Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Katrinam z miasteczka . Mam przejechane 35541.45 kilometrów w tym 56.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 3363 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Katrinam.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 206.50km
  • Czas 08:12
  • VAVG 25.18km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Sprzęt Raptobike Low Racer
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kozienice - Brevet 200 km

Sobota, 28 września 2024 · dodano: 28.09.2024 | Komentarze 0

Kozienice i okolice
AVG: 25.15 km/h
MAX: 43.54 km/h
Kcal: 2712
TSS: 655

Życiówka. Można się śmiac - albo i płakać - jak ot woli. Ale w końcu osiągnęłam na takim dystansie taką całkiem dobra jak na mnieprędkość średnią. Kiedyś marzyło mi się wyciągać coś około 24 km/h, a tu proszę - po wielu latach nagle pojawiło się i 25.
Zacznę jednak od tego, że miałam pewne obawy związane z napędem. Czy nowy napęd faktycznie wytrzyma i sobie poradzi ze skręcaniem kół, czy łańcuch na którymś ostrzejszym zakręcie po prostu nie strzeli. Przy okazji rozwalając którąś z rolek... Jednak tak się jednak nie stało i łańcuch, przerzutka i manetka się bardzo dobrze sprawdziły na takim dłuszym dystansie.
Do Kozienic dojechałam zgodnie z planem - 0 7:15 byłam na miejscu. Teoretycznie na 45 minut przed startem powinnam dać radę rozpakować rower, dopakować niezbędne klamoty i zrobić izotonik z proszku w "wodopoju" czyli worku 3 litrowym. Ten worek sprawdził się już tydzień temu i dzisiaj również chciałam go wykorzystać. Te wszystkie działania spowodowały, że byłam gotowa o 7:50 dos tartu... Teoretycznie. Bo jazda roweru w środku samochodu przestawiła mi obejmę rolki łańcucha powracającego, który zaczał trzeć o nią i to spowodowało pewne komplikacje, przez co musiałam się wrócić do bazy maratonu, a potem kiedy już w końcu wyjechałam na trasę przypomniałam sobie o dopompowaniu kół... Ale już nie wracałam. Stwierdziłam, że obie opony Kojak powinny sobie poradzić nawet jak będą nabite "tylko" do 5-5.5 barów. Nie musi to być 6.5 bara czyli max dla tych opon. I to był bardzo dobry wybór, bo jak się okazało potem, pewna część trasy prowadziła po łatach układanych na łatach przykrytych kolejnymi warstwami łat. Mordęga.
Zgodnie z dobrymi wspomnieniami sprzed lat jadąc odpaliłam sobie dobrą muzykę - początkowo jakieś elektro-techno, potem jakieś punkrocki i wreszcie trance. Dobra muzyka pozwalała mi nie skupiać się na kilometrażu, tylko na dobrym kręceniu.
Dobrym przerywnikiem było doczepienie się do jednej z grupek kolarzy, którzy wystartowali po mnie, ale dopędzili mnie kiedy zrobiłam sobie małą przerwę. Niestety ich predkość niespecjalnie mnie zadowolała, więc przed PK1 się odłączyłam di na punkt dojechałam już sama. Na PK1 nie zabawiłam długo - a raczej i tak za długo. W sumie nic nie potrzebowałam, wszystko jeszcze miałam - czy to batony proteinowe czy picie (2x Osiki + wodopój). Aha - postanowiłam z wodopoju korzystać podczas jazdy, aby nie sięgać do żadnych butelek, tylko po prostu ssać sobie z rury. Z kolei Osiki chciałam wykorzystywać tylko na postojach. I ten pomysł bardzo dobrze się sprawdził, a izotonika w wodopoju starczyło do samego końca brevetu.
Na PK1 spędziłam łącznie około 15 minut. I to był bardzo dobry test dla mnie - jakl to faktycznie może wyglądać - i powinno - na kolejnych większych maratonach. Ile faktycznie czasu potrzebuję na to aby uzupełnić jakieś płyny, skorzystać z cywilizowanego WC, pogadać chwilę, zameldować się w aplikacji i... być gotową aby polecieć dalej. Byłam nieco zdziwiona, że część ludzi, która przyjechała na PK1 chwilę po mnie lub przede mną wolała siedzieć znacznie dłużej niż ja. A przecież ten punkt był raptem na 54 kilometrze dopiero.
Niestety ruszając w pośpiechu z punktu zapomniało mi się o zabezpieczeniu kurteczki, którą zdjęłam, więc kilkaset metrów dalej musiałam sprawdzić co mi przeszkadza z tyłu i hałasuje :P Ale po króciutkim przystanku do PK2 już praktycznie nigdzie nie stawałam. Próbowałam jakieś jazdy z innymi, jednak osiagane prędkości przez doganiane przeze mnie osoby nie były zbyt zachęcające. Goniąc sądziłam że kręcą te 27-28 km/h a okazywało się, że jadą 23-24. A ja byłam gotowa gonić nawet i 29-30 km/h. "Gonić" - jak na mnie to jest jednak jakaś prędkość ;)
Niestety w drodze na PK2 zrobiło się pod wiatr, zaczęło się jechać trochę trudniej i tu faktycznie pionowaic mieli większy problem niż ja - mój Raptobike czyli jakby nie było low racer bardzo dobrze sobie radził z tymi porywami wiatru. Jednak im dalej w las tym więcej drzew i koniec końców i ja również chwilami miałam nieco dosyć. Zmęczenie jakie sobie zafundowałam w czwartek dorzuciło się do tego jakie zbierałam dzisiaj. Na szczęście na 100 kilometrze w Brzózie czekał już na wszystki świetny Punkt prowadozny przez Wojtka :) gdzie można było uzupełnić odpowiednie płyny a także podjeść coś dobrego słodkiego z tysiącami kcal ;) Co nieco skubnęłam i dalej poleciałam już sama. Niestety w dalszym ciągu jechaliśmy pod wiatr, a na dodatek przed Grabowem nad Pilicą trzeba było odbić na boczną lokalną drogą o której już wspominałam. Tam się nie dało jechać chwilami szybciej niż 15 km/h. W połowie tej odnogi dogonił mnie jeden z rowerzystów pionowych, z którym jechaliśmy miło konwersując kilkanaście kilometrów, jednak ciutkę za wolno dla mnie, więc przy okazji dogonienia nas przez jego znajomych - odbiłam swoim tempem i zaczęłam gonić kolarzy, którzy chwilę wcześniej nas wyprzedzili. I właśnie w tamtych okolicach zaczęło dawać mi się we znakio wiązadło prawego kolana. Wpierw ciutkę pobolewało, potem coraz mocniej i mocniej. Próbowałam je rozmasowywać ale tak naprawdę tylko krótki spacer pozwalał mi na chwilę usunąć ten ból. Podczas jazdy na kilka chwil pomagało rozmasowywanie niektórych miejsc przy kolanie i zmiana sposobu pedałowania. Co ciekawe właśnie wyższa kadencja z mniejszą mocą wzmacniała ten ból - zupełnie nie wiem dlaczego. Dlatego przy jednaj z okazji, mimo miłego towarzystwa kolarzy z którymi rozmawialiśmy o zaletach i wadach rowerów poziomych ;) zdecydowałam się odskoczyć do przodu. W ten sposób dojechałam ostatecznie do PK3 w Magnuszewie, gdzie zameldowałam się w aplikacji i... wraz z grupą, która mnie dogoniła wróciliśmy raz jeszcze do granic miasta, aby reszta kolarzy również mogła wykonać meldunek, o którym jakoś wcześniej zapomnieli. Po tej akcji ponownie odskoczyłam do przodu, aby zmniejszyć ilość obrotów korbami pozostałych do przejechania reszty trasy, czyli też zwiększyć prędkość. Zwłaszcza, że prędkość średnia spadła mi już wówczas do 24.8 km/h a we mnie obudziła się pewna ambicja i nadzieja na dociągnięcie do 25 km/h. Jazda po DK79 mnie jakoś nie przeszkadza. Kierujący widząc Raptobike i mnie na nim wyprzedzali mnie korzystając z pasa dla jadących z naprzeciwka :D Tak właśnie jest z rowerami poziomymi - zwłaszcza takimi specyficznymi jak mój low racer.
Ostatnie 20 kilometrów było już hardkorowe. Prawe kolano domagało się odpoczynku - wiązadło. Mięsnie nóg miały dosyć, kadencja spadała, do tego Organizm protestował ograniczając swoją wydolność i wzmocniło się też odczuwanie zimna. Oczywiście zorientowałam się w sytuacji, dorzuciłam kolejnego przygotowanego batona proteinowego, który faktycznie zadziałał i temperatura przestała być tak mocno odczuwala, a ręce prestały być chłodne. Wtedy też na bodaj 10 kilometrze przed Metą dogonił mnie mikro-peletonik 3 kolarzy, którzy wcześniej zostali z tyłu. Jeden z nich był zachwycony i moim rowerem i tym jak na nim zapieprzam :D Gdyby wiedział, jaka już byłam styrania usiłując dociągać do tych 30 km/h a mogąc jechać już tylko te 27-28 km/h...
Po przejechaniu 206 kilometrów, w czasie nieco ponad 8 godzin wjechałam w końcu na teren KOSiR. Na liczniku i na Wahoo miałam podobną AVG: 25.1 km/h. Zrobiłam kolejny rekord życiowy, przejeżdżająć tak wiele kilometrów, w tak "krótkim" ;) czasie. Jak dla mnie - niezły wyczyn. I zachęta do kolejnych treningów.
Raptobike - pomimo zmiany napędu w ostatnich chwilach przed startem - sprawdził się znakomicie. Może występowąły pewne problemy z mocowaniem jego torby na pałąku i foteliku, ale to się "jakoś" dawało ogarnąć. Na pewno znacznie lepiej by mi się jechało, gdybym jechała własnym tempem, nie czekając na innych, nie próbując na siłę szukać "koła" za kimś co wcale nie pozwalało mi na odpoczynek tylko wręcz chwilami dodawało zmęczenia przez mikro-przyspieszenie, których musiałam wykonywać aby te koło utrzymać. Byłoby też o wiele lepiej, gdybym jednak pozwoliła wyjść swojemu Organizmowi do strefy "fresh" i bardziej wypoczywająć bez zabawy w jakieś mocniejsze treninigi na 2 dni przed Brevetem.
Na koniec napisze jeszcze, że Organizator i Organizacja tego Brevetu stanęli PONAD wysokością swoich zadań. Przygotowanie całości - to jest M A J S T E R S Z T Y K. Zwłaszcza - Impreza Końcowa. Chciałabym, aby każde wydarzenie kolarskie w jakich brałam udział wcześniej było tak dobrze zorganizowane. :D








Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!