Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Katrinam z miasteczka . Mam przejechane 35541.45 kilometrów w tym 56.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 3363 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Katrinam.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 172.32km
  • Czas 07:19
  • VAVG 23.55km/h
  • Sprzęt Blue
  • Aktywność Jazda na rowerze

Próba przejechania PW 2020

Sobota, 25 lipca 2020 · dodano: 26.07.2020 | Komentarze 0

Parczew i trasa PW + powrót do Parczewa
AVG: 23.55 km/h
MAX: 37.84 km/h

Trochę mi to nie poszło i to bardziej nie poszło niż myślałam że mi nie pójdzie. W planach miała być walka do samego końca, nastawiałam się na 30h walki, było pewne przygotowanie do startu jeszcze przed wyjazdem ale na miejscu szlag wszystko trafił i oczywiście w tym moja wielka zasługa. "Jakośtobędzie"* + "późniejteraznie". Takie odkładanie na potem tego co już powinno być zrobione. W ten sposób przez cały poprzedzający tydzień nie przetestowałam innego uchwytu pod smartfona, nie przetestowałam swojego pomysłu na taki uchwyt, nie przygotowałam torby, nie sprawdziłam co i jak mogę jeszcze zamocować aby się dobrze jechało z ciutkę większym bagażem... Sporo błędów, sporo zaniedbań. Ale nie będę zrzucała winy na rzeczy martwe i ich złośliwość, bo to ja jestem winna temu co się mogło stać. Gdybym była troszkę bardziej rozjeżdżona przez ostatnie 2 dni przed, to pewnie kilkanaście kilometrów po starcie nie zaczęłoby mnie bolec kolano, mięśnie przy rzepce być może byłyby bardziej przygotowane na rosnące obciążenie... Może gdybym nie spieszyła się z pakowaniem i 3 uchwyt na bidon wykorzystała na bidon (gdybym miała? albo na osika którego miałam) to bym mogła więcej pić podczas narastającego upału. Duzo jest błędów i długo by je tu wyliczać. na pewno uniknęłam błędu zbyt późnego przyjechania na początek. Nawet wyrobiłam się na 40 sekund przed startem ze startu. No jaaa... Tylko co z tego skoro potem na trasie co moment mijał mnie jakiś kolarz albo kilku na razie i kiedy dojechałam na PK1 byłam przedostatnia a i też sama wyprzedziłam przedostatniego kolarza bo ten stanął na chwilę. Kiedy wjechałam na punkt było jeszcze kilka osób, ale one już się zbierały a ja dopiero zastanawiałam się co wziąć i co dają. Chwilę potem przyjechał Krzysiek - ów ostatni co był przedostatnim - i tu moja chęć walki pomogła mi zmotywować do dalszego kontynuowania jazdy przez Krzyśka, ale ja sama też już czułam że coś tu no... No nie gra. Kolano, prędkość, znowu zamykają mi punkt kiedy na niego trafiam... Znowu jestem za wolna.
Wyjechałam z punktu z Krzysztofem motywując się do pracy, ale już widziałam po nim że on ma serdecznie dosyć i ciągnie na oparach ale przynajmniej je jeszcze ma. A ja nie tylko nie mogąc ale też bojąc się pocisnąć lewym kolanem czułam odpływ mocy w nieznanym kierunku. Upał. On też robił swoje i dużo mi zabierał, ale ja nie chciałam na niego zwracać uwagi, piłam ile mi się chciało ale też nie wiem czy nie za mało.
Chronologicznie...
Start - o? skrzywiona kierownica? Pewnie po upadku? Szybkie prostowanie, wtarganie roweru na wał przy stadionie, ostatnie odliczanie, nie mogę zamontować smartfona na uszkodzonym uchwycie... Szlag. Jak mam nawigować bez smartfona?
Start II - wszystko już jest ponaprawiane, przywrócony stary uchwyt, nie mogłam jeszcze znaleźć rzepów na zamocowanie latarki do kierownicy, ale "jakośtobędzie".
5 km: podczas jazdy wsadzam bidon do koszyka na bidon nie widząc go, na ślepo więc nie docelowując tam gdzie tzreba wchodzi między koszyk, tylny widelec i pędzące tylne koło ze szprychami. Oklaski, brawa. Koło nieuszkodzone, bidon pęknięty. Wypijam z niego cąły płyn i jadę dalej.
19 km - napotykam ciągnik jadący z 2 przyczepami w tym samym kierunku co i ja. Prędkość stała, niezależnie od wiatru i nachylenia: 27 km/h. Idealnie. Nie licząc podjazdów na których wyciągam z siebie 110?y się jakoś utrzymać. Tak dojeżdzam do 26 km.
33.59 km, stacja Moya. Sprite, hot dog w ramach II śnaidania. GORĄCO. Kiedy siadam aby zjeść - spływam. ledwoc o jestem w stanie się schłodzić.
40-50 km - organizm zapodał widok ogórka małosolnego... Ale skąd ja mu to wezmę? Z powietrza?
54 km - jest sklep! Mają ogórki kiszone. Połowa słoika do żołądka, wypijam sok jak zawsze i jadę dalej.
67 km - lewe kolano mocniej przypomina o sobie, w szczególności kiedy naciskam prostując je. Genialnie.
72 km - kolano przypomina że ono ciągle jeszcze jest, ale chce wysiąść, staram się jakoś je odciążyć
85.56 km - PK1 0 już się właśnie zaczynają zwijać, ktoś z obsługi mówi że "mówiłem że o 13 będzie fajrant". A ja na to w myślach - już 13? To co ja robiłam przez ostatnie 4 godziny?
100 km - pojawia się myśl, której nie chciałam myśleć - ale to jest ta myśl o wycofaniu się. Bo nie idzie.
107 km - stajemy z Krzyśkiem, on się kładzie na trawie, a ja obok na mrowisku czerwonych mrówek. Mrówkom się to nie podoba tak samo jak i chwilę po nich równiez i mnie. Decyzja zostaje podjęta, opracowuję trasę pworotu koniecznie przebiegajacą przez jakiś bar, bo to godzina 15 i jakiś obiad by się przydał...
109 km - Bar Jaguar. Pizza Hawajska 10/10, sos czosnkowy 11/10. MNIAM. PYSZNOŚCI. I nie wiem czy to kwestia głodu ale to żarełko było SUPER.
115 km - kolano przypomina mi że obno ciągle jest i chce wysiąść ale gdzie ja je puszczę? Gdzie ja stanę? Jest gorąco jak w piekarniku, wracać trzeba i nie ma nawet jak się zatrzymać i położyć bo jak nie ukrop lejący się z nieba to cholerne komary w cieniu. Do wyboru do koloru. Kolega z którym wracamy też nie ma się lepiej a a ja bym powiedziała że jest mu gorzej niż mnie bo kiedy ja jeszcze jakoś ciągnę do przodu to on średnio 1 na 10 kilometrów staje i odpoczywa. I ja mu się nie dziwię.
162 km - jeszcze jeden przystanek, gdzie chwile odpoczywamy przy przystanku zniszczonym przez wandali. Wydawało mi się, że w Polsce po XX wieku już chuligaństwa i niszczenia naszej wspólnej własności mniej - a jednak nie. A szkoda. Korzystam z okazji aby udać się pod większy krzaczek, gdzie rozpoczynam - oczywiście przegraną - wojnę z komarami.
172 km - Parczew, Meta. Nie, nie jestem zadowolona ani szczęśliwa. Klnę w duszy i jedna z pierwszych spraw o których rozmawiam z Orgami to właśnie jakiś dobry ortopeda, troczki przy kolanie i koszty wizyty... Podczas odstawiania roweru przy samochodzie i zbierania rzeczy do kąpieli pod prysznicem okazuje się że wcześniejsza wojenka z komarami to był dopiero prolog tego co przeżyłam już na koniec. Wietnam. TAK, komary powinny zostać wytłuczone na terenach zamieszkałych przez ludność.

Rower - on jest jak jakiś niezniszczalny. Wyrwy, dziury jak się nie da ich ominąć - przeleci. Naoprężenia na szprychach - przeżyje. Nawet przy 160 km/h za samochodem nie chce uciekać i zostawać sam ;) . Wygodny, ładnie ciągnący. Szacun dla Andreja - Jego Konstruktora - za tak wspaniały projekt :D

--
* to takie typowe dla nas Polek i Polaków. Ale ja przynajmniej umiem sobie to powiedzieć i nie zasłaniam się przed wzięciem winy na swoje barki za MOJE niepowodzenia. I to, że JA nie dałam rady nie wpłynęło w jakikolwiek sposób na innych. To JA dostaję za MOJE. Mój brak sukcesu nie przekłada się na inne osoby! Więc mam prawo do tego co robię aby robić to tak jak ja chcę i ucząc się na swoich błędach. I dotyczą one potem TYLKO MNIE. Naciskam na to, bo niestety w Polsce wielu polityków olewa a potem cała Polska traci.


Kategoria Blue



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!