklep, szybko do niego zawracam i nabywam loda i pepsi.
80km, przed wjazdem do Lidzbarka Warmińskiego gubi mi się resztka pepsi w butelce. Trudno.
85km, PK1, miał być czynny do 13:30 a jest 14:00? No to niefajnie. 85km 4.5h? Słabo. Na punkcie dolewam wody z izotonikiem do bidonu i po kilkunastu minutach odpoczywania jadę dalej.
100km - ukoppany Locus Map Pro wyprowadza mnie w las. Dosłownie i w przenośni kieruje mnie gdzies na boczną drogę, a z niej na jeszcze inną z której nakazuje skręcić na drogę z... betonowych płyt. Oklaski. No na pewno tamtędy pojadę.
110km - wracam do miasteczka, zjadam przy Lewiatanie hotdoga i przelewam ice tea do bidonów.
120km - do przodu chociaż czasami zapomina mi się o zmianie z małej tarczki na blat z przodu - potem też tak będzie.
180km - przed PK2 bardzo ostry podjazd który pokonuję na 2 raty "botak" i już
183km - ekipa podobno właśnie odjechała, zostawiła torbę z kanapkami, butle z wodą, batony i banany. Da się żyć. Na punkcie spotykam jeszcze Wojtka i Krzysztofa, z którymi jedziemy potem do Giżycka. Niestety ale czasu na pokonanie 610km po prostu nie starczy tak samo jak i sił, które tak jakby zaczynały się kończyć. Na PK2 dokańczam jeszcze małę przepakowanie na noc, przebieram się, wykonuję to co zrobić powinnam (WTCZP) i jadę za 2 ww kolarzami. 2x Convoy w ciemności tworzą za Kolegami jasność. Dodatkowy 3 Convoy zamontowany w miejsce kamerki na kasku rozwala ciemność tak mocno, że nawet ją gaszę aby przyzwyczajać wzrok do ciemności.
203km - odcięcie. Low power, jakoś siadam z energią i mniej mi się chce. Jeszcze nie wiem wtedy o co chodzi, jadę dalej.
Gizycko - przelatuję przez kolejne ronda jednak na kilkaset metrów przed PK3 na MOSiRze utajona ZGAGA do tej pory atakuje pełnią sił. W ostatniej chwili zatrzymuję się na rozjeździe i puszczam pawia. Czyli nic nie wychodzi bo to tylko odruch wymiotny. Niestety apteczki jako takiej nie mam, "jakośtobędzie" i Polprazolu brak. Szit.
231km - PK3. Zjeść i spać. O niczym innym nie myślę. Zjeść się da i wchłaniam kolejną kanapę a przez kolejne kilka godzin siedzenia i leżenia na PK3 dopycham 4x zupki pomidorowe słuchając wykładu Oskara o tym co i jak na maratonie. Oskar - bardzo Ci za to dziękuję :) BARDZO.
Na punkcie udaje mi się zdrzemnąć jeszcze pod prysznicami kładąc głowę na podwyższeniu oddzielającym kabinę z prysznicem od reszty pomieszczenia, wyciągam się jak długa i momentalnie zasypiam. Dopiero około 5 rano ruszam dalej wiedząc że idzie mi średnio i mając plan na najbliższe kilometry po 6 rano jak tylko znajdę jakiś otwarty sklep. Na wylocie z Giżycka jak zwykle omijam rozstaje i muszę do nich wrócić aby skrecić w DW. Kolejne kilka km nabite tak sobie. Z nudów :D
250km - spać. Na jakimś przystanku zatrzymuję się, stawiam rower obok, sama zwijam się w kłębek i zasypiam na 30 minut.
266km - Kętrzyn, stacja Orlen. Hotdog, maślanka i jogurt. Chciałam wstąpić do jakiejś Żabki, ale pozamykane bo to przecież niedziela niehandlowa. Wiwat PiS! Na stacji podsyopiam z godzinę bo nie jestem w stanie bez tego żyć. Tu swoją drogą trzeba nagrodzić brawami pracowników stacji przeróżnych, którzy nam rowerzystom dają odpocząć u siebie :)
Po przyjeździe jakiejś grupy na stację i rozbudzeniu się - jadę dalej już prosto do Kikit.
300km - podjazdy, podjazdy i podjeazdy przed Kikitami mnie dość szybko rozparcelowują na drobne. na koniec za ostatnimi hopkami dopadam sklepu spożywczego gdzie dokupuję kefiry i kolejną maślankę. Dziekli temu jestem w stanie pozbyć się przynajmniej chwilowo zgagi chociaż i tak towarzyszy mi ona w mniejszej postaci do samego końca maratonu.
Kikity - w tym roku jest znacznie więcej prowiantu. Zupa ogórkowa, kanapki, izotoniki, batony i banany. Po przełknięciu wszystkiego oddalam się na polankę gdzie po podłożeniu bluzy rowerowej pod górę a spodni pod głowę zasypiam w mniej niż minutę. Budzę się z dobrą godzinę potem i półprzytomna leżę do roweru z pewnymi oporami przywołując dane - co ja tur obię, o co tu chodzi i czemu nie mogę jeszcze pospać i czemu muszę jechać dalej? Po drodze zagadują mnie inni rowerzyści dopiero teraz przypominając sobie, że obok stoi poziomka. Jak się na tym jeździ? A wygodnie? A nie bolą plecy? A komfortowo? Drodzy - a Wam jak się siedzi na kanapie przed telewizorem na wspaniałym fotelu? Też boli kręgosłup? :P
Jeziorany - rok temu ratowałam się tam kefirami po podobnym ataku zgagi.
Radostawowo - przed nimi jest bardzo miła serpentynka, taka dodająca autowpierniczu.
Dobre MIasto - przelatuję jakby nic i lecę do Lubomina gdzie mało się nie gubię ale szybko się orientuję w temacie i wracam na właściwą drogę. W Wapniku tak samo jak i rok temu mijam, właściwą drogę i muszę do niej wracać aby podążać już do mety.
META.
Nie padam na twarz, zyję i mam się jako-tako-dobrze. Zjadam bigos, popijam jakąś herbatę, jogurta i wrzucam 3 jajka aby się zagotowały na twardo po czym idę pod prysznic. Standardowo gdzies jest ciepła woda a gdzieś jej nie ma, ale jest mi już to wszystko jedno i kąpię się częściowo nawet w zimnej wodzie co wcale mi już nie przeszkadza. Po wyjściu, odświeżona czująca się zupełnie inaczej i lepiej pochłaniam wspomniane jajka i lecę do ogniska gdzie piekę swoje kiełbaski a po ich pochłonięciu kładę się na 30 minut do namiotu.
Z Świękitek wyjeżdżamy o 22:40.

Kilka uwag i własnych spostrzeżeń z trasy i po.
- WTZCP - nic z tym nie zrobię. Życie jest ważniejsze niż jakikolwiek ultra i obietnica dana sobie czy komuś innemu. Nie zaliczę kwalifikacji do BBTa w tym roku to zaliczę je kiedy indziej. Teraz najważniejsze jest dla mnie otrzymywanie takich mejli jakie dostałam dzisiaj po dobrze wykonanej pracy
- wydaje mi się brak pełnej regeneracji po Zlocie gdzie dałam zdaje się >> 100% z siebie tylko jakoś tego nie zauważyłam
- zbyt późny przyjazd. Problem znany już z 2017 roku ale nie do końca jego rozwiązanie zależy tylko ode mnie obecnie
- Nienaładowany duży powerbank 8x18650. Może nie będę tego komentowała...
- brak czasu i nieprzymocowanie białych lampek do roweru
- brak krótkich spodenek (pakowanie na ostatnią chwilę, jea!)
- nieprzygotowana latarka do kierownicy
- brak śrubki do patyka Gopro
- tubka z kremem do opalania rozwalająca się w torbie i brudząca bluzę rowerową
- Duże powerbanki, brak mniejszych do pożyczenia czy zabrania ze sobą
- nieprzypięty - i niesprawdzone położenie - duży powerbank
- brak zaplanowanego miejsca na doczepienie tymczasowe jakichs butelek czy ubrania

Nie będę szukała wymówek pod brak przygotowania do tego maratonu. Zabrakło jednak nie chęci ale maratonów "po drodze" do sprawdzenia sie i rozwoju kompletnego pewnych umiejętności, w tym pokonywania podjazdów. W sumie i tak mi na nich szlo bardzo dobrze, ale na większych no niestety byłam trochę kiepska.

PLUSY:
+ jestem WIELKA = podjęłam się wyzwania o którym 99% polskiego społeczeństwa może pomarzyć :D
+ pokonałam >> 370 kilometrów w ciągu ~30h
+ ogarnęłam olbrzymią ilość rzeczy w bardzo krótkim czasie
+ dałam z siebie 100%
+ nie poddałam się pod koniec trasy
+ poradziłam sobie z WTCZP
+ rozwiązałam wiele problemów i problemików jakie się pojawiały w trakcie
+ po raz kolejny miałam możliwość sprawdzenia się "w boju"


Kategoria Blue



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!