Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Katrinam z miasteczka . Mam przejechane 38832.13 kilometrów w tym 66.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 3363 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Katrinam.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 174.07km
  • Czas 07:29
  • VAVG 23.26km/h
  • Temperatura 32.0°C
  • Kalorie 2538kcal
  • Sprzęt Raptobike Low Racer
  • Aktywność Jazda na rowerze

Strasbourg - Breisach am Rhein czyli Misja MM

Sobota, 21 czerwca 2025 · dodano: 22.06.2025 | Komentarze 0

Strasbourg - Kehl - Offenburg - Lahr/Schwarzwald - Breisach am Rhein - [D468] - Strasbourg
AVG: 23.23 km/h
MAX: 52.25 km/h
TSS: 458   If: 0.79
NP: 119 Watt     Avg pwr: 93 Watt   Max pwr: 522 Watt  Pwr 1 min: 355 Watt
Kcal: 2538
VI: 1.28
Temperatura: od 32 przez 30, 25 do 17 ^C.

Wg pewnego Youtubera dobrze jest wybrać sobie jakiś cel i do niego jechać. Tak też po trochu zrobiłam wczoraj. Aczkolwiek to nie te dwa cele (markety) były dla mnie istotne ile dojechanie gdzieś na południe po wschodniej stronie Renu najdalej jak to możliwe i powrót po stronie francuskiej. Albo innymi - na penwo o lepszej nawierzchni - drogami po stronie niemieckiej. Tym razem nie spieszyło mi się, celowo nieco opóźniałam wyjście gdyż chciałam ominąć największy skwar, gdyż jazda w upale nie jest najlepsza. Szykując się już przewidywałam późny powrót - na pewno po zachodzie Słońca, dlatego zabrałam dużo baterii, wszystkie najlepsze cztery latarki Convoy i dwa powerbanki z Chin. I tu się zdziwiłam, bo jeden z nich po prostu jakby przestał działać. Co mnie nie zdziwiło bo te powerbanki to po prostu duże obudowy na 8 baterii 18650, które wsadzane są do środka. I kiedy rozebrałam ten wadliwy i wyjęłam te baterie okazało się, że on po prostu przestał łączyć, a wewnątrz styki plusowe ma tak pordzewiałe że nie miałam żadnego żalu kiedy wylądował on w koszu na śmieci, na plastiki i metale. Jazda z czymś takim to nie tylko potencjalny problem ile spore ryzyko, że to się rozwali i spowoduje jakieś zwarcie. Druga obudowa była w lepszym stanie, ale stwierdziłam że mam dosyć zabaw z takim słabym wykonaniem, z taką chińszczyzną i wylądował on obok pierwszego. Trochę za wcześnie - gdyż nie miałam nic o podobnych możliwościach (8* 18650, 3.000 mAh = ~24.000 mAh i szybkie ładowanie w jednym z gniazdek). Liczyłam jednak na to, że jak będę w niemcach to w markecie znajdę coś lepszego. Na przykład coś co będzie miało te 65 Watt. Złudne moje były nadzieje. Ale nie byłam bez zapasu, miałam jeszcze 2x 10.000 mAh ze standardowymi 5V, 2A. Podobno 2 Ampery.
Oprócz tego do torby trafił jeszcze wodopój wypełniony 2.5 litrami mieszaniną wody z izotonikiem, kreatyną i BCAA. Z ubrań zabrałam jeszcze długie spodnie, i trochę po drodze brakowało mi kurtki letniej. Ale przecież miało być w nocy ciepło, 18^C, według wróżbitów.
Opóźnianie wyszło mi znakomicie, i już/dopiero około 14 ruszyłam spod bloku w kierunku mostu do niemców. 
Jadąc przez most samochodowy do Kehl zobaczyłam to co zawsze ostatnio: wieczny wielki korek.

Jak widać na załączonym zdjęciu, niemce skrupulatnie przepuszczają jeden samochód za drugim bacznie strzegąc swojej granicy, zaglądając praktycznie do każdego auta, czy aby gdzieś za siedzeniem nie schował się jakiś nieproszony gość.
A poniżej zdjęcie jednego z pływających po Renie wycieczkowców. To musi być interesujące, takie siedzenie na takiej dłuższej barce i oglądanie brzegów przez długie dni.

Poniżej tankowiec.

Widok na Ren (południe). W tle widać most pieszo-rowerowy łączący oba brzegi.


W Kehl odbiłam na południe, aby przejechać drogą obok ichniego campingu i polecieć dalej jednak nie najkrótszą drogą, ale przez Marlen i Goldscheuer. W Marlen nad głową zaczęło coś huczeć i kiedy zjechałam na pobopcze abys ier ozejrzeć dostrzegłam 2x Eurofighter lecące jeden za drugim, wzdłuż granicy niemieckiej, cały czas jakby nad drogą do Kehl. Kilka minut później słyszałam jeszcze jak przekraczają prędkość dźwięku - niezły huk :)
Ja sama miałam jednak kolejny problem - mimo słuchanych podcastów słyszałam dziwne brzęczenie z tyłu roweru, jednak po dłuższej analizie doszłam do wniosku że to tłuką o siebie naboje CO2 w torbie. Nie było to miłe, bo już nawet zaczynałam podejrzewać piastę tylnego koła o jakieś problemy techniczne, jednak nie było to to.
W Offenburg zajrzałam do marketu, ale jak zobaczyłam wielką długa kolejkę to odpuściłam. Zwłaszcza, że i tak nie mieli wszystkiego co potrzebowałam. Ostatnio mają jakiś spory niedosyt nośników danych. Dlatego skierowałam swoje koła w kierunku do kolejnego marketu czyli do Lahr/Schwarzweld. Do tego miasteczka jechało się świetnie i to pomimo żaru lejącego się z nieba, na który pomagał mi dość skutecznie izotonik czerpany przez rurę z wodopoju, a kiedy się zatrzymywałam sięgałam po butelki osika.
Tam panował względny spokój. Mała kolejka przy kasie albo jej brak i do tego Polacy w środku :D
Kiedy ta część "misji" została zrealizowana, należało znaleźć jakąś jadłodajnię i tu wybrałam możliwie bardziej oddaloną, położoną przy autostradzie A5.
I przejeżdżając przez kolejne wsie zauważyłam to co widziałam wielokrotnie, a w co nie umieją ani Francuzi ani my - Polacy:


^^ prawda, że ładnie wyprofilowane najazdy na części chodników i wjazdów z innych dróg czy posesji?
Mało tego - jadący rowerzysta może w każdej chwili zjechać z drogi na chodnik czy na DDR. Bez skakania po krawężnikach.
Dlaczego u nas tak się nie da?

A poniżej pola przez które jechałam do jadłodajni położonej przy autostradzie A5.

Kukurydza prawie po horyzont.

W przeciwieństwie do Polski, na MOPa da się wjechać bez trudu, nie ma żadnych szlabanów ani bram wjazdowych z domofami czy czymkolwiek takim.
Niestety dla mnie, zgodnie z trym co pamiętałam zresztą, to w tej jadłodajni na próżno szukać było gniazdka z prądem, musiałam przejść na stronę stacji gdzie jak się okazało niemce nie umieją w czystość. Gniazdka były, ale dookoła kupa owadów, z czego część martwych. Fuj. Na stacji wychlałam dodatkowe pół litra napoju o smaku herbaty brzoskwiniowej i kupiłam na drogę wodę 0.75 i jakiś dziwny napój Active Fresh Orange Sternfrucht o pojemności 0.75. Wygląda to ciekawie, ale smakuje jak... słabo. jak piwo o smaku pomarańczy. Bleee.
Z tego parkingu udałam się dalej w kierunku mostu na wysokości francuskiego Marckolsheim, aby tam przeprawić się i zacząć wracać do Strasbourga najpewniej wzdłuż kanału. Czułam jednak niedosyt i chciało mi się więcej, byłam zmotywowana pewnym wpisem na Hejto jaki doczytałam będąc w jadłodajni. Trzeba zgubić kilogramy ;)
Utwierdzałam się w tym postanowieniu również faktem, że na góreczkach za Rust sżło mi bardzo dobrze, więc na pewno powinnam dać radę.



Dlatego dłuższy popas zrobiłam już w Leiselheim, na południe od trasy którą po prostu ominęłam jakby nigdy nic. Tam zrobiłam podsumowanie zasobów - z nawodnieniem było już kiepsko, z naładowaniem smartfona całkiem dobrze. Zwłaszcza po tym jak wypieprzyłam wszelkie aplikacje wyżerające prąd w tle.

Będąc w jadłodajni przeglądałam jednak nieco Internet i pewien wpis z Hejto zmotywował mnie do jazdy dalej, chociaż już wtedy liczyłam się z tym, że nie tylko wrócę po ciemku, ale będzie to jeszcze później niż kiedykolwiek wcześniej. Ale przecież o to chodziło - zaliczyć jazdę po nocy, sprawdzić ekwipunek, oświetlenie. Dlatego kierowałam się dalej do Breisach nie wracając do mostu do Marckolsheim. To by było za łatwe i za proste.


vv Gdzieś w oddali widać Breisach am Rhein. Albo i nie ;)

W Breisach am Rhein skierowałam się od razu na kolejną stację gdzie po wejściu przeżyłam szok. Połowa stacji wypełniona była artykułami przyspieszającymi koniec żywota ludzkiego osób używających je i tych wdychających wyziewy tych używających te wyroby. Kto kojarzy występy w TV niejakiego narkomana najebowskiego ten wie co mam na myśli. Ale specjalnego wyboru nie miałam, kupiłam dużą wodę 1.5 litra i po kilku minutach rozglądania się za możliwością doładowania smartfona, wyjechałam w stronę Francji. Oczywiście na granicy mijając niemieckie służby kontrolujące wjeżdżających do ich kraju, podobnie jak i w Kehl.

^^ widok zachodzącego Słońcaw idziany z mostu łączącego oba brzegi Renu.
A po drugiej stronie, patrząc na południe zapora.

Francja. Po czym ją można poznać? Oczywiście, że po gorszym stanie dróg. To mocarstwo atomowe inwestujące w pasożytów nie chce i nie umie w drogi. Bo nie. Po co one? A na co one komu potrzebne? A dlaczego? A na co? :P Nawigacja w mapy.cz skierowała mnie początkowo na D52, jednak ja posiadające jeszcze trochę pary w nogach przez krótkie kilka chwil miałam chęć podjechania pod "Les Fortifications", ale kiedy dotarłam do drogi D468 odpuściłam sobie, słusznie czując że moja "bateryjka" ma jednak pewne limity.
W Biesheim skręciłam na północny wschód w stronę kanału, jednak zawiodłam się, gdyż nie było możliwości wjechania na DDR. A i jej samej nie było za bardzo widać.

Przejeżdżając przez Kunheim nawigacja uparła się aby mnie wprowadzić na DDR przy kanale, ale kilka chwil wcześniej podjęłam decyzję aby tego nie robić. Jazda wzdłuż wody to jazda w niższej temperaturze, a ta wyraźnie już spadła. Nie było już nawet 25^C, tylko zrobiło się 20 a kiedy wyjeżdżałam ze wsi i miasteczek, spadała ona jeszcze bardziej. Tymczasem ja wcale nie miałam ochoty zakłądać spodni długich i wiedziałam, że bardziej by mi się przydała kurtka - której nie miałam. Dlatego ciągnęłam dalej po D468. Tutaj też objawił się znany mi już błąd w mapy.cz, które usilnie kierowały mnie do kanału, a do tego co chwila obracały mapę góra-dół usiłując odnaleźć się w tym gdzie jadę, bo przecież droga jest o taaam... Nie. Droga jest tam, gdzie JA jadę. A nie tam gdzie jakiś Czech wymyślił.
Droga dłużyła się coraz bardziej. Nie tylko ze względu na - niewielki już - wiatr z przeciwka, ale również rosnące moje zmęczenie. Co jakiś czas mijały mnie samochody, ale było to rzadkie a chwilami nawet bardzo rzadkie. Dwukrotnie robiłam sobie małe przystanki na podładowanie akumulatorów jakimś jedzeniem i dopijając jednak pragnienie przy takiej temperaturze już nie było duże. Sądzę, że batony proteinowe jakie podjadałam mogły obciążać mój Organizm za bardzo, zwłaszcza że wchłaniałam je na raz a nie dzieląc jak zazwyczaj. To pewnie mogło odbierać mi część energii i przeznaczać je na trawienie.
Po dojechaniu do Plobsheim nie odbiłam na boczną drogę aby ominąć węzeł z autostradą M353. Byłam zbyt zmęczona na wydłużanie trasy, czułam że Organizm ma serdecznie dosyć. Coraz częściej widziałam na Wahoo świecącą się jedną diodę niebieską LED oznaczającą jazdę w strefie regeneracyjnej. Moje przyspieszenia były coraz słabsze, osiągana prędkość przestawała przekraczać 25-26 km/h.
Pod blokiem wylądowałam o 01:22. Zmęczona, czułam że ledwo co dojechałam. Gdybym była bateryjką 18650 to bym pokazała napięcie 3:30V :P.
Wydaje mi się, że było to już spowodowane trochę innym odżywianiem się, pozbawionym już węgflowodanów. Żelki poszły w odstawkę wiele kilometrów wcześniej. A batony nie dostarczały tak szybko potrzebnej energii.
Idąc spać o 03:00 nad ranem spodziewałam się wielkiego zmęczenia dzisiaj w niedzielę. Że nogi będą jak z waty, będę się czuła połamana i w ogóle niezdatna do czegokolwiek. A jednak tak się nie stało. Już po 6 godzinach snu organizm wybudził mnie żądająć abym podniosła się i... zaczęła dzień. Jakby nigdy nic.

Wnioski. Jest parę rzeczy do poprawy. Na pewno muszę zweryfikować mocowanie toreb Banana S, które coś mają nie tak i naciskają w jakiś sposób na zagłówek. Oczywiście czeka mnie zakup porządnych i mocnych powerbanków aby jak zawsze uniezależnić się od zewnętrznych źródeł energii. Muszę pomyśleć o zmienia opon na szybsze i może również kół. Niestety ostatnie próby z wsadzeniem koła 28" nie powiodły się, obenie założony V-brake nie obejmuje obręczy tak dużego koła. Do wymiany jest też kabel przedłużający idący z torby do kierownicy. Musze pomyśleć o drugim wodopoju (3-litrowy bukłak). Sprawdza się rewelacyjnie. Zabrakło mi też proszku do zarobienia kolejnych litrów, które po dodaniu kreatyny i BCAA być może mogłyby pozytywnie wpłynąć na moje zasoby energetyczne wieczorem i w nocy. Brakuje też woreczka do zawieszenia z boku z którego mogłabym sięgać po jakieś żarcie.
Prawdopodobnie też przesadziłam z dystansem.

Na koniec [nie]ciekawe zdarzenie.
Będąc na D468 przystanęłam na niej opierając rower o barierkę, i kiedy robniłam swoje - obok przeleciała Policja. Na niebiesko pomrugali, polecieli, w ogóle się mną nie zainteresowali. Kilka minut później podjechał i zatrzymał się jakiś francuski SUV. W środku jakaś para, on kierujący, ona siedząca z boku. Od słowa do słowa, że rower musi być ZA barierką i w ogóle to on zaraz zadzwoni po policję na mnie. No serio? Że niby co? Stanęłam 1 metr od krawędzi jezdni oświetlona jak Statua Wolności a on ma jakiś problem? Nie zauważy 4x mrugających lampek wypalających źrenice? Za słabe przednie oświetlenie 2x Convoy S2+ odpalone na max?
Żeby nie było - podczas tej wycieczki nie spotkałam się aby ktokolwiek w samochodzie wyprzedził mnie z dystansem mniejszym niż 2 metry. Samochody wręcz wyjeżdżały na lewy pas dla ruchu z przeciwka podczas wyprzedzania mnie :) Więc jednak mnie widać ;)





Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!