Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Katrinam z miasteczka . Mam przejechane 35541.45 kilometrów w tym 56.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 3363 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Katrinam.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2018

Dystans całkowity:1130.07 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:51:08
Średnia prędkość:22.10 km/h
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:86.93 km i 3h 56m
Więcej statystyk
  • DST 105.27km
  • Czas 05:57
  • VAVG 17.69km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ogrodzieniec - wycieczka sobotnia na Zlocie Rowerów Poziomych 2018

Sobota, 30 czerwca 2018 · dodano: 08.07.2018 | Komentarze 0

Ogrodzieniec i okolice
AVG: 17.84 km/h
MAX: 64.58 km/h
CAD: 69

Tym razem wyjechałam razem z całą grupą i niestety, ale skręciliśmy nie w prawo - ale w lewo. No i się zaczęła góóóóreczka. I to taka bez rozgrzania, taka ze stromizną taką, że na II biegu na małym blacie było ciężko, a na I stabilnośc była taka sobie, ale i też tego biegu było jakby za mało. Ciągnęłam ile mogłam. A jak zobaczyłam jak Yin przejeżdża obok na swoim elektro-rowerze poziomym to... Achhh! Ale nie. Ja jeszcze nei jestem stara babcia i i dam radę! Dociągnęłam. Dałam radę! A co! :D
A potem wcale nie było lepiej. Górki, górki, górki, pagóreeeeeczki, górki i tak dalej. Co jakis czas jakies milsze zjazdy. Po którymś z nich stwierdziłam, ze jednak muszę założyć polar. Tylko co z tego, skoro na podjazdach robiło mi się w nim za gorąco. A na zjazdach z kolei owiewqający wiatr szybko mnie studził.
W nogach czułam też wcześniejszy dzien, na którym się za mocno nie litowałam za sobą. Na szczęście po 14 znaleźliśmy miejsce z obiadem, poz jedzeniu którego poczułam się lepiej, wypoczęłam i wysiedziałam się trochę. Niestety moja grupa jak zwykle ruszyła bez wielkiego "alo" i znowu zostało mi tylko gonienie. Po lesie, piachu, żwirze - coś super przemiłego. Dobrze, że mimo oponek Durano Hurricane jakoś sobie radził i tylko raz w drodze na obiad próbował się zakopać ale wyszedł z piachu nim zdążyłam zestawić lewą nogę aby się podeprzeć. Ufff, co za fart.
Kolejne kilometry były juz na szczęście bardziej asfaltowe i jechało się już przyjemnie - nie licząc ciągłych podjazdów - aż do samej bazy. Tuż przed nią zatrzymałam się obok Wladimira, porobiliśmy fotki z krajobrazem - i wreszcie zjazd prawie do samego wjazdu do Zajazdu.
Ogrodzieniec jest super :) Te okolice, pagórki, krajobrazy - warto by było wybrać się tam ponownie :)




  • DST 89.01km
  • Czas 04:51
  • VAVG 18.35km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ogrodzieniec - wycieczka piątkowa na Zlocie Rowerów Poziomych 2018

Piątek, 29 czerwca 2018 · dodano: 08.07.2018 | Komentarze 0

Ogrodzieniec i okolice
AVG: 18.35 km/h
MAX: 67.10 km/h
CAD: 64

O tym, że moja grupa już wyjechała dowiedziałam się po czasie. Wyskoczyłam na rower nie zważając na zachęty znajomych co by jechać na krótszą trasę i poleciałam w pogoń. Nie trwało to długo - kilometr dalej stanęłam na rozstaju dróg... W lewo czy w prawo - oto jest pytanie... Wybrałam: telefon do przyjaciela czyli do Makenzen. I poleciałam za grupą w lewo. Ciągnęłam ile mogłam, ale tak by nie przekraczać S2. Bo przecież tu są górki i siła i moc będą jeszcze potrzebne, zwłaszcza że nie wiedziałam jakie oni mają tempo. Kiedy doleciałam do krajówki - wykonałam koklejny telefon i po uzyskaniu odpowiedzi - pognałam na wprost. Kolejne górki... Zjazdy... Górka... A na niej stoją i czekają :D Ja nie dałam rady? Ja?! :D
Dalej już poleciałam z grupą. Prędkość była całkiem całkiem, ale wiadomo, że na górkach niektórzy wykręcali lepiej a inni gorzej. Bywały też takie górki, żę musiałam zjechać z dużego blatu na mały i tak już potem jechałam tylko na małym blacie z przodu. Nie było już sensu wrzucać dużego. Zwłaszcza, że wymagałoby to użycia niestety rękawiczek bo przerzutka działa u mnie tak sobie albo wcale.
I tu muszę przyznać, że kilka "w lesie" dało mi kopa. A jedna na koniec musiałam podchodzić jak i inni, bo nogi po prostu stwierdziły: "ok, rób co chcesz ale jak zajedziesz nas to...". Ano właśnie. Bałam się tego co może być po "to". Także oszczędzałam nogi na kolejny dzień Zlotu.
Tego dnia też uzyskałąm na którymś zjeździe 67 km/h - ale to mało, bo an tamtym zjeździe dałoby się wykręcić więcej, gdybym znałą tylko jak ten zjazd idzie i czego się na nim spodziewać. A tak lekka ostrożność spowodowała, że musiałam na początku przyhamować no i 70 na liczniku nie ujrzałam. Ale gdyby to był FWD ZOX - z pewnością bym tyle ujrzała :D
Po wycieczce było nieźle. Nogi dały radę i nawet jak przeleciałam obok bazy i musiałam do niejw racać praktycznie pod górę, widziałam że mięśnie radzą sobie bardzo fajnie.




  • DST 21.81km
  • Czas 00:49
  • VAVG 26.71km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozbiegowo

Środa, 27 czerwca 2018 · dodano: 08.07.2018 | Komentarze 0

Ożarów - Borzęcin - Babice - Ożarów
AVG: 26.20 km/h
MAX: 40.01 km/h
CAD: 79

Rozbiergowo a w zasadzie to testowo, bo testowałam rowerek po zmianie blatu z 65T na 60T. Zgodnie z przewidywaniami (i obliczeniami) na 8 biegu mam wreszcie okolice ~30 km/h przy mojej kadencji, więc jest dobrze. Na 2 biegu łatwiej mi się rusza, ale jestem w stanie ruszyć też bezproblemowo z 3. Także na pewno mam lepsze parametry ustawień biegów na wszelkiego rodzaju pagóreczki i to bez redukowania na blat 42T jaki jeszcze mam z przodu do dyspozycji.
Jeśli chodzi o sam przejazd to wyszło jako tako, chociaż wmordewind robił swoje, a i ja sam czułam, że moje nogi jakby na nowo uczyły się kręcić, tak jakby się mocno zastały po 5 dniach nieużywania ich na rowerze. Szkoda. Na koniec przejażdżki zafundowałam sobie i im 2 ostre strzały do 40 km/h - pierwszy został przyjęty całkiem dobrze, ale drugi już tak sobie. Chyba faktycznie najwyższy czas pokręcić interwałowo. Tętno w normie, przy 28-30 km/h miałem te swoje 135-140bpm czyli standard. Szybkość opadania tętna po zwolnieniu/zatrzymaniu też w normie, chociaż im dłużej jechałam tym spadało mniej do nieco wyższego poziomu.




  • DST 47.08km
  • Czas 02:05
  • VAVG 22.60km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do roboty i z powrotem

Piątek, 22 czerwca 2018 · dodano: 08.07.2018 | Komentarze 0

Ożarów - Warszawa
AVG: 22.52 km/h
MAX: 42.95 km/h
CAD: 73

Zastanawiałam się po wczorajszym jak zareagują moje mięśnie na kolejne extra obciążenie dzień po. I okazało się, że po krótkiej rozgrzewce i przełamaniu pewnego dyskomfortu pracowały tak jak powinny. Śmiem powiedzieć nawet, że w dniu dzisiejszym te nogi pokazały na co jest stać, co widać było wyraźnie podczas pokonywania kolejnych podjazdów - gdzie o dziwo prędkości były podobne do tych wczorajszych. Zatem różnica w sile i wytrzymałości była/jest mniej więcej podobna. To dobrze, bo za moment na Zlocie te nogi będą musiały pracować parę dni z rzędu i wówczas umiejętność szybkiej regeneracji będzie niezbędna.
W końcu pozbyłam się lichego lusterka wsadzanego w rączkę kierownicy. Coś w nim było widać, ale głównie była to tylna lewa sakwa. Albo smród już próbujący ustawiać się do wyprzedzania albo już mnie wyprzedzający. Tak więc kupiłam najzwyklejsze metalowe lusterko na kierownicę i po zamontowaniu wreszcie widzę wszystko co mam za sobą, bo lustro wystaje ponad sakwę i moje ramię i fotelik. 15 złotych a tyle radości ;) Przy okazji montażu wreszcie pozbyłam się też resztek mocowania starego badziewia, które się wzięło i urwało kilka tygodni temu.




  • DST 49.04km
  • Czas 02:14
  • VAVG 21.96km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do roboty i z powrotem

Czwartek, 21 czerwca 2018 · dodano: 08.07.2018 | Komentarze 0

Ożarów - Warszawa - Komorów - Pruszków - Ożarów
AVG: 21.90 km/h
MAX: 40.55 km/h
CAD: 70

Chciałoby się napiać - "jak zwykle" - ale jeszcze tak nie jest - ale będzie. Będzie codzienne poruszanie się rowerkiem do roboty bo to i szybciej i zdrowiej a i oszczędniej dla kieszeni.
Rano trochę przeszkadzał mi wmordewind, ale jednak te pośrednie prędkości, przed magicznymi '30' utrzymywało się bezproblemowo. Oczywiście w Warszawie korki, w tym ten na Łopuszańskiej, ale tam kierowcy już chyba jakoś przyzwyczajeni do rowerzystów i grzecznie ustępowali i godzili się nawet jechać za mną, bez chamskich prób wyprzedzania. Na Hynka było już nieco dziwniej, bo przede mną jechał przegubowiec, któremu się nie spieszyło. Nie wiedziałam czy jedzie za jakimś innym rowerzystą czy jak, więc widząc, że za mną nikogo - dałam czadu i zaczęłam go wyprzedzać. O dziwo przed przegubowcem nie było nikogo... Za to pasażerowie dosyć dziwnie się na mnie patrzyli... Nie dość, że UFO to jeszcze wyprzedza autobus... Hmmm ;)
Marynarska. Praktycznie niewielki korek jakiś taki wiec przebiłam się dość szybko, a na Postępu i Domaniewskiej było już praktycznie pusto.
Z powrotem było ciekawiej. Najpierw przejazd do Decathlona, a potem do Komorowa. Przed skrętem do Komorowa z Alei Krakowskiej zaczęła się ostra wichura, która próbowała wszelkich sztuczek aby zmusić mnie do skrycia się gdzieś i przeczekania. No ale niestety, moje mocne nogi dawały jej radę, licznik ciągle pokazywał 19-20 km/h więc ciągnęłam ile wlezie aż wjechałem do Sokołowa, gdzie właśnie wtedy dotarła chmurka i zaczęło z niej sypać igłami z deszczu. Normalnie jakby jakiś huragan przechodził. Niestety nie miałam gdzie się schować, zero daszków, większych drzew o gęstszym zaliścieniu, także pchałam pedałami dalej aż do Sanatoryjnej - i wtedy przestało padać. Nawet specjalnie tego opadu nie odczułam. Kiedy na koniec dojechałam do domu, koszulkę rowerową miałam w zasadzie suchą.
Wiadukty i inne tam takie - mimo iż za plecami miałam ciężkie sakwy - spokojnie sobie z nimi radziłem, a na koniec na wiadukcie w Pruszkowie miałam ~17 km/h cały czas. (wiadukcik nad WKD - 20km/h). I to mimo wmordewindu. Zatem mogę napisać, że nogi - po 3 dniach przerwy od morderczej dla organizmu wyprawy do Wyszkowa - sprawują się bardzo dobrze. Zobaczymy jak będzie jutro, bez przerwy :) (o ile i czy gorzej)
Rower po zmianie sterów słucha się mnie calkiem dobrze, chociaż rano musiałam nauczyć się go jakby "od nowa" z powodu lekkości działania kierownicy (zmienione stery na nowe) i nieco większego balastu z tyłu.




  • DST 166.06km
  • Czas 07:00
  • VAVG 23.72km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do Wyszkowa i z powrotem

Niedziela, 17 czerwca 2018 · dodano: 08.07.2018 | Komentarze 0

Ożarów - Nieporęt - Serock - Wyszków - Radzymin - Marki - Warszawa - Ożarów
AVG: 23.71 km/h
MAX: 45.38 km/h
CAD: 74

Zachciało mi się walnąć 220 km do Wyszkowa i Łochowa. Wyjazd był spokojny, chociaż już po 10 tym kilometrze byłam rozgrzany. I już wtedy widziałam, że jest power, jak na małej górce kręciłam więcej niż kiedyś_tam_dawno_temu. Kolejne górki pokonywałam bezproblemowo, a tą, której się obawiałam za mostem w drodze z Zegrza Południowego do Serocka pokonałam na 1 strzał na 2 biegu na dużym blacie :) Piękna akcja. Myślałam, że będę musiała się redukować do 1 biegu, a tu proszę, nóżki dają radą. Niestety wszystko co dobre ma swój koniec, ja też zaczęłam się kończyć w okolicach 65 kilometra. Kryzysik, przystanek na Orlenie i w barze obok niego na zapiekankę. A potem już szło mi tak sobie i w końcu na 96 kilometrze musiałam siąść na przystanku. Chęci mi opadły, musiałam posiedzieć dobre kilkanaście minut, aby mi się znowu zachciało. Nawet umyśliłam sobie, że w Radzyminie wsiądę w pociąg i nim wrócę do siebie. Ale w Radzyminie nie kręciłam po mieście, tylko do DK8 i potem prosto do Marek. Nie chciałam już się nigdzie zatrzymywać, po prostu parłam przed siebie. Byleby nigdzie nie stawać. Po prostu pedałować przed siebie. A nie szło mi tak dobrze jak na początku, prędkość zmalała i utrzymywanie jej było chwilami trudne. Poprawiło się to troszeczkę jak już wylądowałam w Warszawie... Ale jak wpadłam w toto coś co nazywa się droga dla rowerów przy trasie S8... Nie wiem... Serio nie wiem kto robi takie krawężniki, kto kręci takie slalomy na projektach tymi śmieszynkami. Ale dobrze by było, aby temu komuś ktoś wręczył dyscyplinarkę i strzelił siarczystego kopa wiecie gdzie.
W końcu dotarłem do wjazdu na Trasę Mostu Północnego. Skręcając w lewo miałam do wyboru: albo śmieszynka kręcąca tak, że nie wiadomo gdzie ona idzie albo próba samobójstwa na moście wśród samosmrodów. Sorry, ale znowu wybrałem to drugie. Sorki - szkoda mojego czasu i sił na pokonywanie MEGA BUBLA obok mostu, tworzonego przez durnia/durniów, którzy na rowerku jeździli jak mieli 5 lat (albo i tego nie!) a potem tworzą BUBLE dla rowerzystów. Szanowne durnie, powiem wprost: jak będę chciał pobawić się w slalomy to pojadę do Kampinosu rowerem górskim. A trasę po moście chcę pokonać możliwie jak najszybciej, transportowo!
A jeżeli już mowa o tym moście - na wjeździe moje nogi spokojnie utrzymywały aż do jego szczytu >22 km/h :) A więc jest postęp, jest wytrzymałość - i to pomimo zmęczenia organizmu :D
Dom - przed nim mogłam jeszcze poszaleć, mogłam mieć te 28 km/h na liczniku, ale już czułam że to wszystko na co mnie stać. Zarżnęłam się ponownie (jak po 400-setce do Mikołajek i z powrotem) i zastanawiam się co teraz będzie i czy zregeneruję się przed Zlotem w Ogrodzieńcu.
Rower sprawuje się dobrze, ale trzeba w nim jednak wymienić całe stery na nowe i dodatkowo zmienić blat z 65 na 60. To przesunie mi 7 bieg niżej i będę w stanie szybciej i łatwiej wrzucać bieg do jazdy ~30km/h.




  • DST 20.53km
  • Czas 00:46
  • VAVG 26.78km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozbiegowo

Sobota, 16 czerwca 2018 · dodano: 08.07.2018 | Komentarze 0

Ożarów - Borzęcin - Babice - Ożarów
AVG: 26.70 km/h
MAX: 36.49
CAD: przewodzik się popsuł znowu

Wyjechałam aby ponownie po 2 dniach sprawdzić kondycję swojego organizmu i muszę przyznać, że wreszcie się coś ruszyło. Tętno wróciło do normy, osiągi również. Nawet bym powiedziała, że widzę poprawę w osiąganiu i utrzymywaniu wydolności w Strefie 3, czyli pokonywanie górek na Mazurach coś pomogło. Nie czuję już takiej zadychy jak tydzień temu, kiedy daję nieco mocniej po pedałach. Niestety nadal mi przeszkadzają stopy, ale jak sobie stanąłem na chwilę po ~7km to potem już się specjalnie nie odzywały.




  • DST 17.51km
  • Czas 00:38
  • VAVG 27.65km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozbiegowo

Czwartek, 14 czerwca 2018 · dodano: 08.07.2018 | Komentarze 0

Ożarów - Borzęcin - Zielonka - Ożarów
AVG: 26.97 km/h
MAX: 32.07 km/h
CAD: 77

Sądziłam, że po 4 dniach regenerowania się po 400km wycieczce będzie już wszystko wypoczęte i gotowe do kolejnych jazd. A tu niestety wcale tak nie jest. Tętno nadal niskie, maksymalnie 120-130 i nie chce wchodzić wyżej, chyba że bardzo mocno pocisnę. Podczas jazdy odnosiłam wrażenie, że nogi mogą, ale nie bardzo bo organizm nie chce zapewnić im jakby wystarczającej ilości tlenu czy materiałów do spalania - czy czegoś takiego. Spróbuję wsiąść na rower jeszcze pojutrze w sobotę, moze wtedy będzie trochę lepiej. Na przetrenowanie mi to nie wygląda, ale może to jest właśnie to przemęczenie po 400 w ostatni weekend.




  • DST 10.73km
  • Czas 00:29
  • VAVG 22.20km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozjazdowo

Wtorek, 12 czerwca 2018 · dodano: 08.07.2018 | Komentarze 0

Ożarów i okolice
AVG: 21.94 km/h
MAX: 40.86 km/h
CAD: 72

Lajtowy i to bardzo przejazd tam i z powrotem po asfalcie dookoła małego komina. Ot, takie małe przypomnienie dla nóżek, żeby wiedziały że im nie odpuszczę i że mają się dalej regenerować. Wcześniej planowałam jeszcze jazdę jutro w środę, ale daruję sobie i skoczę do roboty i z powrotem dopiero pojutrze. Chcę aby moje nóżki miały idealne warunki do zregenerowania się i wzrostu kondycji.
O dziwo rowerek nie piszczy za mocno podczas hamowania, więc nie wiem o co mu biegało i czemu to robił wcześniej podczas wycieczki do/z Mikołajek. Ale i tak pojedzie do warsztatu bo czas jednak wymienić stery. Za szybko łapią luzy podczas hamowania.




  • DST 413.09km
  • Czas 18:21
  • VAVG 22.51km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z Pomiechówka do Mikołajek i z powrotem

Niedziela, 10 czerwca 2018 · dodano: 08.07.2018 | Komentarze 0

Pomiechówek - Nasielsk - Przasnysz - Chorzele - Wielbark - Szczytno - Ukta - Mikołajki - Mrągowo - [...jw...] - Pomiechówek
AVG: 22.50 km/h
MAX: 56.00 km/h
CAD: 72

Było takie marzenie sprzed tygodnia co by zrobić 400-tkę. Nie musiałam, ale obserwując przyjeżdżających z Brevetu 400km w Pomiechówku powoli nabierałam przeświadczenia, że skoro oni mogą i dali radę to i ja. Ja? Ja nie dam rady?!
Po 12 w południe w sobotę pojawiłam się ze smrodem i rowerem wewnątrzniego pod halą sportową w Pomiechówku. Na dużej hali rozgrywał się jakiś mecz piłki halowej, a ja w międzyczasie wyciągałam rower, pompowałam dętki na maksa, pakowałam sakwy... I wreszcie ruszyłam do Nasielska. To co poniżej to w zasadzie moje myśli i zdarzenia z kolejnych małych i większych postojów.
40 km - przerwa. Ziewam okropnie wchodząc w zarośla na jedyneczkę i za chwilę z nich wychodząc. Spać się chce. Gorąąąco. Upał, ale ja jadę dalej przed siebie.
57 km. Właśnie wtedy przypomniało mi się o czym zapomniałem.... 3 pełne pudełka 600ml z proszkiem izotonicznym do rozrabiania. Szit! A tu w sakwie zostało z 0.5 litra wody i izotonika. A upał jak był tak jest i dalej robi swoje... Ba: w ciągu 3 godzin wlałam w siebie 3.5 litra płynów!
79 km. Lidl - uzupełnienie płynów. Do sakwy i camelbaka wpływa 2x 1.1 litra osika. Kiedy się pakuję obok przystaje jakiś kolarz amator, starszy pan. Jego znajomy pyta się go skąd i dokąd a on odpowiada, że dzisiaj był w Ostrołęce. A ja do Mikołajek właśnie jadę. Ale nic nie mówię bo mi się nie chce (upał!). Znowu bym musiała udawać ekstrawertyczkę i opowiadać o rowerach poziomych. Gooorąąąco.
99 km. Czuję lekkie zmęczenie, wmordewind zrobił swoje. Osik jeszcze jest. Nie wiem o której będę w MIkołajkach ale chyba później niż sądziłam i kalkulowałam. Ale z powrotem to chyba jednak będę wracać głównymi. I co ciekawe - poczułam głód. Dziwne, bo zazwyczaj ostatnio go nie czuję podczas jazd. Tętno w normie, ale czuję delikatny kryzysik.
124 km. Sklep w Wielborku, Izotoniki i lód rożek. Lewe kolano się trochę o coś pluje, znowu czuję zmęczenie ale na drodze tego specjalnie nie czuję. Po drodze musiałam poluzować język lewego buta. Aż mi się nie chce wstawać ze stopni i jechać dalej.
146 km. Szczytno i karnyfur a przed nim "ziomale" z bolidem młodzieży wiejskiej czy innymi czterem zerami na masce i jeszcze się nie zatrzymałam, a już pada pytanie: "te a ile to warte?". Echhh. W sklepie kupuję mleko i połowa jego do razu trafia do żołądka. A tymczasem po wyjściu ze sklepu widzę długą cysternę na długiej naczepie i taki dziwny kształt ciągnika... Amerikańskij! A obok żołnierze US Army - zastanawiają się i szukają rozwiązania jak przejechać do stacji Orlenu obok - pewnie źle skręcili. Panowie sobie w końcu przejeżdżają i nawracają do stacji a ja lecę dalej, mijając jakiś teren wojskowy po lewej. (będzie o nim jeszcze potem ;) )
Kilkanaście kilometrów dalej słyszę coś dziwnego za sobą. Mocny diesel, ale jakiś taki inny niż TIRolotowy. I zachowanie kierowcy inne. Nie podjeżdża jak zafffotoffcy tirolotowi na 5-10 metrów, tylko ciągnie z tyłu dalej... Czyżby... owe widziane wcześniej przeze mnie US Army? A ja nie mam gdzie i jak ich puścić... Zakręt za zakrętem, góra-dół, lewo-prawo... Ale w końcu w jakiejś wsi odpadam na chodnik... I tak - to oni. US Army. Polecieli dalej - szerokości! Oby nasi polscy kierowcy mieli taką kulturę jak Wy!
175 km. Postój na kilkanaście sekund. Sprawdzam jak i czy dobrze jadę, stan liczników i wysysam resztę mleka.
~180 km - co jak co robi się zimno więc korzystając ze świateł jakiejś wioski zmieniam krótkie spodenki na długie. Jak dobrze, że je jednak wzięłam. Obok psy szczekają, ktoś wygląda przez okno... Spoko, to tylko zmaltretowana rowerzystka ze swoją chorą ambicją ;)
208 km. Jestem! Mikołajki! Dojechałam! Staję obok stacji benzynowej Okoń. Zamknięta na głucho. A ja mam ochotę na hotdogsa! I muszę uzupełnić płyny. Siegam po smartfona i znajduje Orlena 2 kilometry na zachód w Prawdowie. Rzucam jeszcze okiem w kierunku centrum i ruszam na zachód. Po kilku minutach tam jestem i całuję klamkę bo jest kilka minut po północy i pracownicy przeliczają się. Trudno, czekam spokojnie na ponowne otwarcie. Mam czas bo i tak muszę odpocząć nim ruszę z powrotem. Po wejściu kupuję 2x izotoniki i 2 hotdogsy z parówkami. Takie sobie, ale dają radę zapchać mnie na trochę. Zmęczona i trochę czekając na rozwidnienie przed wschodem słońca przysypiam i drzemkuję na stacji. Rozbudza mnie na dobre awantura między tubylcami, która kończy się przyjazdem Policji. Ja sama zmywam się kilkanaście minut później i jadę popędzana pierwszymi promieniami słońca, które powoli wynurza się gdzieś za moimi plecami na wschodzie. Właśnie teraz jedzie się wspaniale. Nogi po odpoczynku ciągną jak trzeba, kolejne górki pokonują z łatwością, chociaż pojawia się górka czy dwie gdzie muszą cisnąć mocniej. I tam też wykręcam rekordową maksymalna prędkość 56 km/h. Robię też kilka zdjęć mazurskiego wschodu słońca :)
243 km. Zatrzymuję się tylko po to aby dorobić kilka zdjęć wschodu słońca ale przypominam sobie o lusterku, które wykręca się z kierownicy i dokręcam je śrubokrętem. Raptem kilka sekund prostej roboty a ile radości potem z korzystania ;)
267 km. Szczytno a raczej kilka kilometrów przed nim - stają na kilka minut przy mijanej wcześniej jednostce wojskowej, uzupełniam płyny, spożywam magnez i potas bo czułam już wcześniej "niesubordynację" mięśni. I tak sobie stoję, rozglądam się przeglądając fejsika i newsy, a tu słyszę dźwięk silnika. I to nie z drogi, ale ze środka jednostki... Minutę później przede mną staje terenówa i dwaj żołnierze WP z pytaniem czy mogą mi w czymś pomóc ;) No cóż, w niczym... Także siadłam na rowerek i poleciałam dalej, ale chwała Wojsku że tak pilnują swojego. I że nie zatrudniają do tego ani poborowych ani Firmy Krzak & Janusz i Niepełnosprawni.
278 km. Szczytno - kolejny Orlen. Padam trochę. Zamawiam zapiekankę aby dać nogom nieco białeczka a po jej zjedzeniu odpływam drzemkując na godzinę albo i dłużej.
328 km. Nie ciągnę od kilku kilometrów. Przy 313 kilometrze minęłam mój wcześniejszy rekord dystansu sprzed 5 lat, do tej pory nie pobity. Ale teraz mam już serdecznie dosyć. Spiekota. Upał. Skręcam na parking gdzie stawiam rower na nóżce, zdejmuję karimatę i walę się na niej w cień. Nie wiem ile drzemałam, ale budzi mnie słońce (koniec cienia) i spiekota jaka zaczyna się robić. Nie powinnam tak robić, ale zrywam się z miejsca, siadam na rower i kręcę dalej, co nie jest przyjemne ani początkowo skuteczne bo organizm dopiero się rozbudza na nowo. I mózg jeszcze się dopiero budzi i rozgląda... "Co ja robię?" :) Pierwszy kilometr pokonuje chyba zygzakiem :] Kryzysik? Chyba tak, ale nie przejmuję się i ciągnę dalej.
344 km. Stacja BP. Butelka wody, dwa izotoniki, siadam i chleję w siebie ile mogę bo już mam dosyć, a UPAŁ naprawdę daje mi się coraz bardziej we znaki. To już drugi w ciągu 24 godzin... Co ja wyrabiam? Ale nadal chcę walczyć bo... innej opcji nie mam. Gdybym nie poleciała z DK59 na DK58 ale na DK53 - byłabym w Ostrołęce i miałabym szansę na jakiś pociąg. Ale nie, nie chciałam korzystać ze smartfona no i mam to co mam. Ale i tak chciałam dojechać sam, bez żadnej pomocy z zewnątrz do Pomiechówka. Nie chciałam się poddać a nie mając niczego w zapasie - musiałam ciągąć dalej.
371 km. Mały sklepik wiejski gdzie kupuję wodę i loda rożka. Woda częściowo trafia do camelbaka potem a częściowo od razu do żołądka, co by zostawić izotonika na potem. Dobrze się siedzi i odpoczywa, ale skwar i upływający czas robią swoje, czas się zmywać... Kiedyś trzeba do tego Pomiechówka dojechać.
390 km. Stanęłam w cieniu pod jakimiś drzewami, przelewam wodę do camelbaka do izotonika, który zaczyna być bardziej smaczny niż był wcześniej (4move co za syf...). Nie chcę, ale muszę... Coraz trudniej mi się kręci, ale wiem, że już gdzieś tam za horyzontem jest Nasielsk a tam za nim - cel mojej podróży czyli Pomiechówek. To już niedaleko...
398 km. Nasielsk. Cholerny but albo i paznokieć dużego palca prawej stopy. Ból jest taki, że musiałam ściągnąć buta i spojrzeć o co chodzi. Na szczęście o nic wielkiego - duży paznokieć i wbija się w palucha. A ja nie mam scyzoryka i nożyczek aby przyciąć.
413.09 km. Tory kolejowe! Zjazd w dół i już jest... Pomiechówek... JESTEM!!! Dojechałam!!! 413.09 km w czasie 27:10.
Wyprawę kończę przy budce z zapiekankami gdzie zamawiam dwie duże z szynką i tradycyjną. Pierwszą wchłaniam w całości, z drugiej pół. Do tego wyjątkowo pól litra zimnej coli, która troszeczkę mnie schładza. Ale nie pobudza jak powinna jak się potem okazuje. Dojeżdżam pod smroda, otwieram go a w środku gorzej jak w piekarniku. Ale nic, otwieram wszystkie drzwi, przepakowuję się, wsadzam rower do środka i wreszcie ruszam do domu. Ale jazda przyjemna nie jest. Czuję straszne zmęczenie, robię się też senna.
Kiedy wysiadam przed domem drżę jak osika albo i bardziej. Czyli - brak potasu albo i magnezu. To u siebie uzupełniam od razu wchłaniając też z miejsca 3 jaja na twardo - niech organizm ma się z czego odbudować. Kolejnym - chwilowo ostatnim krokiem - jest moje wspaniałe łóżeczko na które się walę nie zwracając uwagi na brudne kolano po oleju z łańcucha.

Summa summarum? Hardcore na własne życzenie. To nie powinna być "już" 400-setka ale maksymalnie 200. No może 300. I nie w takich warunkach. Nie w takim upale. Dobrze że przejechałam te 400, ale to był olbrzymi wysiłek, za duży jak na ten poziom rozwoju. A już w tych warunkach atmosferycznych [UPAŁ] powinnam go sobie darować. Mądra Polka po szkodzie. Obym tylko się nie przetrenowała.
Kolejny krok - odpoczynek. Nie 2 ale planuję 3 dni. Muszę dać sobie i przede wszystkim nogom nieco wolnego. Nogi dały z siebie tym razem naprawdę bardzo dużo na górkach. Czuję, że Kaszebe i późniejsze jazdy bardzo dużo poprawiły w ich osiagach. Do licha... Nigdy wcześniej w żadnym poprzednim roku nie wjeżdżałam na wzniesienia mając 20 km/h ot tak sobie bez zmęczenia i bez specjalnego napinania się!
Póki co - tegoroczny HIT już jest :D