Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Katrinam z miasteczka . Mam przejechane 34847.03 kilometrów w tym 56.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.76 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 3363 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Katrinam.bikestats.pl
  • DST 175.09km
  • Czas 08:36
  • VAVG 20.36km/h
  • Sprzęt Blue
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kaszeberunda

Niedziela, 13 czerwca 2021 · dodano: 14.06.2021 | Komentarze 0

Kościerzyna i trasa Kaszeberundy + dojazd do miejsca startu i powrót
AVG: 20.33 km/h
MAX: 52.81 km/h

Aby mieć pełną wizję, trzeba poznać całość więc ten wpis będzie dosyć długi. I dobrze, będę miała co czytać po latach :D
Ten sezon zaczynałam praktycznie pod koniec kwietnia, jak pogoda się ustabilizowała na tyle ile powinna w takim miesiącu. Zatem czasu miałam nieco mało, ale to co miałam starałam się wykorzystać w 100%. Różnie z tym bywało, ale plan moim zdaniem wykonałam w 92.75%. Liczę to tak, że zgodnie z założeniami nie chciałam być w gorszej kondycji jak 2 lata temu na Kaszeberundzie - na tegorocznej Kaszeberundzie. Wówczas miałam przejechane około 2.000 kilometrów, w tym roku udało mi się przejechać przed imprezą 1855, a więc po podzieleniu obecnego dystansu przez poprzedni wychodzi 92.75%. Czyli całkiem nieźle. A w zasadzie to bardzo dobrze, biorąc pod uwagę jakość treningów tegorocznych, które nie były tylko samym nudnym kręceniem. Tu było coś więcej. Znacznie więcej.
W pogoni za przygotowaniem, bazując na własnych obserwacjach nieco ponad tydzień temu postanowiłam sprawdzić się w terenie i to zrobiłam w okolicy Bydgoszczy, dzięki czemu nogi nabyły nowe doświadczenia. Oczywiście nie wystarczyła mi 1 dniowa wycieczka, więc dobiłam się w niedzielę drugą i to mogło zadecydować o tym, że się wypompowałam na tyle mocno, że Organizm potrzebował więcej czasu na regenerację, którego to czasu mu zabrakło. W środę czułam, że przyrostu formy nie ma i jest pewien spadek ale miałam nadzieję na zregenerowanie do niedzieli, co niestety się nie udalo. Dlaczego? Cholera wie. Na pewno Organizm dostawał wszystko to co powinien.

Przed startem jadąc na miejsce gdzie zaczynał się maraton już odczuwałam, ze czegoś jakby brakuje, ale wiadomo że Organizm nierozgrzany więc to jeszcze mogłam zignorować. Ale na trasie było już gorzej. Po prostu brakowało kondycji, Organizm nie bardzo chyba wiedział co ma robić ale jakoś tam dobrnęłam do Borska i wsunęłam niezłe śniadanie i po nim ruszyłam dalej w drogę, ale im dalej tym ciutkę słabiej. Zabrakło mi drugiego punktu przy szkole, a kolejny był dopiero w Laskach. Już wtedy czułam, ze jest kiepsko, że nie jestem w formie, że coś jest nie tak, że za duzo rzeczy mi też przeszkadza - zbyt twarde buty SPD, zbyt wpijające się w prawe podudzie ventisit. W końcu dojechałam do rozstaju dróg i tras na 120 i 200 km i tam stanęłam na ~10 minut. Napić się, podeżreć coś słodkiego... przed podjęciem decyzji czy w lewo czy prosto. 200? Czy 120? Oczywiście zgodnie z planem ostatecznie ruszyłam na 200 ale przez kilka następnych kilometrów zatrzymywałam się jeszcze 2 razy pytając siebie samą czy na pewno dam radę? Tutaj przyszedł z pomocą opracowany wcześniej sposób radzenia sobie z takimi wyborami - mam notatkę z tytułami energetycznych utworów muzycznych - więc i tym razem poleciał Alone Tonight Above & Beyond. Startujące rakiety pomagają i to bardzo - więc chwilę potem jechałam dalej ciesząc się z dokonanego wyboru. Jednocześnie mając pewne wątpliwości czy aby na pewno? Bo co z tego, że dojadę jakoś potem do mety - której może już nie będzie - jeśli potem będę znacznie dłuzej dochodziła do siebie po jeszcze większym wysiłku i przez to opóźnię swój dalszy rozwój?
Mimo to parłam do przodu ile mogłam i wkrótce dojechałam do Lasek, gdzie wchłonęłam banana i po kilku chwilach ruszyłam dalej, za małą grupką chłopaka i dwóch dziewczyn. uciekali mi nieco, ale po kilku minutach ich dogoniłam i ciągnęłam jak mogłam na kole, albo gdzieś z boku chwilami wchodząc w grupę aby nie hamować na małych zjazdach. Jakoś to szło, czułam że mam pewien zapasik mocy, tempo było momentami prawie spacerowe. Prawie. Bo jednak im głębiej w las tym więcej trudu musiałam z siebie wydobyć aby ciągnąć tak jak oni. I za Swornymigaciami pojawił się kryzysik an jednym z dłuższych podjazdów, grupka mnie wyprzedziła i pooooszła dalej a ja zostałam sama. Pomachałam im jeszcze jak to mam w zwyczaju i... dogoniłam chwilę potem. Scenariusz ten powtórzył się jeszcze raz ale przy kolejnym odejściu zostałam już sama i to się nie zmieniło do zjazdu z DW236. Niedaleko dalej pomiędzy Jeziorami Małym i Dużym Głuchem stanęłam i zrozumiałam, że w zasadzie no to mam lekko przerypane. Najdalszy zakatek trasy a ja... sama nie wiem co mam robić. Energii brak, wydolność Organizmu została w Bydgoszczy tydzień wcześniej. A wiedziałam co mnie czeka po trasie - czyli znamienite podjazdy na trasie do Ugoszczy, gdzie jest coś co boli a jakby było mało jeszcze, to za DK20 czeka Półczno i Sulęczyno. Ten drugi taki taki cudowny :D Jak się jest w formie to się przelatuje i zastanawia gdzie te takie okropności są. A jak się formy nie ma tak jak ja nie miałam to się człowiek wnerwia bo noga nie podaje. Dlatego kiedy ponownie pojawił sie przy mnei Ratownik na motocyklu, dałam Mu znać że odpadam. On mi zaproponował serwis rowerowy ale... Na liczniku tylko 103 kilometry... A ja chciałam tego dnia zrobić co najmniej 120, tyle ile wynosiła średnia trasa. Dlatego pokręciłam główką - nie, nie trzeba dam sobie radę i pojadę do Kościerzyny sama... Bo przecież wg map gugla mam do przejechania tylko 68 kilometrów, prawda? :P Albo 80... Jak kto woli.
I te 68 to nie było proste zadanie, dwukrotnie musiałąm się zatrzymywać i po prostu regenerować siły. A czy dałabym radę jednak podjechać te urocze miejsca o których wspomniałam wcześniej? Na to pytanie odpowiedział mi podjazd na DK20 tuż przed Kościerzyną. Kategorycznie stwierdził: nie.
Łącznie zrobiłam 175 kilometrów i wg sprawdzenia w RWG po mojej trasce wyszło spokojnie >200 metrów mniej podjazdów.
I tu aspekty jakie musiałam wziąć pod uwagę:
- ukończenie maratonu?
- buty SPD będące bolesnym końcem moich dolnych konczyn
- siedzenie i ból pułdupka
- brak formy, szybkie męczenie się
- niewielką różnicę pomiędzy 168-170 km a 200 kilometrami na końcu
- zamykane bufety po drodze, które moga być już nieczynne
- ciągnące się patrole motocyklistów (szacun rzecz jasna), czekające na ostatnich maruderów czyli na mnie...
- nieczynną metę na koniec
- jeszcze dłuzszą regenerację która i tak nie byłá pełna - tu się kłania wykresdik z friela bodaj o tym jak to jest jak się wpadnie w dół przetrenowania. Oczywiście Dziki Trener twierdzi że nie ma czegoś takiego jak przetrenowanie, ja stwierdzam że nie wiem komu mam wierzyć i ma to wedupie. Pełnej regeneracji nie osiągnęłam przed Kaszeberundą.
- wolność - czyli robię co chcę po zjechaniu z trasy i przerwaniu udziału w Imprezie
- tak czy owak do pokonania 68 kilometrów samotnie po terenie Kaszub, które do płaskich jak wspomniałam wcześniej nie należą
- marudzenie znajomych: "nie dała rady!" Ojeeeej. Sram na to. Zapomniał wół jak cielęciem był.
- "ale kilka lat wczesniej zrobiłaś mimo iż w ogóle nie miałaś formy". I jak potem wyglądałam? Jak TRUP? Który nie jest w stanie ustać? Który trzęsie się jak osika? Na co mi to i jak to wpłynie na mój dalszy trening?
- "walczy się do końca!" a to sobie walczcie. Powodzenia. Ja machać motyką w kierunku Słońca nie zamierzam :D

Wiem jedno - 99% polskich rowerzystów jeżdżących w Polsce nawet nie marzy o tym żeby przejechać 100 kilometrów na raz, nie mówiąc o wzięciu udziału w takiej imprezie jak Kaszeberunda. Więc nawet jak nie przejadę pełnych 200 kilometrów a tylko 170 to i tak jestem "Above & Beyond" zasięgiem 99% rowerzystów ;)

P.S. Próba robienia na siłę 120 kilometrów była błędna. Zjarałam wszystko co miałam, z czego mogłam wyciągnąć to wyciągnęłam i wróciłam do bazy noclegowej po prostu pusta. Zajechana. Gdybym zrobiła sobie tak jak zrobiłam na tym 55 kilometrze ta przerwę i potem kolejną juz na punkcie na średnim dystansie, tam odpoczęła jeszcze trochę i potem kontynuowała w podobny sposób przejazd to z całą pewnością do domku bym dojechała szczęśliwa i mając jeszcze kilka % energii. Również regeneracja nie trwałaby tak długo i ja sama nie czułabym się jak wypluta i nie chodziła wqrwiona na wszystko przez następne 24 godziny.
P.S.2 Pewną przyczyną niezregemnerowania się mogła być mniejsza ilość snu - wychodziło mi jakieś 5-6 h średnio kilka dni pod rząd po przebojach w Bydgoszczy.


Kategoria Blue



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!