Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Katrinam z miasteczka . Mam przejechane 39250.08 kilometrów w tym 66.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.86 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 3363 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Katrinam.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 64.32km
  • Czas 03:42
  • VAVG 17.38km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Oblot trasy Zlotu Rowerów Poziomych

Sobota, 11 maja 2019 · dodano: 11.05.2019 | Komentarze 0

Spała i okolice
AVG: 17.37 km/h
MAX: 51.67 km/h

O poranku zjawiliśmy się w Spale, skąd po wysadzeniu rowerów z samochodu udaliśmy się w trasę - wpierw do Konewki a potem kolejnymi mniejszymi i większymi dróżkami. Prędkość nie powalała, padał deszczyk i pogoda była "taka sobie". Rowerek po naprawie spisywał się zupełnie dobrze, nie zaskakiwał żadnymi niemiłymi niespodziankami. I ten wspaniały tylny hamulec tarczowy, który po odpowiednim zamocowaniu pokazywał na co go stać - lekkie driftowanie ;)
Przyjemności skończyły się, kiedy odebrałam pewien telefon na 33 kilometrze, po którym zmuszona byłam uruchomić 120% mocy i wrócić do samochodu... I tu pocisnęłam rowerkiem tyle ile dawały moje nogi, przelotowa wahała się od 27 do 36 km/h w zależności od terenu, wiatru i wertepów. To był doskonały test dla moich nóg - przez kolejne 15 kilometrów moc nie spadała, a nogom się wyraźnie podobało. Czyli poprzednie dłuższe wycieczki, rozkręcanie, trenowanie - przyniosły spodziewany wynik :)
Po zaspokojeniu potrzeb innych wybrałam się ponownie w trasę i ponownie dałam popalić nogom - ponownie nogi potwierdzały swoje przygotowanie do szybszej i mocniejszej jazdy. Co prawda nie jest to jeszcze moc pozwalająca na przekraczanie 30 km/h przelotowej, ale jakieś tam osiągi już są, a pod górkę da się pociągnąć.
Wieczorkiem z kolei obleciałam inny rowerek - mid racera SWB z full amortyzacją i ponownie nóżki dały z siebie tyle ile powinny. Czyli jest OK, najwyższy czas na odstawienie samosmroda w kąt :)


Kategoria FWD a la ZOX


  • DST 25.69km
  • Czas 01:07
  • VAVG 23.01km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Krótkie dookoła komina

Czwartek, 9 maja 2019 · dodano: 09.05.2019 | Komentarze 0

Ożarów i okolice
AVG: 22.69 km/h
MAX: 33.38 km/h
CAD: 73

Wmordewind i w ogóle zimnica i wiało a potem to już w ogóle mi się odechciało. No i korki gdzie tylko się da, bo to pora powrotów do domu.




  • DST 40.22km
  • Czas 01:59
  • VAVG 20.28km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do pracy i z powrotem

Środa, 8 maja 2019 · dodano: 08.05.2019 | Komentarze 0

Ożarów - Warszawa
AVG: 20.16 km/h
MAX: 33.97 km/h
CAD: 71
Rower: Hurricane

Dzisiaj było już lepiej niż w poniedziałek, dało się jechać a nawet momentami sprawnie przyspieszać. Nie byl to jednak poziom "30" i nadal mi do niego dużo brakuje. Ale postęp jest. Być może po prostu w poniedziałek nie byłam jeszcze w pełni zregenerowana po jazdach w Górach Świętokrzyskich.




  • DST 40.27km
  • Czas 02:07
  • VAVG 19.03km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do pracy i z powrotem

Poniedziałek, 6 maja 2019 · dodano: 06.05.2019 | Komentarze 0

Ożarów - Warszawa
AVG: 18.94 km/h
MAX: 37.73 km/h
CAD: 69
Rower: Hurricane

Albo wiało w obie strony, albo w ogóle nie mam kondycji albo jestem zniszczona po Górach Świętokrzyskich. Sama nie wiem. Ale prędkości miałam dzisiaj takie sobie i dopiero gdzieś tam po południu opsiągałam zawrotne 25 km/h. Bez komentarza.




  • DST 93.54km
  • Czas 05:13
  • VAVG 17.93km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sobotni wypad na Święty Krzyż

Sobota, 4 maja 2019 · dodano: 04.05.2019 | Komentarze 0

Suchedniów - Bodzentyn - Nowa Słupia - Św. Krzyż - Sw. Katarzyna - Bodzentyn - Suchedniów
AVG: 17.89 km/h
MAX: 64.64 km/h

Ukrywała nie będę, że początek trasy miałam zdecydowanie zły, pierwsze kilometry robiłam w marnym tempie i dopiero za Bodznetyniem się rozgrzałam i mogłam spokojnie lecieć "swoje". Ale ten pierwszy podjazd zrobił na mnie mocne wrażenie. Potem szło już zdecydowanie lepiej, do Nowej Słupii ciągnęłam standardowo, praktycznie bez żadnych kryzysów. Jednak najtrudniejszy był podjazd do Św. Krzyża. Dał mi mocno w kość. Robiłam go z przerwami bo jednak brakowało mi tam kilku Watów. Na szczęście po dojechaniu miałam kilkanaście minut na ochłonięcie, zjedzenie czegoś i dopiero potem super szybki mega zjazd z powrotem :D I te metry przewyższenia, pokonane w tak długim czasie - nagle przeleciały obok jakby ich wcale nie było. I tyle przyjemności było, bo za moment rozpoczęły się podjazdy do Św. Katarzyny a wreszcie zjazd do wsi. Pokonałam go już kiedyś, ale wteyd z pewnych powodów musiałam zjeżdżać dość powoli. Tym razem zaś leciałam bardzo szybko i tylko mogłam prosić w duchu aby nikt mi nie wyszedł na drogę... Zderzenie z czymś/kimś rowerem przy ~60 km/h nie byłoby miłe dla żadnej ze stron.
Niestety w Św.Katarzynie nie udało nam się zjeść obiadu jak planowaliśmy wcześniej, w związku z czym ruszyliśmy do Bodzentynia. Raptem 7-8 kilometrów co to dla nas... A na miejscu - to samo. Wszystko jak nie pozamykane bo jakieś wesela to kolejki do lady na godzinę i jeszcze potem kolejną godzinę na realizację zamówienia. W związku z czym po prostu ruszyliśmy z powrotem do Suchedniowa. 15 kilometrów czy jakoś tak. Co to jest? 30 minut jazdy? 45? I znowu - podjazd. Ale taki, że pchałam te pedały ile mogłam i zastanawiałam się czy zatrzymać się już i odetchnąć, czy może jednak jeszcze przejechać te kolejne kilka-naście metrów. Ale nim to zrobiłam, wreszcie... Wreszcie! Dojrzałam przystanek PKSu, na którym odpoczywałam rano :) Krótki postój i już tylko praktycznie zjazd do Suchedniowa :)
Na miejscu obiad, zupka, drugie danie i pod prysznic.
Ciężko było.
Notabene z rowerem jest gorzej niż sądziłam. Tylny hamulec a właściwie jego zaczep do wahacza jest no taki mocno kiepski. Słaby. W dodatku ostatnie naście kilometrów jechałam słysząc wyraźnie stukanie czegoś i dopiero przy Bodzentyniu skojarzyłam co to za dźwięk i że to wcale nie hamulec - ale szprychy. Poluzowały się albo i któraś pękła więc czeka mnie kolejny większy remont.




  • DST 46.86km
  • Czas 02:53
  • VAVG 16.25km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wycieczka 3-Majowa do Chrustów i z powrotem

Piątek, 3 maja 2019 · dodano: 03.05.2019 | Komentarze 0

Suchedniów - Chrusty - Suchedniów
AVG: 16.18 km/h
MAX: 60.48 km/h

Co tu pisać... Ot, wybyliśmy z Suchedniowa w kierunku na południe i kiepskimi drogami i skrótami jakimiś dotarliśmy do Chrustów, do Świętokrzyskiej Polany. Kiedy tam dojechaliśmy miałąm już dosyć, zaczynało mnie boleć gardło, zimny wiatr zorbił swoje, brak śniadania również nie był najlepszym pomysłem... Dlatego po zjedzeniu czego tylko się dało i zapełnieniu żołądka zapadła we mnie decyzja o skierowaniu się z powrotem. I nie chodziło tylko o gardło czy głód tylko również strategię trenowania. Można sie zarąbać w 4 dni na maksa i nic nie mieć z tkaiego treningu - bo organizm nie będzie miał kiedy się zregenerować. A można dać sobie więcej czasu na regenerację. W końcu regeneracja jest częścią treningu i możliwością nabrania nowych sił przez cały organizm. Dość mocno obciążony przejazdami po Górach Świętokrzyskich.
Odczucia:
- zimno - a momentami i kropiło
- spore górki w kierunku do Chrustów
- zgrzytający podczas krótszego hamowania tylny hamulec. O dziwo jak go ścisnąć na dłużej to milknie więc nie wiem o co tam mu chodzi.
I tyle. Jutro może będzie lepiej i ciekawiej bo w planie są większe górki na wschód od Kielc :)


Kategoria FWD a la ZOX


  • DST 91.60km
  • Czas 05:03
  • VAVG 18.14km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Święto Flagi - wyjazd do Skarżyszka i Szydłowca

Czwartek, 2 maja 2019 · dodano: 02.05.2019 | Komentarze 0

Suchedniów - Skarżysko-Kamienna - Szydłowiec - Chlewiska - Szydłowiec - Skarżysko-Kamienna - Suchedniów
AVG: 18.13 km/h
MAX: 59.57 km/h

Dzisiaj nie obyło się bez przygód związanych ponownie z napędem. Tak jak wczoraj zmieniałam przerzutkę na starego dobrego Altusa, tak dzisiaj trafiło mi manetkę do sterowania ową przerzutką. A było to już za Szydłowcem w Chlewiskach. Wteyd właśnie okazało się, że mam naprawdę zablokowany jeden bieg i nie jestem w stanie ani zrzucać ani wrzucać kolejnych biegów. Myślałam, że to kwestia linka, albo pancerza czy coś. Ale mimo wymiany linki i sprawdzenia pancerza sytuacja nie uległa żadnej poprawie. Manetka biegi przerzucała, ale tylko przy malutkim jej obciążeniu. Po podpięciu do przerzutki - nie reagowała na nic. W związku z takim stanem, zmuszona byłam do udania się do najbliższego sklepu rowerowego - czyli z powrotem właśnie do Szydłowca. I tam miałam szczęście - w sklepie z kosiarkami, rowerami, piłami spalinowymi i skuterami - sprzedawca znalazł komplet klasy Altus z manetką na przód i na tył. Do tego dokupiłam pancerz, kilka linek i po wymianie wszystkiego biegi zaczęły wchodzić tak jak powinny. Ale byłam już za daleko od swojej grupki także zdecydowałam się na powrót prosto do Suchedniowa. Słuchawki do uszu, odpowiednia muzyka i jechało się po prostu znakomicie.
Aczkolwiek odkryłam, że tak naprawdę to po wysokich przełożeniach sztuk 2-3 mam kilka średnich i 1-2 na górki, które w Górach więtokrzyskich są w zasadzie minimum. Brakuje mi biegów "na ścianki" także skorzystam z okazji i w najbliższym czasie przerzucę się jeszcze raz na 10rz. To tylko kwestia manetki, kasety i łańcuchów - przerzutkę już mam.
Ogólnie uwazam za wycieczkę jeszcze bardziej udaną niż wczoraj. Na koniec bolały nieco kolana, mięśnie też czułam - ale było warto.





Kategoria FWD a la ZOX


  • DST 59.45km
  • Czas 03:26
  • VAVG 17.32km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wycieczka 1-Majowa w Górach Świętokrzyskich

Środa, 1 maja 2019 · dodano: 01.05.2019 | Komentarze 0

Suchedniów - Wąchock - Starachowice - Suchedniów
AVG: 17.28 km/h
MAX: 56.19 km/h

Jako iż dzisiaj było Święto Pracy - popracowałam na rowerze.
I muszę przyznać, że poprzednia "wycieczka" na rowerze czyli maraton Piękny Wschód - baaardzo mi pomogła :)
Znacznie się zwiększyła wytrzymałość i siła, stać mnie na więcej w drodze. Troszkę brakuje jeszcze siły jako takiej, ale podjazdy pokonuję jak chcę. W zasadzie zaliczyłam dzisiaj wszystkie bez "pilnej konieczności zatrzymywania się i odpoczywania". Zatrzymywałam się tylko bo chciałam. :)
Wniosek jest prosty: Piękny Wschód rulez! :D
Co do roweru - wykonane przeze mnie "naprawy" w postaci wymiany przerzutki na Tourneya absolutnie nie pomogły a wręcz przeciwnie mocno zaszkodziły. Ze 2 razy zdarzyło się, że łańcuch po prostu zszedł poza zakres do widelca. W tym raz na podjeździe....... W związku z czym zara zpo powrocie dzisiaj zmieniłam na Altusa i ten wydaje się być działać zupełnie dobrze. Zwłaszcza jak go na chama odciągnęłam od obręczy aby o nią nie tarł na największej zębatce. (zapewne prostująć przerzutkę - jej wózek)





Kategoria FWD a la ZOX


  • DST 270.21km
  • Czas 12:45
  • VAVG 21.19km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Piękny Wschód 250 km

Sobota, 27 kwietnia 2019 · dodano: 28.04.2019 | Komentarze 0

Parczew - Krasnystaw - Żólkiewka - Łęczna - Parczew
AVG: 21.19 km/h
MAX: 51.78

Na terenie bazy pojawiłam się pod wieczór i ledwo się zarejestrowałam, przestawiłam samochód aby mieć więcej pola do manewru dla namiotu - od razu wzięłam się za wystawianie się. Skrzynka z narzędziami, stołeczki, rowerek, namiocik, sakwy... Trochę wypakowywania było. I wreszcie przygotowywanie roweru - montaż oświetlenia i podpompowywanie kół. Jak dobrze, że zrobiłam to od razu, mimo chłodnego już wieczoru: rano oponki miałam nabite jeszcze bardziej niż zwykle :D Niestety przy okazji odkryłam brak jednej lampki tylnej. Nie pomogło długie szukanie - nie było jej. (właśnie ją znalazłam: była na samym dnie walizki, tam gdzie jej nie szukałam. Mało tego - znalazłam kolejną taką samą w domu zostawioną...) W związku z czym musiałam jechać na tej jednej i tu zrobiłam co mogłam zabezpieczając ją rzepami jak tylko się dało najmocniej, aby na pewno mi nie odpadła. Swoją drogą - miałam przy drugim rowerze kiedyś 2 identyczne. I 1 ktoś mi ukradł zdaje się przy barze w Truskawiu. Nic tylko łapy obcinać.
Było z przygodami. Na starcie pojawiłam się dobre pół godziny przed czasem i przy okazji okazało się, że do kogoś info nie dotarło i niby mam jechac na 500 ;) Chciałabym, ale nie, nie tym razem. Wyprowadziłam z błędu obsługę i wróciłam pod namiot gdzie dokończyłam przygotowanie aby wyjechać ostatecznie pod Start na około 20-25 minut przed ruszeniem. Kilka minut rozmów, kilka czekania i wreszcie GPS powędrował do lewej sakwy przy rowerku. Ustawienie na linii startu, 2 minuty czekania na własciwy sygnał i wiooo! Zgodnie z zarzekaniem się innych jadących i moim o niskiej prędkości przelotowej, standardowo zostałam z tyłu. Wiedziałam swoje - nie ma sensu gonić od razu na maksa. To pierwszy długi dystans w tym roku, nogi jeszcze nieprzyzwyczajone, organizm też działa nie na pełnej mocy. Tak więc spokojnie te 20-25 km/h "mknęłam" przed siebie wsłuchując się jak nie w muzyczkę to w jakieś filmiki z jutuba.
W sakwach poza izotonikiem i kupą batoników i swoich czekoladek miałam jeszcze full wypas ubranie na nockę - które nawet do temperatury 5^C powinno dać radę. A poza tym jeszcze długie spodnie od sztormiaka i kurteczkę przeciwdeszczową. Na szczęście nie padało więc i nie musiałam się w to przebierać. I chyba niepotrzebnie wiozłam, no ale lepiej mieć niż potem być mokrą.
Do PK1 dojechałam po ponad 6 godzinach i nie wiem dlaczego tak długo mi to zajęło. Planowałam być koło 13, ewentualnie 14... A byłam po 16. Dwie porcje pysznej pieczarkowej, 4 szklaneczki wody do picia, 3 banany i naprzód dalej. A po drodze już zastanawianie się - czy ten punkt miał być na 154 czy 170 kilometrze czy jeszcze dalej? Ile do tego punktu mam i jak rozdzielić siły jakie jeszcze mi zostały? Sprawdzenie tego w smartfonie zamontowanym na FWD dość daleko było trochę niewygodne a ja nie chciałam się zatrzymywać, wieć po prostu jechałam dalej. W Żółkiewce zaczynało już się zmierzchać, kiedy się w niej pojawiłam. Odnalezienie punktu nie było takie proste jak sądziłam, ale po kilku chwilach odnalazłam go. Rower na bok, złapać książeczkę i do środka. Dostałam przydziałowe klopsiki (ZIMNE?), siadłam i dalejże szamać aby jak najszybciej zabrać się za odpoczywanie. Liczyłam na to, że spędzę tam z godzinkę zanim ruszę dalej. Niestety punkt już dawno miał być zamknięty (o 19) w związku z czym czy chciałam czy nie - musiałam się zwijać. Szybkie przebranie się w nocne cieplejsze ciuchy. Przepakowanie i przed siebie, już z włączonym oświetleniem. Tutaj muszę nadmienić że od dłuższego czasu coś mi pstrykało w łańcuchu i byłam pewna, że to coś nie tak z jego skuciem, które robiłam na kilka dni przed wyjazdem. Tylko czy to wytrzyma do końca maratonu czy będę zmuszona stawać gdzieś i naprawiać? Okazało się to drugie. Niestety. na pewnym podjeździe stwierdziłam, że zarzynać się nie będę i zatrzymam się na kilka sekund. Zatrzymałam się, chwila odsapnięcia, ruszam dalej i... TRACH. Zaglądam pod rower i widzę zwisający łańcuch swobodnie obok koła, a jego koniec leży na asfalcie... Dziękuje, pozamiatane. Wszystko jasne. A właściwie ciemne - bo dookoła ciemności. Na szczęście moje 2 Convoye dobrze sobie radziły z rozcinaniem tego mroku - jedną z nich skierowałam na dół, oparłam rower o ziemię i potwierdziłam naocznie poprzednie spostrzeżenie - zerwany łańcuch. I na szczęście brak innych strat. Bo gdybym jechała na max w tym momencie to nie zdążyłabym zareagować i koniec łańcucha rozpieprzyłby jak nie kółko napinające łańcucha powracajacego to przerzutkę, a wtedy byłabym w ciemnej i głębokiej. Tak więc chcąc nie chcąc wyswobodziłam się ze słuchawek, ładowania z powerbanku smartfona i w końcu zsiadłam z roweru. Jak zawsze w prawej sakwie mam zestaw narzędzi więc mogłam zabrać się do roboty i sprawnego usunięcia rozwalonego ogniwa i sczepić pozostałości razem. Niestety - brak tego ogniwa pozbawił mnie najwolniejszego biegu - przerzutka zaczynała szorować o obręcz przedniego koła.
[ w międzyczasie obok przejechały samochody i jeden z nich zatrzymał się od razu i wybiegł z niego do mnie jakiś gość, zainteresowany aby pomóc - chwała ludziom za to, że reagują :D]
Po skuciu szybki test - działa. Wsiadam na rower, ruszam i nie. Nie wszystko. Ominęłam rurkę prowadzącą łańcuch z zębatki do blatu... Nosz... Dawać mi tu taśmę klejącą! Przykleiłam ją do widelca - bo nie będę rozkuwała na nowo i łączyła ponownie...
Następne kilkadziesiąt kilometrów aż do PKT 3 oszczędzałam napęd, stosując tylko zdaje się 3 i 4 bieg. Nie wiedziałam jak bardzo mogę zrzucić łańcuch a i nie chciałam za wysoko wrzucać go aby nie zapomnieć ile mam zapasu w dół do ostatniego biegu za którym przerzutka mi tarła o przednie koło.
[od momentu zerwania jechałam już bez muzyki - musiałam wiedzieć co i jak działa w rowerze i wyłapać pierwsze odgłosy jakichkolwiek problemów, które mogłyby się jeszcze pojawić.]
Nie wiem jak długo jechałam - momentami skupiona byłam tylko i wyłącznie na bolącym brzuchu [zimne klopsiki!] i na tym aby znaleć wygodne miejsce do wymiany akumulatorków w Convoyach co też uczyniłam przy jakiejś linii kolejowej. I kiedy ruszyłam dalej, po kilkunastu minutach zobaczyłam kogoś jadącego przede mną. I doganiam go, a ten ktoś z tyłu oświetlony moim oświetleniem jak choinka - odblaski, więc na pewno przygotowany do jazdy - może to ktoś z naszych? I tak, to był 099 :) Chwila gadki i dalejże jechać razem. I jechało się już we dwójkę raźniej, chociaż kolega chwilami ciągnął jak parowóz myśląc, że ja go poganiam - a ja tylko doświetlałam mu drogę z lewej swoimi Convoyami ;) Po wyjaśnieniu co i jak, zmniejszyliśmy prędkość z 27 do 22 km/h tak aby się nie zarzynać. I jadąc już wolniej odnaleźliśmy w ciemności kolejną parę, która stanęła aby wymienić dętkę w kole :) I tak jadąc w cztery osoby dotarliśmy do Łęcznej. Bardzo dobry punkt. Drożdżówki i inne tam takie, woda do picia, banany, batony, żele. Nic co by mogło zatruć ;) Wtedy też zdałam sobie sprawę, ze brzuszek przestał boleć i jechało się do punktu zupełnie dobrze. Na punkcie spędziliśmy około 15 minut. Tyle aby coś złapać, cos podjeśc, popić i z powrotem na koń. I to był kolejny punkt, który się zamykał w chwili naszego odjazdu.
[mimo iż na trasie, daleko za nami jechali jeszcze 180 i 181 i byli za Krasnymstawem]
Z Łęcznej wyjechaliśmy już w czwórkę i jakoś tak się podzieliliśmy, że jechałam z przodu i świeciłam obok starszego kolegi a za nami jechał 099 z drugim kolegą z napotkanej pary. Przydało się lusterko, dzięki któremu mogliśmy kontrolować czy nie jedziemy z przodu za szybko i nie zostawiamy ich z daleko z tyłu. Okazało się też, że nasze zasoby siłowe były dość różne. Kolega obok zasuwał jak i ja na wysokich obrotach jeszcze, ale ci z tyłu już nie bardzo. Do ostatniego punktu - Mety - mieliśmy jeszcze około 50 kilometrów, więc powinno nam to pójść prawie jak z płatka. I faktycznie szkło nieźle. Płasko, przyjemnie, idealna temperatura... Tylko prawa lampka mi zgasła. Kolejne próby jej włączenia nie pomagały wiec po kwadransie szukania jakiejkolwiek miejscówki do zatrzymania się (czyt: świecącej latarni, której nigdzie nie było, wszystko pogaszone) "wymusiłam" przystaneczek przy jakichś znakach drogowych. Szybkie sprawdzenie z wymianą akumulatorków i skojarzyłam co i jak - prawdopodobnie prawa latarka ustawiona była w tryb HIGH a nie Medium i dlatego szybciej wypaliła prąd.
[w domu ładowarka to potwierdziła: stan wcześniej wymienionych akumulatorków był rzędu ~20%, a te dwie odpowiednio 36 i 8 %]
Po ich wymianie i małym popasie ruszyliśmy dalej. Cały czas płasko, mój GPS Garmina prowadził nas prosto do celu. I wreszcie zobaczyliśmy tabliczkę Parczew 12 kilometrów... A więc to już niedaleko! Potem było jeszcze zdaje się 9, aż wreszcie zobaczyliśmy "Parczew" i do MOSiRu na oko mieliśmy z 2.5 kilometra. I wtedy 099 padła dętka z tyłu i po kilkuset metrach walki zdecydował się zostać samemu i ją wymienić - tak więc na metę wjechaliśmy bez niego :(
MOSiR - z tego miejsca wyjechałam kilkanaście godzin wcześniej, a kiedy wracałam - cisza, pusto, ciemności. Convoye i tym razem dobrze doświetliły chodniczek, którym podjechałam pod salkę. Wysiadka, wyszukanie pięknowschodowego GPSa i biegiem na sam koniec salki, gdzie je oddałam radująć się w głębi duszy, że to już koniec :) I ta znakomita chwila, kiedy mogłam przyjąć zasłużony medal - upamiętniający ukończenie przeze mnie Pięknego Wschodu 250km :D Jeszcze tylko posiłek jakikolwiek i dopiero kiedy go zjadłam poczułam jak bardzo jestem zjechana. Padnięta. Wyczerpana. Zjedzona. Mimo to jakoś dowlokłam się pod samochód, przekowałam się, wsadziłam rower do środka i ryszłam pod prysznice, aby dowiedzieć się przy nich od 099, że niestety. Ale została lodowata woda. No cóż, trudno. Położyłam się spać brudna ale byłam tak zmęczona, że nawet tego już nie czułam. I mimo niewygody (czułam się połamana) praktycznie zasnęłam od razu, a jak się budziłam to tylko na moment i znowu spanie.

Ogólnie jestem zadowolona. Mimo wielu przeciwności losu - przejechałam chociaż część "swojego planu" o którym myślałam do początku marca (500).
Rowerek się trochę nie sprawdził. Hurricane mimo wiekszej wagi by mi takich numerów nie zrobił, a i byłoby mi wygodniej zarządzać na nim tym co leci ze smartfona ;) Tylko waga, wyższy = to też pewne ograniczenia. Ale na razie FWD idzie do naprawienia w garażu i jeszcze nie wiem czy pojadę na nim czy nie. Może zmodyfikuję ilość łańcucha w powiązaniu z położeniem (niskim - wysokim) kółka łańcucha powracającego.


Kategoria FWD a la ZOX


  • DST 11.33km
  • Czas 00:32
  • VAVG 21.24km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Test roweru po naprawach

Środa, 24 kwietnia 2019 · dodano: 24.04.2019 | Komentarze 0

Ożarów i okolice
AVG: 20.77 km/h
MAX: 32.81 km/h

Po wczorajszych naprawach wyszłam sprawdzić co udalo się popsuć bardziej a co naprawdę naprawić. I okazało się, że wymiana klocków w hamulcu przednim faktycznie pomogła i zaczął on hamować bez darcia się wniebogłosy - zgodnie z przypuszczeniami :)
Gorzej z przerzutką. Coś jej dolegało z ustawieniem zakresu, coś tam nie chciało przeskakiwać jak powinno a potem jeszcze coś się popsuło i rolka napinająca łańcuch powracający zaczęła non stop spadać co mocno zmniejszało napięcie łańcucha i nie pozwalało w jakikolwiek sposób kręcić pedałami. To już musiałam poprawić (trytka) po powrocie.
Średnie - jak widać. Jak się nie jedzie a co chwila zwalnia i coś poprawia albo uniemożliwia dalsze psucie się - to i średnie spadają.
Ale: prędkość przelotowa faktycznie jest... porządna. Osiągam te 30 km/h i to przy wietrze z boku a nie z tyłu ;) Przy wmordewindzie dałam radę ciągnąć 22 km/h więc nie jest tka bardzo źle. Chyba jest trochę siły, na pewno też troszkę wytrzymałości. Tak więc Piekny Wschód 250km powinnam dać radę zaliczyć :D


Kategoria FWD a la ZOX