Info
Ten blog rowerowy prowadzi Katrinam z miasteczka . Mam przejechane 35541.45 kilometrów w tym 56.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 3363 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2024, Listopad4 - 0
- 2024, Październik11 - 0
- 2024, Wrzesień11 - 0
- 2024, Sierpień12 - 0
- 2024, Lipiec17 - 0
- 2024, Czerwiec19 - 0
- 2024, Maj13 - 0
- 2024, Kwiecień9 - 0
- 2024, Marzec13 - 0
- 2024, Luty10 - 0
- 2024, Styczeń1 - 0
- 2023, Grudzień5 - 0
- 2023, Listopad8 - 0
- 2023, Październik12 - 0
- 2023, Wrzesień10 - 0
- 2023, Sierpień13 - 0
- 2023, Lipiec12 - 0
- 2023, Czerwiec12 - 0
- 2023, Maj14 - 0
- 2023, Kwiecień11 - 0
- 2023, Marzec15 - 0
- 2023, Luty8 - 0
- 2023, Styczeń4 - 0
- 2022, Grudzień8 - 0
- 2022, Listopad15 - 0
- 2022, Październik15 - 0
- 2022, Wrzesień7 - 0
- 2022, Sierpień8 - 0
- 2022, Lipiec13 - 1
- 2022, Czerwiec8 - 2
- 2022, Maj11 - 0
- 2022, Kwiecień7 - 1
- 2022, Marzec3 - 0
- 2021, Listopad4 - 0
- 2021, Październik11 - 0
- 2021, Wrzesień10 - 0
- 2021, Sierpień16 - 0
- 2021, Lipiec11 - 0
- 2021, Czerwiec11 - 0
- 2021, Maj14 - 2
- 2021, Kwiecień7 - 0
- 2021, Marzec4 - 0
- 2021, Luty3 - 0
- 2021, Styczeń1 - 0
- 2020, Listopad2 - 0
- 2020, Październik6 - 0
- 2020, Wrzesień6 - 0
- 2020, Sierpień7 - 0
- 2020, Lipiec9 - 1
- 2020, Czerwiec12 - 6
- 2020, Maj11 - 3
- 2020, Kwiecień13 - 5
- 2020, Marzec15 - 4
- 2020, Luty13 - 3
- 2020, Styczeń2 - 0
- 2019, Grudzień2 - 0
- 2019, Listopad7 - 0
- 2019, Październik18 - 2
- 2019, Wrzesień12 - 0
- 2019, Sierpień18 - 0
- 2019, Lipiec13 - 2
- 2019, Czerwiec13 - 2
- 2019, Maj19 - 0
- 2019, Kwiecień7 - 0
- 2019, Marzec6 - 1
- 2019, Luty3 - 0
- 2018, Grudzień2 - 0
- 2018, Listopad14 - 0
- 2018, Październik18 - 0
- 2018, Wrzesień7 - 0
- 2018, Sierpień16 - 2
- 2018, Lipiec12 - 1
- 2018, Czerwiec13 - 0
- 2018, Maj18 - 0
- 2018, Kwiecień17 - 0
Challenge Hurricane
Dystans całkowity: | 1140.66 km (w terenie 5.00 km; 0.44%) |
Czas w ruchu: | 52:44 |
Średnia prędkość: | 21.63 km/h |
Liczba aktywności: | 19 |
Średnio na aktywność: | 60.03 km i 2h 46m |
Więcej statystyk |
- DST 25.69km
- Czas 01:07
- VAVG 23.01km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Krótkie dookoła komina
Czwartek, 9 maja 2019 · dodano: 09.05.2019 | Komentarze 0
Ożarów i okolice
AVG: 22.69 km/h
MAX: 33.38 km/h
CAD: 73
Wmordewind i w ogóle zimnica i wiało a potem to już w ogóle mi się odechciało. No i korki gdzie tylko się da, bo to pora powrotów do domu.
- DST 40.22km
- Czas 01:59
- VAVG 20.28km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Do pracy i z powrotem
Środa, 8 maja 2019 · dodano: 08.05.2019 | Komentarze 0
Ożarów - Warszawa
AVG: 20.16 km/h
MAX: 33.97 km/h
CAD: 71
Rower: Hurricane
Dzisiaj było już lepiej niż w poniedziałek, dało się jechać a nawet momentami sprawnie przyspieszać. Nie byl to jednak poziom "30" i nadal mi do niego dużo brakuje. Ale postęp jest. Być może po prostu w poniedziałek nie byłam jeszcze w pełni zregenerowana po jazdach w Górach Świętokrzyskich.
- DST 40.27km
- Czas 02:07
- VAVG 19.03km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Do pracy i z powrotem
Poniedziałek, 6 maja 2019 · dodano: 06.05.2019 | Komentarze 0
Ożarów - Warszawa
AVG: 18.94 km/h
MAX: 37.73 km/h
CAD: 69
Rower: Hurricane
Albo wiało w obie strony, albo w ogóle nie mam kondycji albo jestem zniszczona po Górach Świętokrzyskich. Sama nie wiem. Ale prędkości miałam dzisiaj takie sobie i dopiero gdzieś tam po południu opsiągałam zawrotne 25 km/h. Bez komentarza.
- DST 107.14km
- Czas 04:51
- VAVG 22.09km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Do Sochaczewa i z powrotem
Sobota, 20 kwietnia 2019 · dodano: 20.04.2019 | Komentarze 0
Ożarów - Sochaczew
AVG: 22.04 km/h
MAX: 36.87 km/h
CAD: 70
Rower: Hurricane
W ramach przygotowywania się do Pieknego Wschodu, kolejny wypad na rowerze gdzieś dalej z chęcią przebicia stu kilometrów. I prawdę powiedziawszy to po 75km miałam już dosyć a ostatnie kilometry to tak sobie szły. I jak weszłam do domu to czułam się - i dalej się tak czję - jakby mnie wypompowano ze wszystkiego. Także PW to chyba będzie albo masakra albo przegrana albo sama jeszcze nie wiem co.
Przy okazji wypadu spotkałam poziomkowicza jadącego kóleczko z/do Grodziska i przy okazji krótkeij rozmowy odkryłam co mi telepie się z tyłu nad błotnikiem. Czyli bagażnik, który zaczął być odpadać od fotelika - gdzieś wykręciła się śruba mocująca.
Chyba rozsądnym by było jednak oddanie tego udziału w PW komuś innemu... :]
A mogło być tak pięknie, gdybym nie złakomiła się na Terefere i po powrocie z niej miała okazję (i chęci!) na codzienne podróżowanie do pracy rowerkiem.
https://ridewithgps.com/routes/29771496
- DST 68.07km
- Czas 03:10
- VAVG 21.50km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Do Grodziska i z powrotem
Niedziela, 14 kwietnia 2019 · dodano: 14.04.2019 | Komentarze 0
Ożarów - Warszawa - Piastów - Pruszków - Nowa Wieś - Grodzisk - Błonie - Ożarów
AVG: 21.46 km/h
MAX: 37.53 km/h
CAD: 69
Rower: Hurricane
Jakoś nie miałam pomysłu gdzie jechać, myślałam o Lesznie lub Sochaczewie. Wybrałam jednak na starcie przeciwną stronę i tak dotarłam do Ursusa a potem wjechałam na Aleję Jerozolimskie docierając nimi do Piastowa i Pruszkowa. Początkowo do Warszawy miałam pod wiatr i jechało się średnio, ale potem do Piastowa i do Grodziska leciałam jak na skrzydłach. No prawie, bo po jakimś czasie power troszkę zmalał a kiedy wyjechałam w Błodniu i zaczęłam jechać do siebie z powrotem mając znowu wmordewind to okazalo się, że poweru w sumie to już nie ma. I jechało się już znacznie gorzej, także zaczęło robić mi się nieco chłodno. Jednak grzejące słoneczko i temperatura raptem 10^C i okolice to za mało na krótkie spodenki teszirt...
Kiedy wstałam z roweru pod swoim domem - poczułam co to znaczy być... popsutą. Przesadziłam trochę i to nie tyle co z nogami, ile z organizmem bo zużyłam wszelką moc nie tyle nawet co na samą jazdę ile na ogrzewanie. W sumie to moc jako-taka tam jest, ale za mało jej ciągle aby myśleć o Kaszebie. A Piękny Wschód to już tego no nie bardzo mi się widzi za te 2 tygodnie. Nawet 250km to będzie lekka przesada na taki stan rozwoju jaki mam obecnie.
- DST 46.91km
- Czas 02:04
- VAVG 22.70km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Krótki trening dookoła komina
Niedziela, 7 kwietnia 2019 · dodano: 07.04.2019 | Komentarze 0
Ożarów - Warszawa - Babice - Mościska - Truskaw - Babice - Ożarów
AVG: 22.63 km/h
MAX: 31.75 km/h
CAD: 70
Rower Hurricane
Zrobiłam dłuższą przerwę między jazdami no i obecnie brakuje mi mocy i wytrzymałości. Po dzisiejszych 46 kilometrach czułam się jakbym była zmiażdżoną pomarańczą.
- DST 102.99km
- Czas 04:35
- VAVG 22.47km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Do Pomiechówka i z powrotem
Niedziela, 17 marca 2019 · dodano: 17.03.2019 | Komentarze 0
Ożarów - Leszno - Nowy Dwór Mazowiecki - Pomiechówek - Modlin - Nowy Dwór Mazowiecki - Warszawa - Babice - Ożarów
AVG: 22.39 km/h
MAX: 47.84 km/h
CAD: 68
Rower: Hurricane
Pierwsza setka w tym roku i na pewno nie ostatnia. Pierwsza część trasy z wmordewindem, a potem nieco lepiej bo z bocznym już jechało się znacznie szybciej, chwilami sięgając ponad 30 km/h. Także wjazd do NDM i potem do Pomiechówka przebiegł zupełnie z przyzwoitymi wynikami, ale potem z powrotem było znowu pod wiatr i prędkości ponownie były mniejsze. Moc istnieje i ją czuć. Prędkości jeszcze nie są najlepsze i największe - raptem 30 przelotowa... No i kadencja przy tych osiągach to raptem 75, a to stanowczo za mało. Koniecznie muszę zmienić blat z przodu - przy obecnym i obecnej już mocy mogłabym się chyba wdrapywać w Alpach... Tętno jakie trzymałam to okolice 137-145. Momentami wchodziłam wyżej i widziałam np 150 a raz nawet 156. Reakcja organizmu? "Eeee, jedziemy", bez żadnej specjalnej zadyszki.
Na koniec czuję się jednak zmachana. Temperatura dała się troszeczkę we znaki, ale najbardziej po prostu wymęczyłam organizm. Mimo iż go suplementowałam czekoladkami i colą ;) (Muszyna mi się skończyła w Pomiechówku)
- DST 42.81km
- Czas 01:55
- VAVG 22.34km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Kolejny teścik siebie cz.2
Niedziela, 5 sierpnia 2018 · dodano: 05.08.2018 | Komentarze 0
Ożarów - Borzęcin - Mariew - Zaborów - Babice - Ożarów
AVG: 22.28 km/h
MAX: 31.25 km/h
CAD: 72
Trasa wg: https://ridewithgps.com/routes/28266011
Tak jak już poprzednimi razy i dzisiaj wybrałam się na rowerek pod wieczór, kiedy tylko temperatura za oknem spadła na tyle, że dało się wyjrzeć i nie dostać od razu udaru. Standardowo już poleciałam na północ, bo tam mi się dobrze jeździ, skręcając jednak nie w prawo ale w lewo w stronę Umiastowa. Szło mi jako tako do momentu jak zobaczyłam tętno jakie mam - znowu raptem 110-120. Tak więc już na 4 kilometrze zastanawiałam się czy nie wrócić, ale jednak postanowiłam ciągnąć dalej. Pomyślałam sobie - że treningu na pewno nie będzie, organizm może nie odpocznie na maksa, ale za to trochę się spali kalorii. I z tą myślą ciągnęłam spokojnym już tempem dalej przed siebie. Byleby jechać, byleby dać pracować nogom. Przed skrętem na Borzęcin sprawdziłam gdzie mam zjechać na kółeczko do Mariewa a potem tam odbiłam. Naprawdę bardzo fajna droga, cisza i spokój, mogłam się bez problemu skupić na oglądaniu jutuba i mieć całą szerokość jezdni dla siebie :) Wracając przez Wyględy oglądałam już Szajbajka i właśnie wtedy mijał mnie jakiś "takicomawielkiegoSeicentoinietylko" co to kazał mi [cenzura] z drogi. Pozdrowiłam go oczywiście tak jak wypadało i jechałam dalej. W Babicach znalazłam kolejne odcinki o odchudzaniu i tak mi się zaczęło przyjemnie już jechać, że mogłabym jechać i jechać do rana i jeszcze dalej :) No ale jutro do roboty no i kiedyś trzeba się do niej przygotować. Tak więc wróciłam do chaty, chociaż jeszcze odwlekałam ten moment wjechania na posesję jak mogłam dokręcając te kilka kilometrów po rondach.
Tętno: 120 przy 28 km/h? To są żarty. Nie rozumiem. Po prostu... Nie czaję. I jeśli organizm mój myśli, że ja mu odpuszczę - no nie, sorki, ale ja muszę jeździć aby palić to coś co mam z przodu. Nie chcę wyglądać jak jakiś kaszalot albo "stożek" z małą główką na górze i wieeeeelką gruchą poniżej.
- DST 413.09km
- Czas 18:21
- VAVG 22.51km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Z Pomiechówka do Mikołajek i z powrotem
Niedziela, 10 czerwca 2018 · dodano: 08.07.2018 | Komentarze 0
MAX: 56.00 km/h
CAD: 72
Było takie marzenie sprzed tygodnia co by zrobić 400-tkę. Nie musiałam, ale obserwując przyjeżdżających z Brevetu 400km w Pomiechówku powoli nabierałam przeświadczenia, że skoro oni mogą i dali radę to i ja. Ja? Ja nie dam rady?!
Po 12 w południe w sobotę pojawiłam się ze smrodem i rowerem wewnątrzniego pod halą sportową w Pomiechówku. Na dużej hali rozgrywał się jakiś mecz piłki halowej, a ja w międzyczasie wyciągałam rower, pompowałam dętki na maksa, pakowałam sakwy... I wreszcie ruszyłam do Nasielska. To co poniżej to w zasadzie moje myśli i zdarzenia z kolejnych małych i większych postojów.
40 km - przerwa. Ziewam okropnie wchodząc w zarośla na jedyneczkę i za chwilę z nich wychodząc. Spać się chce. Gorąąąco. Upał, ale ja jadę dalej przed siebie.
57 km. Właśnie wtedy przypomniało mi się o czym zapomniałem.... 3 pełne pudełka 600ml z proszkiem izotonicznym do rozrabiania. Szit! A tu w sakwie zostało z 0.5 litra wody i izotonika. A upał jak był tak jest i dalej robi swoje... Ba: w ciągu 3 godzin wlałam w siebie 3.5 litra płynów!
79 km. Lidl - uzupełnienie płynów. Do sakwy i camelbaka wpływa 2x 1.1 litra osika. Kiedy się pakuję obok przystaje jakiś kolarz amator, starszy pan. Jego znajomy pyta się go skąd i dokąd a on odpowiada, że dzisiaj był w Ostrołęce. A ja do Mikołajek właśnie jadę. Ale nic nie mówię bo mi się nie chce (upał!). Znowu bym musiała udawać ekstrawertyczkę i opowiadać o rowerach poziomych. Gooorąąąco.
99 km. Czuję lekkie zmęczenie, wmordewind zrobił swoje. Osik jeszcze jest. Nie wiem o której będę w MIkołajkach ale chyba później niż sądziłam i kalkulowałam. Ale z powrotem to chyba jednak będę wracać głównymi. I co ciekawe - poczułam głód. Dziwne, bo zazwyczaj ostatnio go nie czuję podczas jazd. Tętno w normie, ale czuję delikatny kryzysik.
124 km. Sklep w Wielborku, Izotoniki i lód rożek. Lewe kolano się trochę o coś pluje, znowu czuję zmęczenie ale na drodze tego specjalnie nie czuję. Po drodze musiałam poluzować język lewego buta. Aż mi się nie chce wstawać ze stopni i jechać dalej.
146 km. Szczytno i karnyfur a przed nim "ziomale" z bolidem młodzieży wiejskiej czy innymi czterem zerami na masce i jeszcze się nie zatrzymałam, a już pada pytanie: "te a ile to warte?". Echhh. W sklepie kupuję mleko i połowa jego do razu trafia do żołądka. A tymczasem po wyjściu ze sklepu widzę długą cysternę na długiej naczepie i taki dziwny kształt ciągnika... Amerikańskij! A obok żołnierze US Army - zastanawiają się i szukają rozwiązania jak przejechać do stacji Orlenu obok - pewnie źle skręcili. Panowie sobie w końcu przejeżdżają i nawracają do stacji a ja lecę dalej, mijając jakiś teren wojskowy po lewej. (będzie o nim jeszcze potem ;) )
Kilkanaście kilometrów dalej słyszę coś dziwnego za sobą. Mocny diesel, ale jakiś taki inny niż TIRolotowy. I zachowanie kierowcy inne. Nie podjeżdża jak zafffotoffcy tirolotowi na 5-10 metrów, tylko ciągnie z tyłu dalej... Czyżby... owe widziane wcześniej przeze mnie US Army? A ja nie mam gdzie i jak ich puścić... Zakręt za zakrętem, góra-dół, lewo-prawo... Ale w końcu w jakiejś wsi odpadam na chodnik... I tak - to oni. US Army. Polecieli dalej - szerokości! Oby nasi polscy kierowcy mieli taką kulturę jak Wy!
175 km. Postój na kilkanaście sekund. Sprawdzam jak i czy dobrze jadę, stan liczników i wysysam resztę mleka.
~180 km - co jak co robi się zimno więc korzystając ze świateł jakiejś wioski zmieniam krótkie spodenki na długie. Jak dobrze, że je jednak wzięłam. Obok psy szczekają, ktoś wygląda przez okno... Spoko, to tylko zmaltretowana rowerzystka ze swoją chorą ambicją ;)
208 km. Jestem! Mikołajki! Dojechałam! Staję obok stacji benzynowej Okoń. Zamknięta na głucho. A ja mam ochotę na hotdogsa! I muszę uzupełnić płyny. Siegam po smartfona i znajduje Orlena 2 kilometry na zachód w Prawdowie. Rzucam jeszcze okiem w kierunku centrum i ruszam na zachód. Po kilku minutach tam jestem i całuję klamkę bo jest kilka minut po północy i pracownicy przeliczają się. Trudno, czekam spokojnie na ponowne otwarcie. Mam czas bo i tak muszę odpocząć nim ruszę z powrotem. Po wejściu kupuję 2x izotoniki i 2 hotdogsy z parówkami. Takie sobie, ale dają radę zapchać mnie na trochę. Zmęczona i trochę czekając na rozwidnienie przed wschodem słońca przysypiam i drzemkuję na stacji. Rozbudza mnie na dobre awantura między tubylcami, która kończy się przyjazdem Policji. Ja sama zmywam się kilkanaście minut później i jadę popędzana pierwszymi promieniami słońca, które powoli wynurza się gdzieś za moimi plecami na wschodzie. Właśnie teraz jedzie się wspaniale. Nogi po odpoczynku ciągną jak trzeba, kolejne górki pokonują z łatwością, chociaż pojawia się górka czy dwie gdzie muszą cisnąć mocniej. I tam też wykręcam rekordową maksymalna prędkość 56 km/h. Robię też kilka zdjęć mazurskiego wschodu słońca :)
243 km. Zatrzymuję się tylko po to aby dorobić kilka zdjęć wschodu słońca ale przypominam sobie o lusterku, które wykręca się z kierownicy i dokręcam je śrubokrętem. Raptem kilka sekund prostej roboty a ile radości potem z korzystania ;)
267 km. Szczytno a raczej kilka kilometrów przed nim - stają na kilka minut przy mijanej wcześniej jednostce wojskowej, uzupełniam płyny, spożywam magnez i potas bo czułam już wcześniej "niesubordynację" mięśni. I tak sobie stoję, rozglądam się przeglądając fejsika i newsy, a tu słyszę dźwięk silnika. I to nie z drogi, ale ze środka jednostki... Minutę później przede mną staje terenówa i dwaj żołnierze WP z pytaniem czy mogą mi w czymś pomóc ;) No cóż, w niczym... Także siadłam na rowerek i poleciałam dalej, ale chwała Wojsku że tak pilnują swojego. I że nie zatrudniają do tego ani poborowych ani Firmy Krzak & Janusz i Niepełnosprawni.
278 km. Szczytno - kolejny Orlen. Padam trochę. Zamawiam zapiekankę aby dać nogom nieco białeczka a po jej zjedzeniu odpływam drzemkując na godzinę albo i dłużej.
328 km. Nie ciągnę od kilku kilometrów. Przy 313 kilometrze minęłam mój wcześniejszy rekord dystansu sprzed 5 lat, do tej pory nie pobity. Ale teraz mam już serdecznie dosyć. Spiekota. Upał. Skręcam na parking gdzie stawiam rower na nóżce, zdejmuję karimatę i walę się na niej w cień. Nie wiem ile drzemałam, ale budzi mnie słońce (koniec cienia) i spiekota jaka zaczyna się robić. Nie powinnam tak robić, ale zrywam się z miejsca, siadam na rower i kręcę dalej, co nie jest przyjemne ani początkowo skuteczne bo organizm dopiero się rozbudza na nowo. I mózg jeszcze się dopiero budzi i rozgląda... "Co ja robię?" :) Pierwszy kilometr pokonuje chyba zygzakiem :] Kryzysik? Chyba tak, ale nie przejmuję się i ciągnę dalej.
344 km. Stacja BP. Butelka wody, dwa izotoniki, siadam i chleję w siebie ile mogę bo już mam dosyć, a UPAŁ naprawdę daje mi się coraz bardziej we znaki. To już drugi w ciągu 24 godzin... Co ja wyrabiam? Ale nadal chcę walczyć bo... innej opcji nie mam. Gdybym nie poleciała z DK59 na DK58 ale na DK53 - byłabym w Ostrołęce i miałabym szansę na jakiś pociąg. Ale nie, nie chciałam korzystać ze smartfona no i mam to co mam. Ale i tak chciałam dojechać sam, bez żadnej pomocy z zewnątrz do Pomiechówka. Nie chciałam się poddać a nie mając niczego w zapasie - musiałam ciągąć dalej.
371 km. Mały sklepik wiejski gdzie kupuję wodę i loda rożka. Woda częściowo trafia do camelbaka potem a częściowo od razu do żołądka, co by zostawić izotonika na potem. Dobrze się siedzi i odpoczywa, ale skwar i upływający czas robią swoje, czas się zmywać... Kiedyś trzeba do tego Pomiechówka dojechać.
390 km. Stanęłam w cieniu pod jakimiś drzewami, przelewam wodę do camelbaka do izotonika, który zaczyna być bardziej smaczny niż był wcześniej (4move co za syf...). Nie chcę, ale muszę... Coraz trudniej mi się kręci, ale wiem, że już gdzieś tam za horyzontem jest Nasielsk a tam za nim - cel mojej podróży czyli Pomiechówek. To już niedaleko...
398 km. Nasielsk. Cholerny but albo i paznokieć dużego palca prawej stopy. Ból jest taki, że musiałam ściągnąć buta i spojrzeć o co chodzi. Na szczęście o nic wielkiego - duży paznokieć i wbija się w palucha. A ja nie mam scyzoryka i nożyczek aby przyciąć.
413.09 km. Tory kolejowe! Zjazd w dół i już jest... Pomiechówek... JESTEM!!! Dojechałam!!! 413.09 km w czasie 27:10.
Wyprawę kończę przy budce z zapiekankami gdzie zamawiam dwie duże z szynką i tradycyjną. Pierwszą wchłaniam w całości, z drugiej pół. Do tego wyjątkowo pól litra zimnej coli, która troszeczkę mnie schładza. Ale nie pobudza jak powinna jak się potem okazuje. Dojeżdżam pod smroda, otwieram go a w środku gorzej jak w piekarniku. Ale nic, otwieram wszystkie drzwi, przepakowuję się, wsadzam rower do środka i wreszcie ruszam do domu. Ale jazda przyjemna nie jest. Czuję straszne zmęczenie, robię się też senna.
Kiedy wysiadam przed domem drżę jak osika albo i bardziej. Czyli - brak potasu albo i magnezu. To u siebie uzupełniam od razu wchłaniając też z miejsca 3 jaja na twardo - niech organizm ma się z czego odbudować. Kolejnym - chwilowo ostatnim krokiem - jest moje wspaniałe łóżeczko na które się walę nie zwracając uwagi na brudne kolano po oleju z łańcucha.
Summa summarum? Hardcore na własne życzenie. To nie powinna być "już" 400-setka ale maksymalnie 200. No może 300. I nie w takich warunkach. Nie w takim upale. Dobrze że przejechałam te 400, ale to był olbrzymi wysiłek, za duży jak na ten poziom rozwoju. A już w tych warunkach atmosferycznych [UPAŁ] powinnam go sobie darować. Mądra Polka po szkodzie. Obym tylko się nie przetrenowała.
Kolejny krok - odpoczynek. Nie 2 ale planuję 3 dni. Muszę dać sobie i przede wszystkim nogom nieco wolnego. Nogi dały z siebie tym razem naprawdę bardzo dużo na górkach. Czuję, że Kaszebe i późniejsze jazdy bardzo dużo poprawiły w ich osiagach. Do licha... Nigdy wcześniej w żadnym poprzednim roku nie wjeżdżałam na wzniesienia mając 20 km/h ot tak sobie bez zmęczenia i bez specjalnego napinania się!
Póki co - tegoroczny HIT już jest :D