Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Katrinam z miasteczka . Mam przejechane 35541.45 kilometrów w tym 56.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 3363 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Katrinam.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Blue

Dystans całkowity:12479.32 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:591:18
Średnia prędkość:21.10 km/h
Suma podjazdów:1661 m
Liczba aktywności:227
Średnio na aktywność:54.97 km i 2h 36m
Więcej statystyk
  • DST 120.34km
  • Czas 06:08
  • VAVG 19.62km/h
  • Sprzęt Blue
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z Bobolina do Ustki

Sobota, 21 sierpnia 2021 · dodano: 23.08.2021 | Komentarze 0

Bobolin - Darłowo - Darłówko - Darłowo - Postomino - Duninowo - Ustka - Duninowo - Złakowo - Korlino - Rusinowo - Darłowo - Bobolin
AVG: 19.58 km/h
MAX: 51.87 km/h

Początkowo plan był taki, co by podjechać na któryś z punktów kontrolnych Tour De Pomorze, pogadać chwilę ze Znajomym i potem gdzieś polecieć. Albo polecieć po trasie albo coś. W każdym bądź razie przy TdP. Dość dużo też zależało od tego kiedy wyjadę z Kołobrzegu a w zasadzie spod lotniska Bagicz gdzie spałam. Z tego względu po podjechaniu na stację PB miałam już mało czasu na szukanie miejsca do zaparkowania i dlatego zdecydowałam się na przelot do Darłowa gdzie obok miał być PK3. Jednak w Darłówku ani w Darłowie nie znalazłam na szybko dobrego miejsca do zaparkowania - bo nie będę parkowała na DDRiP w środku miasteczka... - i dlatego cofnęłam się do Bobolina. W sumie dzięki temu miałam mniej kilometrów do podjechania do PK3, które mieściło się w Bukowiu Morskim. Znalezienie miejsca do zaparkowania nawet i w tym miasteczku powinno być problemem, ale ja miałam szczęście... Znalazłam kilka metrów wolnego przy wyjeździe z małej uliczki na DW203 :) Kilka chwil potem byłam ju na rowerze i pędziłam swoim tempem do PK3. Jednak na miejscu okazało się po sprawdzeniu na monitoringu BBTracker, że niestety ale spodziewany Rowerzysta będzie najwcześniej za +/- 2 godziny. A tyle czekać już nie chciałam i dlatego ruszyłam pred siebie w kierunku na Ustkę. Tak mi wyszło z obliczeń że walnę ~80 km i coś jeszcze do tego i będzie akurat. Swoją drogą PK3 na TdP tak jak zdążyłam zobaczyć i poczuć zapachy - super zaopatrzony, jak zawsze na takich Imprezach organizowanych przez kolarzy dla kolarzy :D
Przejeżdżając przez Darłowo wstąpiłam do Darłowka na jakiś obiadek a w zasadzie to późne śniadanie i tam wchłonęłam zapiekankę. Po niej przedarłam się przez mostek na drugą stronę portu, zrobiłam parę fotek i po kolejnym przedzieraniu się przy plaży wyjechałam na drogę do DW203 i samą DW203 skierowałam się na Ustkę. I niestety ale pierwsze kilkanaście kilometrów było średnich ze względu na wiele nierówności w nawierzchni, wyrwy i łatanie byle jak, byleby by było. Wzniesienia, pagórki - nie robiły na mnie w zasadzie wrażenia, po prostu je połykałam szybciej czy wolniej. Byle do przodu. W końcu zobaczyłam Postomino i wiedziałam, że zanim kryją się nie tylko fajne wzniesienia ale i fajne zjazdy z nich. I tak też faktycznie było z jednym wyjątkiem - szosa została kompletnie wyremontowana i z lekko dziurawej nawierzchni idącej w szpalerze drzew tworzących alejki, zrobiono piękne i gładkie asfaltowe trasy dla samochodów pomiędzy polami, bez żadnej zieleni, a za to z drogą dla rowerów. To był dla mnie lekki szok, bo brakowało mi punktu odniesienia "gdzie jestem", ale też cieszyłam się z gładkości pod kołami, chociaż żałowałam starego przebiegu trasy. I ten kawałek zjechałam bardzo szybko bo nie było na co zwracać uwagi poza kolejnymi na szczęście niewielkimi krawężniczkami tu i ówdzie na DDR kiedy na nią w końcu zjechałam. W Ustce byłam kilka minut przed planowanym czasem przyjazdu - 18:55. Wjeżdżając przez DW203 skręciłam w Koszarową i "od tyłu" przebiłam się do Baru Trzecie Molo po drodze zahaczając jeszcze o Uroczysko gdzie zrobiłam kolejne kilka zdjęć.
W Barze tak jak 2 dni wcześniej wchłonęłam kiełbaskę i po niej przejechałam się nad morze aby szczęśliwie złapać zachód słońca i uwiecznić go w smartfonie. Muszę przyznać, że uspokojone już morze, przy pięknych promieniach zachodzącego słońca wyglądało niesamowicie pięknie. Ślicznie. Jednak czas mnie gonił i w końcu ruszyłam z powrotem, jednak tym razem ze względów sentymentalnych zjechałam do centrum miasta gdzie w znanym płazie kupiłam sobie coś do picia zapominając o jogurtach, które kupiłam kilka kilometrów dalej w pewnej roślince ;).
Dalsza drogę poprowadziłam ze względu na wspominany stan dróg przez Rusinowo a nie Postomino. Wtedy jeszcze nie wiedziałam co mnie czeka po drodze... Czyli spore wzniesienie na które musiałam podjechać, a potem ze sporą prędkością zjechać. Prędkość maksymalna uzyskana wówczas byłaby jeszcze większa bo było gdzie się rozpędzić, ale po pierwsze po lewej wioska i nie wiadomo co tam wyskoczyć może, a po drugi to ciemności. Niby 2x Convoye odpalone na średnim trybie, ale... Przezorny Zawsze Ubezpieczony ;)
W nocy jedzie się super. Mały ruch samochodów i innych pojazdów, jesli coś się pojawia to na 99.99% ma zapalone światła więc widać w lusterku samo pojawienie się na horyzoncie, widać też z daleka zanim wyjedzie zza zakrętu, że coś się za chwilę zza niego wyłoni. Zero pieszych, mało zwierząt a te które się pojawiają to ślepią oczami, rzadko kiedy wyskakując przed nas. Chociaż oczywiście jakąś tam sarnę już widziałam, jednak one są na tyle płochliwe i dobrze obserwują i raczej wiedzą kiedy mogą sobie przeskoczyć. Przynajmniej względem rowerzystów :)
Na DW203 wróciłam nie pamiętam kiedy bo droga lokalna nie różniła się specjalnie od niej swoim wykończeniem a tym bardziej stanem nawierzchni. Po prostu skręciłam i zaczęłam odliczać "ostatnie" kilometry do... Darłowa. A przecież z Darłowa do Bobolina jeszcze kawałek, więc po przegrzebaniu się przez kilka rond dopiero zaczęłam faktycznie się zbliżać do miejsca zaparkowania samochodu. I na szczęście ta droga była już porządniejsza i pokonałam ją naprawdę szybko chociaż przez chwilę miałam wątpliwości: "a co będzie jak mi odholowali...?". Jednak samochód zaparkowałam dobrze, prawidłowo i nic takiego stać się nie mogło. Planowo miałam wrócić koło 21 do samochodu, a byłam przy nim w okolicach 23:15.
Tylko albo aż 120 kilometrów, jednak taki trening dobrze wpływa na całość Organizmu i na pewno przełoży się to na ponowny wzrost możliwości, który przyda się na Zlocie w Czechach i Nocnym Maratonie Silesia we wrześniu.










Kategoria Blue


  • DST 38.11km
  • Czas 01:49
  • VAVG 20.98km/h
  • Sprzęt Blue
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do marketu - IKEA

Wtorek, 17 sierpnia 2021 · dodano: 17.08.2021 | Komentarze 0

Ożarów - Janki
AVG: 20.88 km/h
MAX: 39.11 km/h

Dosć szybka wycieczka po poduszeczkę na fotelik do roweru. Stara po przepraniu uległa lekkiej deformacji i nie nadaje się do użytku na foteliku w związku z czym próbowałąmjazdy bez. Niestety jazda bez powoduje że ventisit się wpoja boleśnie w uda i pośladki, dlatego musiałam się zaopatrzyć w coś dodatkowego.
Osiągi jak zwykle, nie zachwycają. Ale nie od razu Rzym zbudowano :)


Kategoria Blue


  • DST 81.50km
  • Czas 03:30
  • VAVG 23.29km/h
  • Sprzęt Blue
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dookoła czyli mały Kampinos

Niedziela, 15 sierpnia 2021 · dodano: 15.08.2021 | Komentarze 0

Ożarów - Pilaszków - Wąsy - Zaborówek - Leszno - Cybulice - Kazuń - Czosnów - Cząstków Mazowiecki - Łomianki - Mościska - Wieruchów - Macierzysz - Bronisze - Wieruchów - Ożarów
AVG: 23.20 km/h
MAX: 35.94 km/h

Typowa pętla. Dzisiaj niedziela więc na drogach w miarę spokojnie. W drodze z Leszna do Kazunia zaraza za Lesznem typowy kilkukilometrowy korek wracających do Warszawy... Wracając z pętli za Łomiankami do Mościsk dokładnie to samo, ale już z moim udziałem ;)
W sumie dobrze mi się jechało, zwłaszcza jak już nie musiałam walczyć z wmordewindem. Ale osiągi i tak nie powalały.
A po powrocie oczywiście znowu większy ból wiązadła krzyżowego. Z kolei podczas jazdy - momentami ból wewnętrznych części kolana. To już półtora miesiąca się tak ciągnie, jak nie dłużej.


Kategoria Blue


  • DST 34.56km
  • Czas 01:39
  • VAVG 20.95km/h
  • Sprzęt Blue
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na lekko

Sobota, 14 sierpnia 2021 · dodano: 14.08.2021 | Komentarze 0

Ożarów - Zaborów
AVG: 20.81 km/h
MAX: 27.67 km/h

Podobno po takich cięższych treningach warto zrobić coś rozjazdowego, na lekko. I to był właśnie taki wyjazd, dosyć krótki, mało merytoryczny za to ze stałą kadencją i niskim poziomem ładowanej w pedały siły.
Kiedy wracałam z Zaborowa wyprzedził mnie Ford Mondeo, WE 231Y, którego keirowca zatrąbił 2 razy i poleciał dalej, ale chwilę potem zatrzymał się gdzieś tam na przystanku. Myślałam, że to ktoś znajomy więc podjechałam ciekawie a tam jakiś obcy typ, który zaczął mi wyjaśniać jakie to złe i bardzo złe jest jeżdżenie po jezdni a nie po chodnik... znaczy się: "ścieżce rowerowej" obok. I że to niezgodne z prawem. I że tu słuzby łapią i ładują mandaty po 50 złotych nawet za jazdę po jezdni. I że wypadki były...
Ojej.
Niestety pan nie dał sobie spokojnie wyjaśnić dlaczego tak się jeździ, musiał mieć ostatnie słowo licząc że mnie przekona. Niestety dla niego nie natrafił na kgooś bez doświadczenia tylko na Mnie, kogoś kto w tym roku ma już >3 tysiące kilometrów, a rocznie robi ich średnio po 5 lub więcej także ten... Niestety panu się spieszyło a ja nie byłam nastawiona na dyskusje i jakoś tak się rozjechaliśmy ale ja tu ten temat pociągnę.
Zacznijmy od tego, że facet absolutnie mnie nie przekonał i nikt mnie nie przekona - włącznie ze służbami - że jazda po owej śmeiszynce jest dla mnie bezpieczniejsza. No nie, po prostu nie. Logika wskazuje na coś absolutnie odwrotnego. Bo tak:
Na jezdni:
+ 100% jadących ma prawo jazdy i jakieś pojęcie o jeżdżeniu
+ wszyscy widząc UFO traktują UFO jak UFO czyli wyprzedzają na minimum 1m
+ wszyscy kierują przewidywalnie
+ jezdnia jest na 95% gładka, mało na niej wyrw i prawie zawsze da się je wyminąć bezpiecznie dla roweru
+ jezdnia jest poprowadzona z zachowaniem przepisów z bodaj tzw "czerwonej książeczki" drogowców.
+ jezdnia nie wije się slalomem gigantem lewo-prawo-lewo i góra-dół-góra
+ po jezdni nie biegają dzieci, pieski na smyczy i starsi mający w d..pie innych bo: "jatumieszkamodXYZlat! Ja mam XYZ lat! Mnie wolno chodzić jak ja chcęęęęęę!!111oneone".
Po śmeiszynce:
- ciężko nazwać dopowiednią nawierzchnią do jazdy na rowerze kostkę downa i to ową frezowaną(!!!)
- wyrwy, uskoki, wyjeżdżone fragmenty - które ciężko ominąć bo szerokosć śmieszynki na to nie pozwala
- krawężniki min 10cm pomiędzy owym - nazywajmy rzeczy po imieniu - chodnikiem, a podjazdami do posesji
- slalom gigant lewo-praw i góra-dół
- zapadająca się kostka
- piesi, dzieci, starsi mający wszystko w de
- NIGDY nie wiadomo kto jedzie z przeciwka, jak ominie i czy ominie... A może pijany? A może jakiś "anglik"? A może dziecko jadące z Rodzicem I raz na wycieczkę? Wpadniesz na takie przy swojej prędkości 25 km/h i ich 15 km/h i co? Spotkaniowa 40 km/h! To już nie są żarty, tylko to jest jak zderzenie ze ścianą.
- ZAWSZE podczas wymijania odległość między rowerzystami będzie mniejsza niż 1 metr!!! Co biorąc pod uwagę wyżej wymieniony punkt aż się prosi o wydzielenie pasów rowerowych dla obu stron ruchu

Więc NIE, drogi panie kierowco który rower pod sobą widziałeś zapewne jak miałeś max 10 lat, więc nie drogie nam służby i milicjo. Dopóki JA mam możliwość zadbania o MOJE bezpieczeństwo, dopóty będę jeździła po jezdni bo tylko tu czuję się bezpiecznie. Zwłaszcza, że konkretny wspominany fragment drogi to nie sama Droga Dla Rowerów ale typowy wiejski kawałek Drogi Dla Rowerów i Pieszych. Prawo jest dla ludzi, a nie ludzie dla prawa. Prawo ma gwarantować mi bezpieczeństwo a wcale tego nie robi.
Proszę zwrócić uwagę, ze ja tu nawet jeszcze nie zaczełam pisać o osiągach, które dla nas rowerzystów są bardzo istotne a jest oczywiste, że czas i siły wymagane do pokonania tego fragmentu drogi będą znacznie większe na śmieszynce rowerowej niż na jezdni. Równie dobrze można by zamiast głaskiego asfaltu położyć kocie łby. Bo czemu by nie? Będziecie smrodziarze zadowoleni? Nie? Czeeeeemu??? :P


Kategoria Blue


  • DST 54.69km
  • Czas 02:30
  • VAVG 21.88km/h
  • Sprzęt Blue
  • Aktywność Jazda na rowerze

Po nowe sakwy

Piątek, 13 sierpnia 2021 · dodano: 13.08.2021 | Komentarze 0

Ożarów - Warszawa
AVG: 21.80 km/h
MAX: 38.15 km/h

Po zgubieniu jednej z dwóch sakw Crosso nie pozostało mi nic innego jak tylko kupić nowe, ale lepsze i przede wszystkim ze znacznie lepszym zapięciem na bagażnik. I tak szukając dzisiaj wpadłam do sklepu 2 kółka, a potem poleciałam na Nowowiejską gdzie kiedyś również był znakomity wielki sklep. I okazało sie, że i tego sklepu już nie ma. Były 3 sklepy a zostało się 0. Srandemia zrobiła swoje. W końcu trafiłam do Bikemana na Pl. Zbawiciela gdzie moim łupem padły 2 sakwy Extrawheela po 25 litrów każda. Ciutkę mniejsze niż tamte dwie stare ale powinny na moje potrzeby starczyć. Powinny. Zobaczymy jak to będzie w praktyce.


Kategoria Blue


  • DST 41.92km
  • Czas 01:48
  • VAVG 23.29km/h
  • Sprzęt Blue
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do marketu

Czwartek, 12 sierpnia 2021 · dodano: 12.08.2021 | Komentarze 0

Ożarów - Pruszków - Komorów - Janki - Komorów - Pruszków - Ożarów
AVG: 23.19 km/h
MAX: 37.88 km/h

Absolutnie tego nie rozumiem. Jeżdżę bez dnia odpoczynku od paru dni a osiągi rosną a nie stoją w miejscu. A na pewno nie opadają. Po raz kolejny odnoszę wrażenie, że nie znam swojego Organizmu i nie wiem na co go stać. Zresztą 300-tka w Kórniku również to pokazała, że da sie po prostu jejchać i jechać i jechać i jechać... przed siebie. Byleby dać Organizmowi te kilka minut co jakiś czas na leciutki odpoczynek, ochłonięcie, "1" i coś dobrego i można lecieć dalej.


Kategoria Blue


  • DST 48.26km
  • Czas 02:05
  • VAVG 23.16km/h
  • Sprzęt Blue
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do srakomaka

Środa, 11 sierpnia 2021 · dodano: 11.08.2021 | Komentarze 0

Ożarów - Płochocin - Błonie - Białutki - Pilaszków - Ożarów
AVG: 22.99 km/h
MAX: 41.42 km/h

Ciekawe. Max osiągnęłam dzisiaj po płaskim na DK92 jakoś tak zwiewając przed tirolotem. I tak jakoś zauważam powiększenie możliwości. Nie rozumiem trochę tego, tak po prostu, jeżdżąc dzien po dniu? Podejrzane. Ale naprawa chęcią jeżdżenia jeszcze więcej :)


Kategoria Blue


  • DST 40.54km
  • Czas 01:45
  • VAVG 23.17km/h
  • Sprzęt Blue
  • Aktywność Jazda na rowerze

Deszczowo

Wtorek, 10 sierpnia 2021 · dodano: 10.08.2021 | Komentarze 0

Ożarów i okolice
AVG: 23.07 km/h
MAX: 31.01 km/h

Mam dziwne odczucia. Niby miałam przemęczenie jeszcze niedawno i z nim pojechałam na "300"-tkę, a teraz jakby tego już nie było, ale stan w jakim jestem przypomina mi kwiecień a nie sierpień.


Kategoria Blue


  • DST 28.02km
  • Czas 01:16
  • VAVG 22.12km/h
  • Sprzęt Blue
  • Aktywność Jazda na rowerze

Krótka wycieczka

Poniedziałek, 9 sierpnia 2021 · dodano: 09.08.2021 | Komentarze 0

Ożarów i okolice
AVG: 21.97 km/h
MAX: 30.66 km/h

Chciałam sprawdzić co mi powiedzą nogi po przed-wczorajszej imprezie. W sumie nie narzekały o ile nie próbowałam nic mocniejszego. Oczywiście wiązadło krzyżowe trochę cierpi ale i tak po tej jeździe dawalo znać o sobie mniej niż podczas dzisiejszego chodzenia.


Kategoria Blue


  • DST 323.09km
  • Czas 15:53
  • VAVG 20.34km/h
  • Sprzęt Blue
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kórnicki Maraton Turystyczny 300km

Sobota, 7 sierpnia 2021 · dodano: 09.08.2021 | Komentarze 0

Prusinowo - trasa KMT VII
AVG: 20.32 km/h
MAX: 54.30 km/h

Tego nie było w planie i to podwójnie. Z pewnych powodów miało mnie tam w ogóle nie być, dodatkowo przecież byłam i jestem nie w kondycji, jakaś przetrenowana czy coś a tymczasem jednak tam się wybrałam. Na dystans 300 km. Na co liczyłam? Na 80 km :)
Po przyjeździe na miejsce standardowo zaczęłam od przygotowania roweru, a potem za stawianie namiotu. Na szczęście dzieki Organizatorom którym wbrew wcześniejszym zapowiedziom udało się zorganizować bardzo dobre miejsce na pole namiotowe, wszystko miałam pod ręką, a samochód od namiotu dzieliło może ze 3 metry. Idealnie. Samo rozstawienie namiotu zajeło mi kilka minut, ale dopiero potem, tuż przed pójściem spać, zaliczył spotkanie ze ślimakiem, który uległ zrolowaniu w tropiku. Super akcja a jeszcze lepsza to czyszczenie tego biegiem tuż przed pójściem do wyrka. Dobrze, że miałam jakiś środek do... czyszczenia szyb. Ale lepsze to niż mieszkanie w namiocie z resztkami ślimaka.
A propos wyrka - mam takie łóżeczko polowe kupione w Decathlonie. I tego nie dało się rozłożyć. Ni chu chu. Tego pręta trzymającego prosto linię materaca nie da się wsadzić bez użycia siły Pudziana w róg tego płótna. Próbowałam kilka minut aż w końcu sobie darowałam i położyłam się spać na 2 karimatach, z których potem i tak zrobiłam jedną ale szerszą podłogę aby mieć więcej miejsca. Bardzo dobry pomysł. Niestety temperatura zrobiła swoje i mój śpiworek z rozpiętym suwakiem robiący w zasadzie za mini-kołderkę przestał wystarczać. Po przerobieniu z powrotem na śpiwór przy pomocy wspomnianego suwaka(jednego z dwóch), było ciutkę lepiej ale około 2 nad ranem musiałam ubierać się w polar, gdyż w namiocie zrobiło się na tyle zimno, że pojawiły się kastaniety. Całe szczęście, że nie dreszcze. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że może nie tyle co mam braki w wyposażeniu, ile niekoniecznie dobrze dobieram rzeczy na wyjazdy. Przecież taki śpiworek to dobry jest na Kanary, a nie na polski sierpień, kiedy temperatura w nocy potrafi spaść już poniżej 15^C.
Brak poduszki - niby można pod głowę podłozyć jakiś polar czy spodnie, ale tylko jeśli nie są użyte albo brudne. Z kolei poduszeczka z siedzenia z roweru jest za cienka a po złożeniu nie spełnia swojej roli jak powinna. Znów brak. Twardość też ma znaczenie, karimaty jakie posiadam znakomicie izolują od podłogi namiotu ale niestety mimo iż grube nie dają miękkości. W ten sposób kombinując nie po raz pierwszy jakoś dotrwałam śpiąc do poranka o 6 z minutami i w końcu udalo mi się zwlec z namiotu i zacząć szykować do wyjazdu. Jako iż mi nie zależało na czasie startu, wiedziałam że jadę dla siebie i tyle ile przejadę to moje i wcale nie muszę przejeżdżać całych 300 kilometrów, to zupełnie na spokojnie się ubrałam, zjadłam jogurta i dopiero wtedy ruszyłam na start, gdzie okazało się, że nie mam trackera, a trackera nie odbiorę bo nie mam numeru a numeru nie mam bo mimo zgłoszenia nie zarejestrowałam się, czyli nie wypełniłam jakiegoś papierka. W skrócie: biurwokracja.
W ten sposób kiedy doszłam na start wyszło, że moja grupa 7:20 już właśnie rusza, a kolejna grupa na 300 km jedzie o 7:30. Wcale mnie to nie ruszyło, olewka. Dzięki temu przez kilka kilometrów miałam okazję jechać obok 2 innych poziomek :) Chociaż i tak do Kórnika dojechałam jakoś inaczej bo mi się nie spojrzało na Locusa, jednak i tak dojechałam na miejsce startu. Skąd też ruszyłam wraz z innymi z grupy i mogłam patrzeć jak powoli zostawiają mnie w tyle. I tak co jakiś czas z tyłu pojawiał się pociąg szoszonów który mnie wyprzedzał, ja ich pozdrawiałam, oni mnie też i tak sobie dreptałam.
W planie było 80 kilometrów. Dlaczego tyle? Długo tłumaczyć, po prostu ktoś mi powiedział, że jak się tyle będzie robiło _codziennie_ to będą jakieś efekty. Tzn jacyś naukowcy tak stwierdzili. Ilu z tych naukowców jeździ na rowerze nie wiem, ale na pewno jakieś badania przeprowadzili. Dlaczego w planie nie było pełnych 300? Bo nie czułam się na siłach i wiedziałam, że zamulam. W końcu przetrenowanie było i to nie raz, dowaliłam sobie tyle w tym roku, że jak na mój poziom wytrenowania to było aż nadto aby się dojechać.
Dzięki przeczytanemu mniej więcej opisowi trasy wiedziałam co mnie mniej więcej czeka więc rosnące wyniosłości pokonywalam spokojnie, bez nerwów, w swoim tempie, bez wysilania się. Niestety już w Śremie trafiłam na starszego pana w i30, który coś ode mnie chciał jadąc obok mnie. A ja ze słuchawkami z uszach kompletnie go nie słyszałam i wcale nie chciałam go słyszeć, bo i tak doskonale wiedziałam o co jemu chodzi. O śmieszynkę rowerową obok. Ignorowałam faceta ile mogłam, aż do chwili kiedy mnie zaczął spychać, więc go klepnęłam w bok samochodui i wtedy dopiero pan starszy się wnerwił jeszcze bardziej, znowu coś tam sobie pokrzyczał czego nie słyszałam i... pojechał. No strasznie są ci rowerzyści, ciągle im zwracać uwagę a oni i tak jadą i tak! Okrrropne. Aż ich trzeba taranować aby zareagowali! :P
Im dalej w las... Tym bardziej głupie wydaje się korzystanie z Locusa, który się gubił i nie mówił mi jak mam jechać. Na szczęście była to tylko kwestia nadania odpowiednich uprawnień i w końcu owo programydło zaczęło działać prawie jak powinno. Prawie. Bo po co mi informacja, że: "za 2 przecinek 1 kilometra skręć lekko w prawo". Za 2 kilometry to ja tego nie będę pamiętała, a poza tym ten skręt to po prostu ciągłość drogi, która lekko odbija w bok. Bez żadnego skrzyżowania z innymi drogami. Więc po co ten komunikat?
Takim sposobem zaglądając co chwila na mapkę jakoś dotarłam do 80 kilometra, który to był w zasadzie poza trasą bo znajdował się dla mnie na stacji benzynowej, na której chciałam uzupełnić swoje zapasy picia i jedzenia. I tu oczywiście powstał zaplanowany już wcześniej dylemat - co dalej. Czy sobie już darować? Czy jechać dalej? Co z wiązadłem krzyżowym? Co z moim zmęczeniem? Czy dam radę do 300 kilometra? Ile km mam z powrotem do Bazy "jakbyco"? I co o tym myśleć? Tak czy inaczej zakupy musiałam zrobić i po ich wykonaniu siadłam sobie, podjadłam, popiłam i pomyślałam. I tak:
- do bazy powrót >60 km więc średnio opłacalny, bo i tak trochę daleko
- jeszcze nie czuję się zmęczona i mogę jechać dalej
- "niechcemisię" w niewielkiej jeszcze ilości
- zasoby siłowe i wytrzymałościowe jeszcze są
Rodzynkiem na szczycie przemyśleń była kupka motywacji ze słuchawek, która oczywiście przeważyła szalę i chwilkę potem już kręciłam pedałami oddalają się od bazy maratonu. A co będzie dalej? O tym jakoś nie myślałam, pozwalałam działać nogom od czasu do czasu skupiając się na słuchanej muzyce i kręcąc przed siebie, ale zgodnie z tendencją do nie wychodzenia poza limity sił, które miały mi starczyć jeszcze na długo. I w ten sposób jadąc swoim tempem minęłam jednego z zawodników, który stanął, potem drugiego gdzieś tam ale ja również miałam ograniczoną wielkość "worka" i w końcu musiałam go opróżnić, a pzoa tym pamiętałam że trzeba podjadać. Więc kiedy stałam minął mnie jeden a potem drugi. I co z tego, że drugiego jakiś czas potem znowu wyprzedziłam, kiedy nadszedł czas uzupełnienia zapasów, odwiedziny na kolejnej stacji i kolejne zakupy. I tu jak już siedziałam i podjadałam, okazalo się, że Locus ponownie zrobił mnie w jajo, a właściwie ja sama nie spojrzałam na czas i wyszłam poza traskę około 500m aby znaleźć się na tej stacji - Siedmiórki, 111km. Milusio. Tym razem już zajrzałam do ustawień tego gówna, które w odpowiednim czasie - instalacji! - nie umiało poprosić o nadanie mu tego co powinno mieć i poustawiałam co tylko mogłam. I dopiero po tym ten szajs zaczął funkcjonować. Nie przypominał sobie już o tym, że mam skręcić dopiero kiedy odblokowywałam telefon i patrzyłam "co dalej".
Jadąc dalej w Sławie na Głogowskiej odnalazłam siedzącego 391, który odpoczywał tam i chyba się mnie spodziewał :) Od słowa do słowa doszliśmy do wniosku że trzeba jechać dalej i na pewno niebawem pojawimy się w Głogowie na punkcie, w końcu to jeszcze tylko "kilka" kilometrów. Na tym przystanku sprawdziłam jeszcze położenie punktu z obiadem i ruszyłam dalej zostawiając kolegę nieco za sobą, który również się zbierał do odjazdu. Tak kręcąc w końcu, po wielu godzinach dotrwałam i dotarłam do Głogowa i tu znowu musiałam spojrzeć na mapę aby upewnić się co do tego jak mam jechać do punktu a jak chce mnie poprowadzić Locus. Na szczęście to się jakoś pokrywało. Ale i tak pokonanie wielkiego ronda w środku miasta było dosyć interesującym przeżyciem chociaż w moim przypadku dzięki lusterkowi było nieco łatwiej. Na tym wielkim rondzie musiałam mieć oczy dookoła głowy i przewidywać co zrobią kierowcy kiedy zobaczą UFO i to w dodatku na lewym pasie na rondzie i czy będą chcieli współpracować, kiedy zechcę zjechać na prawy pas.
Punkt z obiadem. Po prostu szacun, nic nie musiałam robić a jedzenie przynosili mi pod nosek i jeszcze mi miły pan wprowadził rower do środka. Respekt i w ogóle. Nie wiem dokładnie ile tam byłam, ale chyba krócej niż myślałam, zwłaszcza że 391 się nie pokazywał bo stał 1 rondo wcześniej, jak się potem okazało na kebabie :D A najlepsze, że obok był srakomat, wiec jak nie obiadek to... Ale jednak pomidorowa była lepsza :) Z punktu wzięłam osika i jakiegoś dziwnego osika uzupełniającego coś_tam i byłam gotowa aby jechać dalej. Po obiedzie ruszyłam dalej w trasę, zauważając że kolega zjechał z niej ale co ja na to mogę zrobić, skoro nie mam numeru telefonu do NIego? No nic. I tak kilka kilometrów za miastem wylecieliśmy na siebie, on z lewej a ja z jego prawej, tak mu się traska zmyliła :D Szybko ustaliliśmy, że dalej jedziemy razem i polecieliśmy na Grodowiec i potem na górę ze składowiskiem odpadów. I tak do przodu, byle do 200 kilometra. Proste nieprawdaż? Byle do 200 ;) Łatwo powiedzieć, ale własnie wtedy zaczynało się robić ciekawie, było co oglądać i pod kołami przewijały się coraz to fajniejsze podjazdy i zjazdy. Drugi PK miał być w okolicy 230 kilometra, więc to napędzało mnie, że tam na nas będzie również coś czekało, coś dobrego do jedzenia. Jednak świadomość późnej godziny również robiła swoje, stąd w planowaniu ujęłam również pod uwagę możliwość pocałowania klamki, ale póki co wraz z Przemkiem dzielnie redukowaliśmy biegu na podjazdach, aż do chwili kiedy kolega zszedł z roweru a ja dzielnie drobiłam na przełożeniu 1-1. Podjazdy jednak się kiedyś muszą skończyć i w końcu pojawiła się długo wyczekiwana długa, prosta, płaska droga z lekkim wiaterkiem z tyłu lub wcale go nie było. Dało się rozpędzić i po prostu lecieć przed siebie. Po drodze też zrobiliśmy postój na chwilę odsapnięcia i oczywiście odpalenie świateł. I tu moje Convoye jak zwykle zaczęły robić swoją wspaniałą robotę :) Kolejny kawałek już do Góry z Przemkiem pokonaliśmy bardzo szybko. I tu w tej miejscowości zapaliło mi się żółte światełko ostrzegawcze a potem zaczęło mrugac i czerwone - bliski koniec zapasów. I chociaż nie było nam po drodze wg trasy, to odnaleźliśmy jedyny chyba działający o tej porze spożywczy znanej sieci rydzulka i zrobiliśmy w miarę szybkie zakupy. Czyli oczywiście czekolada, prince polo, i osika z.. niestety ale colą zero. No bo wicie rozumicie - kofeina. Tam również dopiłam jakiegoś dziwnego osika wziętego z PK w Głogowie robiąc miejsce na kolejne. W Bojanowie zgodnie z traską podjechaliśmy pod zamkniętą restaurację, pocałowaliśmy wspólnie klamkę aczkolwiek niedosłownie i ruszyliśmy na boczną uliczkę, aby usiąść i chwilę odpocząć przed skokiem dalej, do stacji benzynowej znanego wszystkim obsrajtka w Pońcu. Tam miała być jakaś kanapka i kawa dla Przemka. Niestety stacja była zamknieta na głucho, Przemka dopadły komary i musieliśmy uciekać możliwie jak najszybciej z tego miejsca. Po dojechaniu do Śmiłowa wiedzieliśmy już, że błyski jakie widać na horyzoncie to zapowiadane opady z burzą w bonusie. I do tej burzy się szybko zbliżaliśmy albo ona do nas i kiedy dojechaliśmy do Drzewc trwało już odliczanie do przymusowego postoju pod jakimś daszkiem. Zaczął się wyścig z czasem - im dalej zajedziemy tym lepiej ale im bardziej nas zmoczy tym gorzej dla nas. I tak wpadliśmy do Czarkowa, przez które przelecieliśmy aby dosłownie po jego minięciu poczuć opad deszczu i błyskawicznie zawrócić do mijanej wsi i schronić się pod daszkiem przystanku. Przystanek z tych marnych. Z ławką dla 2-metrowców tak wysoko ustawioną, kałużą robiącą się pod butami i jeszcze pająkami oraz dziurawym daszkiem. Szajs marki PRL i postkomuno-wróć. Ale lepsze to niż stanie czy jazda na tak gwałtownym jeszcze deszczu. Siedząc wyjełam smartfona i sprawdziłam jak tam inni kolarze i okazało się, że tuż opodal jedzie grupka kilku z 500-tki. Stąd też kiedy nadjeżdzali, mimo deszczu wyszliśmy z Przemkiem spod daszku aby ich podopingować :D Szczerze mówiać oni byli dosyć zaskoczeni, nie spodziewali sie nikogo, a tu proszę ;) Co jak co, ale brawa należały się i im i nam :D
Po drugiej fali ruszyliśmy dalej i niestety w chwili rozpoczęcia kolejnego opadu musieliśmy się znowu schronić i to chyba w tym samym miejscu - przystanku - który chwilę przedtem opuściła owa grupka 6 naszych rowerzystów. Ale to był już LUX przystanek. Pełny nieprzeciekający daszek, zamiast ławki fajne plastikowe profilowane siedziska, zabetonowane podłoga i ścianki sięgające do samej ziemi więc po nogach nie wiało. Siedzieć - nie umierać ;)
Po kolejnej fali opuściliśmy te schronienie ruszając do Gostynia gdzie wpadliśmy nieco inaczej niż prowadziła trasa maratonu ale chodziło o to aby znaleźć się pod stacją MOYA i skorzystać z ich oferty na jogurcik i rzecz jasna hotdoga. Po wyjeździe z miasta za skręciliśmy na Głogówko i... no i to była masakra. Mimo zrzucenia do 1-1 wlokłam się ledwo co, a Przemek prowadził rower prawie od początku. Co gorsza moje wiązadlo krzyżowe prawej nogi znowu dało o sobie znać więc rada czy nie musiałam błyskawicznie zmienic pozycję siedzącą na stojącą i rower poproowadzić z oszałamiającą prędkością 4 km/h pod górkę. Gdyby to było za dnia i gdybym miała jeszcze czas to bym miałą co popodziwiać - bazylikę. Ale czasu nie było, ciemno też więc po wgramoleniu się na szczyt pojechaliśmy dalej. Mniej wiecej w tym momencie zaczęło się już przeliczanie odległości pozostałej nam do mety. Ile przejechaliśmy, ile jest do zrobienia, co mówi Locus... Powoli też zaczeło się rozwidniać, gdzieś tam za horyzontem Słoneczko było coraz bliżej nas. I tu u mnie zaczeło się pojawiać rosnące znużenie, oczy zaczęły piec, coraz bardziej odczuwałam sennosć i w końcu pojęłam też jak zasypiają rowerzyści nad ranem :D Stąd moja decyzja w końcu o tym, żeby jednak się zatrzymać i zdrzemnąć. I kiedy pojawiły się w jakiejs wsi 2 przystanki, wybrałam ten prawidłowy w moją stronę, zatrzymałam, pożegnałam z Przemkiem, który ruszył dalej a sama tak jak stałam walnęłam się na prawym boku na twardej ławce i... I nawet nie wiem kiedy zasnęłam i ile ten sen trwał. Kilkanaście minut? Pół godziny? Obudził mnie jakiś głośniejszy przejeżdżający samochód. To był drugi raz w życiu, kiedy tak szybko się poderwałam, nie obejrzałam na nic, podbiegłam prawie do roweru, wskoczyłam i wyjechałam cisnąć ile się da. I to ciągle jeszcze średnio kontaktująca. Na dobre obudziłam się jakieś kilka kilometrów dalej. Ale ten "hard" reset bardzo mi pomógł. Skończyło się zamulanie, zaczęło się popieprzanie ile tylko fabryka dała bo wiedziałam, że to jeszcze tylko 3x kilometrów, że to jeszcze tylko półtorej godzinki i będę na Mecie. I tak też było - byle do Śremu, tam oczywiście znany nam już most zamknięty ale dla nas rowerzystów otwarty i potem kawałek do prostej prowadzącej do Prusinowa. To tylko kilka kilometrów. A żeby się ożywić, odpaliłam swoją muzyczkę i wtedy już nic nie było w stanie mnie zatrzymać :) Pędziłam przed siebie z jednej strony odczuwając radość, że to już tuż tuż, a z drugiej czując że zaraz już niestety koniec wycieczki a ja mogłabym jeszcze troszkę pojechać. Troszeczkę. Troszeńkę... Albo i nie.
Zsiadając z roweru czułam, że już jestem zjechana po całości ale jeszcze byłam w stanie uśmiechnąć się, odebrać medal, ustawić się do zdjęcia, zjeść przygotowany posiłek podstawiony pod nos a potem iść i się wykąpać. W zimnej wodzie zresztą :D Po tym wszystkim myślałam o położeniu się w namiocie i przespaniu ale zaczął mnie korcić srakomat w Kórniku z jakimiś jajkami... No bo te białko by się przydało. Stąd też szybka decyzja o szybkim spakowaniu, które trochę mi zajęło. A potem już tylko wsiąść w samochód, pomanewrować po boisku rozwalając czyjś namiot* - o ja zdolna - i wreszcie wyjazd na Kórnik. Wreszcie? Czułam się super. Niewyspanie i deprywacja robiła swoje, a z drugiej strony po nażarciu się w srakomaku mój Organizm powiedział twarde STOP. SPAĆ. Zdołałam zjechać z rozpoczętej drogi S11 gdzieś na boczną dróżkę, odjechać kilkadziesiąt metrów od główniejszej, zjechać na boczek, wyłączyć silnik i... Pa. Słodkich snów.
* już wiem komu i będę nękała aż uda mi się zwrócić kasę za naprawę :)

Tak, to było szalone.
Nie byłam kompletnie w kondycji, byłam bez przygotowania i przede wszystkim miałam kontuzję wiązadła krzyżowego prawego kolana. A mimo to 300-tkę walnęłam. Szalone.
Także... Już wiem na co mnie stać i co potrafi mój Organizm. I chyba stać go na jeszcze więcej przy odpowiedniej - większej - ilości snu.


Kategoria Blue