Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Katrinam z miasteczka . Mam przejechane 35541.45 kilometrów w tym 56.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 3363 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Katrinam.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2018

Dystans całkowity:549.32 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:26:35
Średnia prędkość:20.66 km/h
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:45.78 km i 2h 12m
Więcej statystyk
  • DST 17.79km
  • Czas 00:43
  • VAVG 24.82km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Test siebie cz.3

Wtorek, 31 lipca 2018 · dodano: 31.07.2018 | Komentarze 1

Ożarów - Warszawa
AVG: 24.46 km/h
MAX: 93.75 km/h ale to neimożliwe, wiec nie wiem co ten licnzik mi tam nabił... Albo co pił.
CAD: 72

Nie chciało mis ie jakoś, zmęczona byłam, ale jak już postanowiłam i powiedziałam i A i B to trzeba potem powiedzieć i E. Zatem wyjechałam na nową traskę do Warszawy via Szeligi i Szeligowska. Oczywiście miałam wmordewind ze wschodu i południowego wschodu, ale jakoś szło. Chcoiaż momentami miałam wrażenie, że stoję w miejscu. Na małym wiadukcie nad S8 jakieś 13 km/h, potem też jakieś 2x bez większych nadziei na uzyskanie przelotowej 30. Dopiero kiedy wbiłam się na Poznańską, zaczęło mi się jechać normalnie i uzyskałam wspomniane 30 km/h a nawet i 32-33. No ale z wiatrem... Te kilka kilometrów przeleciało całkiem szybko i nawet byłam zadowolona, ale rakietą nie jestem. Jakaś tam wytrzymałosć mam - ale tylko jak mnie nie napieprzają podeszwy stóp.
Chociaż w sumie to na swojej ulioczce dociągnęłam do 40 km/h ale też nie było to takie szybkie jakbym chciała i kosztowało mnie nieco trudu. Zatem - ciągle jeszcze przetrenowanie.
I co ja mam zrobić z Kórnikiem?




  • DST 30.29km
  • Czas 01:18
  • VAVG 23.30km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Test siebie cz.2

Sobota, 28 lipca 2018 · dodano: 28.07.2018 | Komentarze 0

Ożarów i okolice
AVG: 23.17 km/h
MAX: 31.56 km/h
CAD: 72

Kolejny test samej siebie przed kolejnym maratonem. Sprawdzałam czy ciągle jeszcze jestem przetrenowana czy już nieco mniej. I tak patrząc na tętno i prędkości stwierdzam że to ciągle jest poniżej normy. Widać wyraźnie spadek o jakieś 3-5 km/h. Są też pewne problemy w miejscach gdzie potrzebuję więcej mocy - ale jej nie ma. Inaczej: ona jest, ja czuję że mięśnie pracują tak jak powinny, ale są na poziomie... Bo ja wiem? Sprzed 2 miesięcy.
Po 25 kilometrach zrobiłam smarowanie łańcucha, aby sprawdzić czy aby nie ma problemu z nim i chyba to trochę pomogło (kosztem brudzenia mnie ile się da), ale to nie jest tyle ile tracę. Zysk może jest 1 km/h a to niezbyt dużo.
Latarka od Mociumpela się sprawdza, o zmierzchu bardzo ładnie oświetlała mi jezdnię mimo iż jeszcze ciągle było jasno.




  • DST 20.77km
  • Czas 00:54
  • VAVG 23.08km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Test siebie

Czwartek, 26 lipca 2018 · dodano: 26.07.2018 | Komentarze 0

Ożarów i okolice
AVG: 22.96 km/h
MAX: 38.62 km/h
CAD: 72

Po 4 dniach odpoczywania przyszedł czas na przypomnienie nóżkom jak to jest pokręcić. W zasadzie to nawet nie chciałam się za bardzo napinać, ale jakoś tak samo wyszło no i szybko się przekonałam, że czasy uzyskiwania normalnej przelotowej niestety mam za sobą. Zamiast 30 - raptem 27-28 km/h. Kadencja też taka sobie jak widać. I nawet wiadukcik po drodze mimo iż pokonany przy 17 km/h to czułam się jakbym starała się utrzymać coś > 20 km/h. Tłumaczyłam sobie to, że na pewno jadę pod wiatr albo coś... Tyle, że wiatr nie wieje jednocześnie z dwóch różnych, przeciwnych do siebie kierunków...
Czuję oczywiście, że mięśnie pracują, zmuszam je do pracy i one chca, ale to im nie idzie. Chyba straciły swoją moc ostatnio. Czyli to jest ciągle przetrenowanie i ja nie wiem co mam z tym zrobić.
Co do ściegna - znowu bolały te boczne przy ksotce, zwłaszcza to wewnętrzne, ale wydaje mi się że jest to powiązane z lekkim wykrzywieniem lewego buta na pedale, który jest skierowany czubkiem do wewnętrznej strony. Być moze przestawienie bloku na bucie tą sytuację zmieni.




  • DST 90.40km
  • Czas 04:52
  • VAVG 18.58km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kawałek brevetu Miechów 300km

Sobota, 21 lipca 2018 · dodano: 21.07.2018 | Komentarze 0

Miechów i okolice
AVG: 18.54 km/h
MAX: 71.10
CAD: 67

Kadencja mówi w zasadzie wszystko, a jeśli nie - opowiem i opiszę o klęsce nie tyle swojej co swojej... nogi.
Zaczęło się niewinnie bo na brevecie na Kaszubach (200km), miałam zbyt słabo naciągniętą sprężynę w pedale SPD. To niestety spowodowało co najmniej kilkukrotne wypięcie bloku w bucie z pedału i strzał z nogi obok pedału. Po prostu takie ześlizgnięcie. Niby nic, ale poluźnione ścięgna, puszczone z dużą prędkością i siłą mięśni były wyciągane dość często i na tyle skutecznie, że już w połowie trasy miałam wówczas dość. Ale kupiłam maść Voltaren i mogłam jechać jako-tako dalej.
Przez tydzień noga nie pracowała, a jak już to z dość niewielkimi obciążeniami. Dopiero w czwartek ją dociążyłam50 kilometrami i już wtedy dostałam sygnał zwrotny - "odczep się" - od lewej nogi. Sygnał przyjęłam, nieco się przejęłam... Jednak ambicja była większa i tak oto stanęłam na starcie kolejnego brevetu w Miechowie...
Spod Domu Kultury wyjechałam jakoś tak pod koniec peletonu, widząc że mam lekko przekrzywioną kierownicę, nie bardzo wiem jak ustawić uchwyt pod smartfona, niedziałający licznik, niewłączony GPS... No jakoś tak... Nie bardzo z przygotowaniem, nie? Tak więc w ciągu następnych kilku minut stawałam dwukrotnie i włączałam, poprawiałm. Myślałam, że najgorzej będzie z licznikiem, ale na szczęście nie była to kwestia zerwanego przewodu ale przesuniętego (przeze mnie wieczorem) czujnika od prędkości. Kolejne kilka kilometrów zajęło mi włączenie czegoś ciekawego na jutubie, co by mnie zainteresowało i nie zniechęcało. Cóż, w dniu dzisiejszym padło na... obrady sejmu. A właściwie najlepsze i najśmieszniejsze kawałki z akcji naszych wspaniałych (hep...) p/osłów. Naprawdę to pobudza do jazdy i można się wyżyć a i porzucać krzywymi po drodze.
Jechało się przyzwoicie do 10-15 kilometra, kiedy zaczęłam dostawać sygnały z lewej nogi, od Ścięgna Achillesa i ścięgien obok, że coś jest nie halo. Coś zaczyna boleć- i znowu jest to samo co było od połowy brevetu na Kaszubach. Wtedy właśnie miałam niedokręconą spręzynę w lewym pedale SPD, co powodowało wyrywanie bloku z pedału. A że działo się to przy zwłaszcza naciskaniu na pedały z dużą siłą, więc obciążenia na mięśniach i ścięgnach były na tyle duże, że spowodowało to jakieś uszkodzenie tych jakże wrażliwych części nogi. Wtedy po dokręceniu sprężyny na PK2, dojechałam do końca brevetu. I dopiero w czwartek, kiedy miałam już pewność że będzie lepiej zrobiłam ~50km aby przekonać się, że wcale nie jest tak dobrze, ale da się wytrzymać.
A jednak - się nie dało.
Na ~20 kilometrze ból był już tak duży, że musiałam sięgnąć po Voltaren, którym wysmarowałam SA jak tylko mogłam najgrubiej ile się da. Trochę, troszkę pomogło. Przez kilka kolejnych kilometrów jechałam nie myśląc o tym, jednak nie na długo bo na 3x kilometrze musiałam sięgnąć po Naproksen, a w głowie pojawiła się Myśl. Myśl, którą zagłuszała Ambicja: "ja?! ja nie dam rady?!". Ta Myśl jednak pojawiała się coraz częściej, wraz z częstymi pojawieniami się bólu z nogi. W pewnym momencie była obecna przy każdym obrocie korb. A kiedy tylko musiałam wypiąć i wpiąć z powrotem buta w pedał - Myśl była najważniejsza, a Ambicja malała do zera, zwłaszcza kiedy Myśl wspierana Bólem wyciągnęła zza pazuchy "zdrowy rozsądek" i "logiczne myślenie". W tym momencie nie pomagała już żadna muzyka, żaden sejm na jutubie - liczyło się tylko to czy będzie bolało za chwilę mocniej czy słabiej przy kolejnym wypięciu i wpięciu. I w końcu pojawiło się również unikanie Bólu - czyli mniejsze ciśnięcie, większe oszczędzanie sił. Widać to było zwłaszcza na prędkości która zmalała i również pulsometr przestał wskazywać tętno powyżej 140, mimo częstego wdrapywania się po górkach.
W okolicach 40 kilometra byłam już zdecydowana, żeby tylko dojechać do PK1 i zawrócić. Gdzieś jeszcze wątliła się Nadzieja, że stanę na stacji benzynowej na PK, odczekam z pół godziny, wysmaruję nogę ponownie i pojadę dalej. Ale to już było złudzenie. I tak dotarłam na "swój" 44 kilometr (jw licznik udało mi się uruchomić po 1-2 kilometrach od startu), gdzie dojeżdżałam do skrzyżowania i żeby nie tamować ruchu przy nim zatrzymałam się wcześniej, podnoszę wzrok, a tam... Wojciech Leś 10 metrów dalej przy samochodzie. Aha. Punkt Kontrolny 1 jest TU. Hmm.
Podjechałam. Byłam ostatnia ze wszystkich i jak się chwilę potem okazało - już po czasie otwarcia PK. Ale ja jeszcze miałam chęci, tylko... Zgasił mnie ostatecznie Wojtek, które powiedział jasno i wprost - jak zrobisz Miechów, te 300km - to nie zregenerujesz nogi do Kórnika i go nie przejedziesz. Ambicja w tym momencie się schowała, Myśl stała się Rzeczywistością.
Podjęłam Decyzję. No cóż. Nie po raz pierwszy, nie po raz drugi - ale pierwszy raz w tym roku muszę się wycofać - i się wycofałam. Mogłabym się zachetać i dojechać, ale po późniejszych przeliczeniach wychodziło mi, że dojechałabym długo po 24 godzinach od momentu startu. Zatem czy chciałabym czy nie - DNF. I to w dodatku po zamęczonym organiźnie i z poważnymi stratami w zdrowiu kończyny i najprawdopodobniej jednocześnie zakończonym sezonie.
Patrzyłam jak Organizatorzy odjeżdżają z lekkim już tylko żalem i już szukałam w smartfonie najkrótszej trasy z powrotem do Domu Kultury w Miechowie. Ale trasy innej niż ta, którą dojechałam do PK1 - żeby coś jeszcze zobaczyć, żeby przejechać się jeszcze trochę po tych super okolicach! Bo przecież nawet na oszczędzanej nodze jechało mi się po tych góreczkach znakomicie! Byłam przygotowana, mogłam jechać ile się da, tylko... No właśnie. Ból. Ruszyłam w drogę powrotną z nastawieniem "co to ja nie dam rady?". Ból przypomniał mi się ponownie dość szybko - już na 53 kilometrze. Zamiast myśli - "lecę jak na skrzydłach" - pojawiła się ta właściwsza "a co jeśli uszkodzę bardziej SA lub to drugie ścięgno i NIE dojadę?". Na szczęście w sukurs przyszły mi kolejne filmiki z jutuba, które sobie puszczałami na nich skupiałam swoją uwagę, miast na Bólu.
"To tylko XY kilometrów..." - tłumaczyłam sobie, jak tylko znowu mnie bolało, jak tylko się wypinałam i wpinałam z powrotem. "Dam radę, jeszcze tylko trochę do tego Miechowa". Niestety nie było tak łatwo i prosto. Małe górki faktycznie pokonywałam dosyć szybko, znacznie lepiej niż w latach poprzednich, jednak te dłuższe zaczynały się ciągnąć jak guma do żucia, a prędkość na nich mi spadała. Na kilku musiałam przystawać w połowie, aby dać odpocząć nogom i znowu pchałam te pedały przed sobą czując jednak, że stopień wytrzymałości mięsni w nogach spada i jest chyba coraz gorzej. Kryzysu jednak nie było - wchłonięta wcześniej pepsi robiła swoje. Energii było pełno. Niestety w pewnej chwili skończyło mi się picie w camelbacku, zapas wychlałam wcześniej i na stanie wysuszonym wytrzymałam tylko do stacji 4 kilometry przed DK w Miechowie. Musiałam zjechać na Orlen, gdzie od ręki wchłonęłam osika 0.75l. A kiedy ruszyłam znowu na DK7 znowu ciągnęłam jak ślimaczek. Aczkolwiek miło było wspiąć się na dłuuugą górkę, aby po kilku minutach zacząć zjeżdżać w dół... I t aprędkośc, wiatr we włosach ;) A potem za zakrętem widok na ścianę, którą trzeba będzie pokonać i oddać to co się zdobyło jadąc w dół ;] Myślałam wtedy, że to już ta ostatnia najgorsza góreczka. Ale nie nie nie... Tam była jeszcze jedna. I to chyba o niej była wczoraj wieczorem mowa z Pawłem. Energii jednak nie zabrakło więc jakoś się na nią wgramoliłam i po następnych kilku minutach wleciałam do Miechowa. Tak, to był wlot. Oblecenie kawałka ronda w centrum, skręt  i wreszcie Dom Kultury. Podjechałam do kijanki, stanęłam obok, zsiadłam. Jest ok? Ok.
Dopieor teraz kiedy siedzę w Oficynie, po zjedzeniu pizzy czuję drżenie ciała, czuję przeciążenie. Raptem 90.40 kilometrów, a ja czuję się jakbym miała... dość.
Czyli to nie tylko noga - ale i jednak niestety... Niestety! Przetrenowanie. Musiałam gdzieś popełnić błąd. I wiem chyba kiedy. Niepotrzebnie ładowałam się na traskę tydzień po 400km do Mikołajek. Trzeba było odświeżać nogom to i owo, jeździć do roboty na rowerze - ale nic więcej. Dać sobie i nogom odżyć. Ambicja jednak zrobiła swoje.
"Ja nie dam rady?!". No nie dam. Nie dałam.
Ale wiem jakie błędy popełniałam do dzisiaj, co mogę poprawić, jak się lepiej przygotować organizacyjnie, na co zwrócić uwagę. Zanim stanie się na starcie, zanim się pociśnie na pedałach.
A teraz czas na odpoczynek.
Ślad z tego co przejechałam jest tutaj: https://ridewithgps.com/trips/25780768
Jak widać przejechałam nie 90.4 ale 92.3 km i AŻ 907 metrów w górę... ladnie, nie ma co... :D Czyli w parę godzin pokonałam nie 1/3 ale 3/5 brevetu jeśli chodzi o przewyższenie :D

P.S. Serdeczne podziękowania dla Wojtka i Marcina za to, że pojawili się w Domu Kultury w zasadzie tylko dla mnie, bo tylko ja zadeklarowałam, że będę chciała skorzystać z noglegu - a i to przypadkiem :) Ale fajnie, że pojawił się jeszcze Paweł - było z kim pogadać i nie czułam się taka sama :D

P.S.2 Picie:
- 2 litry izotonu z proszku w camelbaku
- 2 litr pepsi
- 0.75 litra osika
==== 3.75 na 90 km... Dużo i mało jednocześnie. Ale raczej sporo a i tak było za mało :]




  • DST 51.35km
  • Czas 02:15
  • VAVG 22.82km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do roboty i z powrotem

Czwartek, 19 lipca 2018 · dodano: 19.07.2018 | Komentarze 0

Ożarów - Warszawa
AVG: 22.80 km/h
MAX: 40.47 km/h
CAD: 74

Dzisiaj sprawdzałam jak się miewam po kilku dniach od brevetu na Kaszubach. Trzeba przyznać, że nawet nawet. Trochę ciężkawo z ruszaniem na rowerze z obciążeniem a la turystyk (ubranie, laptop), ale można przywyknąć. Troszeczkę przeszkadzał wiatr na początku, ale jak sie już rozgrzałam i przypomniałam nózkom o co chodzi w tym kręceniu to jakoś szybciej zaczęło mi to iść i lepiej.
Niestety rower znowu ma jakiś problem - tym razem obluzowane stery (jak mi się wydaje) w główce ramy walą o nią. Nie wiem czy to kwestia samych sterów czy tam się coś z wiankami porobiło czy tylko lekki luz. Ważne jest, że natychmiast rowerek jedzie jutro z rana do warsztatu na szybką naprawem, bo i jutro lece na maraton do Miechowa :)
W drodze powrotnej poleciałam przez Cybernetyki a potem wioskami do DK7. I się zawiodłam. Myślałam, że dróżka dla rowerów wzdłuż S79 jest w cąłości z asfaltu a tu kupa. Tylko kawałeczek asfaltowy - reszta kostka downa. A miało być tak fajnie... Wszędzie miały być drogi rowerowe a są gówna. Cóż, trzeba będzie dalej przeszkadzać kierowczykom na Dźwigowej :P




  • DST 3.13km
  • Czas 00:11
  • VAVG 17.07km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rewa

Niedziela, 15 lipca 2018 · dodano: 17.07.2018 | Komentarze 0

Rewa
AVG: 16.07 km/h
MAX: 27.95 km/h
CAD: 70

Lajtowe rozruszanie nóg po brevecie w Rewie. Nogi (kolana, SA) nawet nie bolały podczas kręcenia, więc nie było tak źle :)




  • DST 210.00km
  • Czas 11:10
  • VAVG 18.81km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Brevet Kaszuby 200km

Sobota, 14 lipca 2018 · dodano: 17.07.2018 | Komentarze 0

Rewa i dalej via trasa brevetu
Niestety licznik Sigma 16.12 wziął i się zresetował na 6x kilometrze więc dane mam tylko z pozostałych 149 kilometrów
AVG: 19.13 km/h
MAX: 58.15 (na początku było 61.75 km/h)
CAD: 69

Górki. Góry. Pagórki i pagóreczki. Tak można by opisać to co tam mnie spotkało w skrócie.
Start spod szkoły na Szkolnej na Molo w Mechelinkach, dość lajtowa przejażdżka i wreszcie przemowa Moniki przed chwilą startu. Jeszcze tylko mój żarcik o kluczykach do kombi i naprzód. Oczywiście bez napinania się, lekko. Niech się nogi rozgrzeją. PIerwsze kilometry na spokojnie, byleby się jako-tako utrzymać w peletonie - albo nawet tuż za nim. Oczywiście długo to nie trwało i na 10 kilometrze odpuściłam gonienie, bo i organizm i nogi mówiły pas. Mogłabym powiedzieć, że potem było już tylko gorzej, ale w sumie to nie było tak źle. NIe licząc tego, że w moim wspaniałym GPSie marki Garmin Etrex 20X ktoś (JA) ustawił pozycję do której miał się on był kierować... No i jadąc wg tego kierowania się dorobiłam sobie extra łącznie z 5 kilometrów - oczywiście po górkach... Brawo ja! Oklaski! ;)
I dalej było jeszcze ciężej i nerwowo. Aż do pierwszych większych górek gdzie okazało się, że tak, pociągnę, ale brakuje mi chyba biegów. Ale nie nie, ja dam radę, ja się nie będę redukowała na mały blat... Ja im jeszcze pokażę. Fazę napinania się - i męczenia mięśni - skończyłam definitywnie na podjeździe w Gniewinie. To było pchanie/ciągnięcie roweru bo miałam tak mocno dość i jakoś nie mogłam się zmusić do tego aby siąść i podjeżdżać - nawet te 100 metrów. I widok wieży po lewej wcale nie był już tak radosny jak rok temu. Hmmm, szkoda. Spieprzona akcja. Przy wieży czułam się jak wyżęta, ale jeszcze w pełni sił. Podkreślam - jeszcze. Pospieszne ale wcale nie prędkie podjedzenie kanapki, batonika, napicie się - i oczywiście podbicie karty. I dalej przed siebie.
Myślałam, że teraz to mi pójdzie juz szybciej, łatwiej... A szło tak sobie i niezbyt fajnie mi się ciągnęło. Ciągle wypatrywałam znajomego lasu i drogi krętej w nim - ale niestety nic takiego nie mogłam napotkać i ostatecznie nie napotkałam. Ciągnęłam, ciagnęłam ile mogłam. Wiedziałam, że to są pagórki więc nie napinałam się, oszczędzałam siły jak mogłam. I ta chęć jazdy powodowała, że jednak mocno się wkręcałam w to kręcenie, tak mocno że aż mi olewa stopa wyrywała blok z pedału SPD. A to niestety odbijało się na ścięgnie Achillesa, które nie chciało potem chodzić, ale na szczęście zgadzało się na dalsze pedałowanie ;)
PK 2 - 102 kilometr - Strzepcz. 15:40? Chyba coś koło tego. A punkt był czynny do 14:50. Hmmm... Prawda?
Co robić? Nic, jechać dalej. Przecież nie zacznę wracać do Rewy tylko dlatego, że nie przyjechałam na punkt przed czasem - jadę przecież dla siebie :D Także w sklepikach obok Punktu zaopatrzyłam się w picie - wodę, pepsi i izotonika. Chwila na podpicie pepsi co by mieć nieco więcej dopału, więcej cukru też i zjedzenie banana - i znowu na rower.
Od tego momentu wydawało mi się, że idzie mi lepiej. Dziwne uczucie. Prawdopodobnie kofeina robiła swoje i kręcenie wydawało mi się lepsze. A moze to efekt włączenia sobie jeszcze jakiejś innej muzyki? Trudno powiedzieć. Jedno jest pewne - od momentu kiedy wykręciłam ostatecznie na wschód - zaczeło mi się jechać znacznie lepiej.
PK 3 - 14x kilometr. Skomplikowane nieco podjechanie do stacji, zaopatrzenie się w izotonika, zdaje się kolejna cola w miejsce pepsi która się skończyła. Nic do jedzenia bo... nie chciało mi się jeść. Standard w ostatnich czasach. Do worka dolałam wody, rozrabiając kolejne gramy proszku z Decathlonu... I dalej na rower. Ledwo ruszyłam, przebiłam się przez korek przy remoncie dróg do Łapalic - i problem - jak tu dostać sie na drogę do Mokrych Łąk? Spróbowałam objechać przez drogę opodal, ale po niecałym kilometrze natrafiłam na piach - kolejny remont i to taki bez skrawka asfaltu. Tego było dla mnie już troszkę ponad miarę. Przecież nie będę targała poziomki po piachu, bez jaj. Czyli co? Kartuzy? Ano nie ma wyjścia. Nadrobiłam trochę kilometrów przez to, ale dość szybko doleciałam do Prkowa skad kontynuowałam trasę już po szlaku brevetu. To chyba w tamtych okolicach zmęczona słuchaniem muzyki z mp3, przestawiłam się na słuchanie muzyki z jutuba i oglądanie teledysków. (tak wiem, szok - na poziomce się DA :D ). Meczu o 3 miejsce nie chciało mi się jakoś oglądać. Chyba za wiele by nie było też widać ;) I własnie przy tej lepszej muzyczce wpadłam w rytm takich mniejszych górek, które pokonywało się przy pełnej prędkości. A właśnie! od momentu zmiany kierunku jazdy - coraz częściej przekraczałam przeloetowe 30 km/h :D Oczywiście pod koniec dnia robiło się też chłodniej, więc przy jednej z zamkniętych firm przebrałam się w dłuższe spodnie "do biegania" - również z Deca. Od razu cieplej i fajniej się jechało :)
Niestety - ponosiłam też klęski. Na którymś z króciutkich postojów zapomniało mi się przewiesić rurkę od camelbaka przez ramię i ta weszła mi między sakwę a bagażnik, zeszła na wysokość koła, wciągnieta została przez łańcuch i kasetę. Blokując napęd i urywając ustnik z końcówki :] Kiepsko. Także zmuszona byłam już do jazdy z króciutkimi postojami na picie, ale że do końca trasy nie było juz daleko to mogłam się tym już nie przejmować.
Wreszcie nastały ciemności. Spodziewałam się ich, na wszelki wypadek miałam ze sobą latarkę na przód i standardowo zamontowane na moim rowerku 2 lampki tylne KLS. A te podładowane niedawno dawały naprawdę mocno. Także zjazd w dół przed Rumią pokonałam oglądając jakiś teledysk z samolotami ;) i zerkając w lusterko czy czasem żaden z tych pięciu samochodów ciągnących za mną w dół, nie zamierza zrobić niczego głupiego :) W Rumii nie udało mi się zgubić i po kilku kolejnych kilometrach wylądowałam przed szkołą w Mostach. Pierwsza mysl? "O, dojechałam. Spokoooo!" :)
Nie byłam zaskoczona. Wiedziałam, że mam rowerek w dobrym stanie, organizm może chwilami nie dawał rady tak jak powinien, zastanawiałam się momentami czy na pewno odpoczął po ostatnich wojażach w Ogrodzieńcu - jednak widziałam, że na mniejszych nachyleniach radzę sobie znacznie lepiej.
Czy byłam padnięta? Zdecydowanie nie. Owszem, Ścięgno Achillesa dawało o sobie mocno znać, ciężko mi było chodzić ale na rower mogłam wsiadać i jechać.
Gdybym mogła coś poprawić... Mocowanie telefonu na kierownicy i doprowadzenie kabelka od powerbanka jakoś inaczej, tak aby mi się nie plątał na mnie. Siebie? Chyba potrzebuję lepszej bazy. Rower - wymiana dampera - i ten został juz wymieniony.
Teraz po Kaszubach chce mi się jechać na 300km w Miechowie, ale czy pojadę to się okaże ;)




  • DST 8.42km
  • Czas 00:23
  • VAVG 21.97km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozjazdowo

Czwartek, 12 lipca 2018 · dodano: 12.07.2018 | Komentarze 0

Ożarów i okolice
AVG: 21.77 km/h
MAX: 25.89 km/h
CAD: 74

NIe dałam nogom odpocząć po wczorajszym, specjalnie kazałam im pokręcić aczkolwiek z mniejszą wydajnością i zdecydowanie poniżej ich maksymalnych możliwości jakie mają zapewne obecnie. Miało być krótko, lekko, przyjemnie i bez wychodzenia poza 1 strefę. I tak właśnie dzisiaj było. Tylko tyle aby pobudzić mięśnie do regeneracji, aby nie zaspały jak ostatnio im się to zdarzało.




  • DST 40.35km
  • Czas 01:40
  • VAVG 24.21km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Treningowo dookoła komina

Środa, 11 lipca 2018 · dodano: 11.07.2018 | Komentarze 0

Ożarów - Macierzysz - Warszawa - Babice - Truskaw - Babice - Ożarów
AVG: 24.19 km/h
MAX: 35.69 km/h
CAD: 75

Wsiadłam na rower zaraz po powrocie z roboty i ruszyłam przed siebie. Miało być koło dwudziestu kilometrów tak jak wczoraj, jednak dośc dobrze mi szło a po wjechaniu do stolicy nie miałam ochoty na szybki powrót z powrotem via Poznańska - i pokręciłam dalej, w kierunku na północ do Górczewskiej. Tam skręciłam na Babice, ale wybrałam drogę bardziej na około, przez Latchorzew. W Babicach zignorowałam zbliżający się deszcz i poleciałam na Mościska skąd wyjechałam mimo kropienia na Truskaw. I z Truskawia z powrotem na Babice a z nich do siebie.
Dzisiaj sżło mi zupełnie przyzwoicie. Mimo wmordewindu miałam na prostej 25 km/h jadąc w kierunku na Warszawę, a na znanym już sobie wiadukcie z lekkim napinaniem się szłam 19-20 km/h pod górę. Trochę trudu mnie to kosztowało, ale nie tak znowu wiele więc jestem zadowolona z tego że moje nogi dają radę. Nadto moja reakcja na deszcz jest... słaba. Pada? No to co z tego? Jadę dalej. :)
Co prawda robi się chwilami chłodniej, jednak dopóki mi nogi nie zgłaszają chłodu - mogę jechać przed siebie ile chcę :)




  • DST 20.86km
  • Czas 00:53
  • VAVG 23.62km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sprawdzenie się

Wtorek, 10 lipca 2018 · dodano: 10.07.2018 | Komentarze 0

Ożarów - Macierzysz - Warszawa - Ożarów
AVG: 23.30 km/h
MAX: 41.75 km/h
CAD: 74

W zasadzie to powinno być rozruchowo, ale jakoś wolę to nazwać sprawdzeniem się bo chciałam zobaczyć jak mi w ogóle to idzie. No i szło dziwnei, bo z wmordewindem miałam 23-24 km/h a bez niego mając go za plecami dochodziłam spokojnie do 31-32 przelotowej. czyli tak jakby w miarę w normie. jednak te pierwsze kilkanaście minut w jeździe pod wiatr spowodowało, że zaczęłam mieć duże wątpliwości co jest grane, czy na pewno mi tak kiepsko idzie, czy rower szwankuje, czy to wiatr czy co? Aż stanęłam i sprawdziłam koła czy aby nigdzie o nic nie ocierają.
Kluczowe było jednak pokonanie wiadukut nad S8. Jak go zobaczyłam to... no tak mi się kiepsko zrobiło. Ale chciałam jechać dalej więc zaczęłam na niego wjeżdżać i wjeżdżać... No i bez specjalnej napinki na szczycie i podczas podjazdu miałam 16-17 km/h z tętnem 144 takze teges. Jest bardzo dobrze biorąc pod uwagę moje wcześniejsze lata i starania.
Wracałam po Poznańskiej. Przed samym Ożarowem jest taki krótki odcineczek gdzie kiedyś na Zółtku miałam ledwo co 25-26 km/h a momentami "asz" 28. Obecnie, dzisiaj bez żadnego spinania się - 32 km/h. I oczywiście na uliczce pod domem 41 km/h ale tętno to ja potem miałam już 166.... Słabo z tymi przyspieszeniami u mnie. Muszę poćwiczyć interwały.
Mam nadzieję, że w sobotę uda mi się pokonać podjazd Gniewino bez żadnego przystanku :)