Info
Ten blog rowerowy prowadzi Katrinam z miasteczka . Mam przejechane 35541.45 kilometrów w tym 56.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 3363 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2024, Listopad4 - 0
- 2024, Październik11 - 0
- 2024, Wrzesień11 - 0
- 2024, Sierpień12 - 0
- 2024, Lipiec17 - 0
- 2024, Czerwiec19 - 0
- 2024, Maj13 - 0
- 2024, Kwiecień9 - 0
- 2024, Marzec13 - 0
- 2024, Luty10 - 0
- 2024, Styczeń1 - 0
- 2023, Grudzień5 - 0
- 2023, Listopad8 - 0
- 2023, Październik12 - 0
- 2023, Wrzesień10 - 0
- 2023, Sierpień13 - 0
- 2023, Lipiec12 - 0
- 2023, Czerwiec12 - 0
- 2023, Maj14 - 0
- 2023, Kwiecień11 - 0
- 2023, Marzec15 - 0
- 2023, Luty8 - 0
- 2023, Styczeń4 - 0
- 2022, Grudzień8 - 0
- 2022, Listopad15 - 0
- 2022, Październik15 - 0
- 2022, Wrzesień7 - 0
- 2022, Sierpień8 - 0
- 2022, Lipiec13 - 1
- 2022, Czerwiec8 - 2
- 2022, Maj11 - 0
- 2022, Kwiecień7 - 1
- 2022, Marzec3 - 0
- 2021, Listopad4 - 0
- 2021, Październik11 - 0
- 2021, Wrzesień10 - 0
- 2021, Sierpień16 - 0
- 2021, Lipiec11 - 0
- 2021, Czerwiec11 - 0
- 2021, Maj14 - 2
- 2021, Kwiecień7 - 0
- 2021, Marzec4 - 0
- 2021, Luty3 - 0
- 2021, Styczeń1 - 0
- 2020, Listopad2 - 0
- 2020, Październik6 - 0
- 2020, Wrzesień6 - 0
- 2020, Sierpień7 - 0
- 2020, Lipiec9 - 1
- 2020, Czerwiec12 - 6
- 2020, Maj11 - 3
- 2020, Kwiecień13 - 5
- 2020, Marzec15 - 4
- 2020, Luty13 - 3
- 2020, Styczeń2 - 0
- 2019, Grudzień2 - 0
- 2019, Listopad7 - 0
- 2019, Październik18 - 2
- 2019, Wrzesień12 - 0
- 2019, Sierpień18 - 0
- 2019, Lipiec13 - 2
- 2019, Czerwiec13 - 2
- 2019, Maj19 - 0
- 2019, Kwiecień7 - 0
- 2019, Marzec6 - 1
- 2019, Luty3 - 0
- 2018, Grudzień2 - 0
- 2018, Listopad14 - 0
- 2018, Październik18 - 0
- 2018, Wrzesień7 - 0
- 2018, Sierpień16 - 2
- 2018, Lipiec12 - 1
- 2018, Czerwiec13 - 0
- 2018, Maj18 - 0
- 2018, Kwiecień17 - 0
Maj, 2018
Dystans całkowity: | 1062.78 km (w terenie 1.00 km; 0.09%) |
Czas w ruchu: | 46:31 |
Średnia prędkość: | 22.85 km/h |
Liczba aktywności: | 18 |
Średnio na aktywność: | 59.04 km i 2h 35m |
Więcej statystyk |
- DST 96.42km
- Czas 03:57
- VAVG 24.41km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Do Skrzeszewa
Czwartek, 31 maja 2018 · dodano: 08.07.2018 | Komentarze 0
Ożarów - Mościska - Czosnów - Nowy Dwór Mazowiecki - Janówek Pierwszy - Skrzeszew - Legionowo - Warszawa - Babice - Ożarów
AVG: 24.40 km/h
MAX: 39.86 km/h
CAD: 76
Wmordewind
i tyle w temacie. To znaczy - miało go tak dużo nie być wg Windy.com - a
jednak był i przeszkadzał. Momentami znacznie. Do Łomianek i Rolniczej
to w zasadzie szło mi nieźle. Potem zaczęłam odczuwać rosnący upał,
który odbierał i wysysał ze mnie energię. Dodatkowo podeszwy stóp
przestały być kompatybilne z butami i w zasadzie to właśnie BÓL stóp
powodował, że nie mogłam skoncentrować się na wyciąganiu z siebie
maksimum możliwości. Praktycznie nie było 10 kilometrów, abym nie
zatrzymywała się i nie próbowała rozchodzić nóg. Próbowałam też zmiany
położenia bloku na lewym bucie - niestety to wiele nie pomogło. W
dodatku BÓL pojawiał się zarówno na stopie lewej jak i prawej, tak więc
zamiast zakładanego Zegrza skończyłam w Skrzeszewie. Pomijając fakt, iż
za wcześnie skręciłam w prawo i miast na NDM i Pomiechówek - poleciałam
na Wieliszew.
Górki - brałam jak leci. Mogłam faktycznie na nich
wyciągać tyle ile chciałam, ale BÓL podeszw stóp hamował mnie dość
znacznie. Dopiero wracając przez Warszawę byłam już trochę znieczulonz na
tyle, aby chwilowo ignorować tą BOLESNOŚĆ - dzięki czemu wdrapałam się
przez cały podjazd na Trasie Mostu Północnego z V ~ 23 km/h. NIeźle :D
Aczkolwiek w sumie nie powinno mnie tam być, prawda? A jednak. Mam dosyć
opieprzania się na XYZ zakręcikach śmieszynki rowerowej, której jakaś
menda projektancka nie umiała poprowadzić możliwie po prostej na moście,
a nie gdzieś obok, w dodatku slalomując nie tylko w poziomie - ale i w
pionie. Bo przecież poruszanie się rowerem jest fe, rower to tylko
rekreacja! :P
Picie: 3 litry wody/izotonika +1.5 = 4.5 litra. Camelback sprawdza się bardzo dobrze, nie trzeba się zatrzymywać celem nawodnienia.
Rower:
posmarowanie i zluzowanie zawiasu kierownicy spowodowało ustąpienie
przykrego skrzypienia. Czyli to jednak było to, a nie coś z fotelikiem
jak podejrzewałam wcześniej. Aczkolwiek coś tam jeszcze momentami trzeszczy i
muszę to sprawdzić podczas jazdy.
Siła - chyba ciuteńkę się pojawia,
znacznie bardziej jednak widać rosnącą wytrzymałość, która wydaje mi
się obecnie nawet większa niż na koniec sezonu 2017 podczas brevetu w
Pomiechówku. Most nad Wisłą w Kazuniu przeskoczyłam również szybciej i
pewniej niż poprzednim razem jadąc do Wyszogrodu. Nogi potrafią też już
szybciej rozpocząć kręcenie na wyższych biegach zaraz po skończeniu
podjazdu.
Buty - zastanawiam się czy by nie zmienić wkładki w
środku na te kupne w Decathlonie. Ale chyba skończy się jednak mimo
wszystko na kupnie butów Shitmano, które do tej pory nie powodowały u
mnie takich problemów jak te Bontrager, Btwiny czy Sidi.
P.S.
Rosnąca kadencja (76!) to chyba efekt częstszej zmiany biegów i
dopasowywania ich do tego co chcą nogi. Bez przymuszania się do kręcenia
na niskiej kadencji z dużą siłą.
- DST 18.42km
- Czas 00:45
- VAVG 24.56km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Z roboty do domu
Środa, 30 maja 2018 · dodano: 08.07.2018 | Komentarze 0
Warszawa - Ożarów
AVG: 24.32 km/h
MAX: 45.15 km/h
CAD: 73
Wpis
jest oddzielny, ponieważ to są jedyne dane z licznika jakie posiadam z tego dnia. Niestety ale
rano okazało się, że przewód od czujnika przy kole poszedł się wziął
i połamał. Także poleciałam na Stravie z której dodałam poranny
przebieg.
Start to wiadomo, Po(d)stępu - megakorek, kierowcy i
kierowczyki, każdy się wciska jak tylko może. I to mimo iż jest już
18:20 czy nawet wpół do 19. Marynarska - spokojniej, ale przede mną 2
przegubowce, a jak zostały już z tyłu to znowu problem bo na pewno będą
wyprzedzały a raczej nie mają gdzie... Podjazd na stopniowym szybkim
redukowaniu biegów, ostatecznie na 2 biegu. Po drodze wnerw, bo jakaś
chińska ****** wymyśliła ograniczenie głośności w telefonie. Biedna,
pewnie nigdy nie trzymała w rączkach słuchawek co nie mają 4-8 Ohm
oporności ale 64... :P Wiadukt na Łopuszańskiej poszedł jako tako,
również ostatecznie na 2 biegu, ale czuć, że dałoby się i więcej. Na
Kleszczowej znowu spotkanie II stopnia z kierowczykiem, który wyprzedzał
za blisko Mazdą 6 z rejestracją z PO. Czyżby tam w Poznańskiem nie znali PoRDu? O
dziwo dogoniłam klienta przy skręcie w Bolesława Chrobrego:
- Ale ja nic nie zrobiłem!
= Wyprzedzał pan za blisko...
- To trzeba było jechać bliżej krawężnika!
Jasssssssssssssne. Podsumujmy:
- ślepota
- nieznajomość PoRDu
- brak kultury na drodze
Nic tylko zabrać prawko.
Wiadukt
pod torami we Włochach pokonałam mając >30 km/h. No po prostu nogi
zrobiły to co mi się spodobało. Na Dźwigowej dałam im więcej luzu ze
względu na sygnalizację i to, że nie musiałem się spieszyć ze zmianą
pasa ruchu na lewy do skrętu w Połczyńską.
Połczyńska i Poznańska - przelotowa od 32 do 35 km/h.
Jestem w lekkim szoku, bo takiej mocy się tak szybko nie spodziewałam.
Widać efekty po KaszbeRundzie. Zresztą na KR też nogi dawały nieźle
sobie radę co było widać na niektórych podjazdach.
Z czym problem?
Wydaje
mi się, że z siłą, której chwilami nie ma. Jest pewna wytrzymałość, ale
dopiero przy większych kadencjach. Z kolei starty są dość powolne. Ale
przyspieszenie idzie potem już zupełnie dobrze.
- DST 17.80km
- Czas 00:51
- VAVG 20.94km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Do roboty
Środa, 30 maja 2018 · dodano: 08.07.2018 | Komentarze 0
Ożarów - Warszawa
Dane z licznika - brak. Strava cos pieprzy o 20.8 km/h
Z
rana okazało się, że licznik mi nie działa, w związku z czym odpaliłam
Stravę. Nawet umiała coś naliczyć i nie zgubić sygnału GPS (WOOOOOW!) i
nie ma teleportów po prostej między punktami... :P
Swoją drogą zrobić 17 kilometrów w 51 minut? Tak oszukiwać umie tylko straffa.
- DST 204.90km
- Czas 09:05
- VAVG 22.56km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Kaszeberunda 200km
Niedziela, 27 maja 2018 · dodano: 08.07.2018 | Komentarze 0
Kaszeberunda
AVG: 22.54 km/h
MAX:52.92 km/h
CAD: 71
Jak
co roku i tym razem stanęłam na starcie tej wspaniałej kolarskiej
imprezy. I punktualnie o 7:03 ruszyłam wraz z pierwszą grupą w trasę. Tym razem w
przeciwieństwie do startu w poprzedniorocznej imprezie - i zarazem jak
co zwykle - wybrałam dystans 200 kilometrów. Oczywiście nie byłam znowu
mega przebojowo przygotowana. Jednak na koncie miałam nie ~700
kilometrów jak poprzednim razem - ale 1200. Także coś więcej jednak
było, mimo iż bazę robiłam obecnie dopiero półtora miesiąca.
Na
miejsce startu opodal Aqua Parku dotarliśmy około 6:40. Rozejrzeliśmy
się po organizacji tegorocznej, pogadaliśmy i dojechaliśmy do prawego rękawa, gdzie każdy zajął swoje miejsce startowe - mnie przypadło to, z
numerkiem 6 :) Znów chwila gadki, przekomarzania z pionowcami,
oględziny roweru stojącego opodal - z silnikiem i bakteriami - elektryka. Wreszcie - start,
punktualnie o 7:03.
Pierwsze kilometry - powolna rozgrzewka. Nic na
chama, nic siłowego, nic z tępieniem siebie samego i kolan "bo oni
uciekają!". A niech sobie gonią. A niech mnie doganiają kolejne "pociągi
rowerowe" ;) - ja miałam dojechać a się nie zarżnąć. Ciągnęłam zatem
tyle ile mogłam. Nie ukrywam, że spodziewałam się, że będzie troszkę
trudno, bo śniadania z rana nie było. Ale po ~30 kilometrach pojawił się
Borsk w zasięgu wzroku a mym oczom ukazały się kolejki rowerzystów do
popasu. Czego tam nie było? Jajecznica - to standard. Jakieś ryby też.
Ale w tym roku pojawiły się jeszcze naleśniki, nie mówiąc o pysznych
kromkach wiejskiego chlebka ze smalcem. Mniam! Mimo iż staram się nie korzystać
za mocno z bufetów i nie obciążać przewodu pokarmowego podczas maratonu
- tak tym razem z braku wcześniejszego śniadania pozwoliłam sobie na
małą dyspensę. Jajecznica, 2 naleśniki i 2 kromki chlebka ze smalcem. To
mi zapewniło jeszcze lepsze samopoczucie, chociaż powrót do normalnej
pracy nóżek trwał kilka kilometrów. Ale było warto. Bo kolejne 20
kilometrów do kolejnego bufetu przeleciały bardzo szybko. Chociaż na
drugim bufecie nie byłam w zasadzie niczym zainteresowana. No może
jakimś piciem na szybko i dalej, w długą. A jeśli chodzi o to "latanie"
to nogi o dziwo i ku mojemu zaskoczeniu dawały radę. Na prostej ciągnęły
ile trzeba, na górkach w zależności od nachylenia mogłam testować ich
wytrzymałość lub też stopniowo zwalniać do biegu, na którym mogły
pokonać owy podjazd. Chwilami brakowało mi mniejszej tarczy, musiałam
ciągnąc na tej większej na 1 biegu, ale jaaakooooś to szło. Na 3 bufecie
popełniłam błąd. Stwierdziłam, że mam na tyle dużo wody/picia, że mogę
nic nie napełniać. Bo przecież skoro bufet jest na ~70 kilometrze to
następny też będzie niebawem na ~100. Aha, pomarzyć można. Kolejny był
na 125. W dodatku przeniesiony z pierogarni gdzieś pod mały bar, więc
miałam obawy czy nie ma go jeszcze dalej. Przed tym bufetem okazało się,
że krawędź lewej stopy ma serdecznie dosyć buta i bloku - w związku z
czym musiałam zatrzymać się w lesie obok trasy, gdzie do buta trafiła
chusteczka higieniczna izolująca nieco stopę od buta w tym newralgicznym
miejscu. W ogóle to serdeczne podziękowania dla Kolegi z trasy, który
poczęstował mnie tam wodą - której przecież zaczynało mi brakować.
Pierwsze
co zrobiłem na wspomnianym bufecie (Lipnica) na 125 kilometrze, to
wylałam resztkę coli w krzaki. Sio! Syf niesamowity. Na początku
faktycznie dostarczyła mi nieco energii, dorzuciła cukru, ale kofeina...
A błe. Za dużo. I tak bez tego szajsu energii było wystarczająco wiele.
Drugą czynnością było nalanie 2 litrów wody do wcześniej przygotowanego
worka z proszkiem izotonicznym. Niestety - proszek wrzucony wcześniej
zakleił mi otworek wylotowy do rurki i musiałem chwilę się namęczyć aby
toto odetkać. I wreszcie na tym bufecie zjadłam makaron z jakąś smaczną
polewą, ale nawet nie wiem co to było. Na pewno było bardzo smaczne. A
makaron dorzucił jeszcze ciuteńkę niezbędnej energii do dalszej jazdy. I
dobrze, bo przede mną zaczęły wyrastać kolejne większe wzniesienia, z
których pokonaniem zaczęły być już problemiki. Zaczął pojawiać się
wmordewind uniemożliwiający wykorzystanie pełnej prędkości na niektórych
zjazdach. Ale byłam już daleko poza połową trasy, nogi ciągnęły więc
jechałam ile się dało. Gdzie mogłam przyspieszałam, gdzieniegdzie
pozwalałam rowerowi rozpędzać się bez udziału mięśni na spadkach.
W
Udorpiu znany zjazd w prawo na Ugoszcz. Wspaniały spadek w dół, prędkość
rośnie... A potem trzeba to odpracowywać kilkakrotnie kilometry dalej
za Ugoszczą. I to odpracowywać na tyle mocno, że I bieg przestawał mi
wystarczać. Znany i pamiętany dobrze przeze mnie podjazd wzdłuż barierki
energochłonnej, niby w cieniu, ale pot się leje litrami. A napić się z
camelbaka nie ma jak, bo nie starczy tchu. Za to obok wspaniałe widoki
na jeziorka po bokach trasy, nic tylko podziwiać! Ale wystarczy sekunda
nieuwagim, utrata równowagi na podjeździe i Joule energii idą w straty. W
Studzienicach - koniec wdrapywania się. Szybki podskok na podwyższeniu i
już wieś. A za nią... A za nią mega hiper grajdoły w postaci
nawierzchni jezdni zniszczonej tak, że jechać się po tym po prostu nie
dało. Organizator potem się nasłuchał od nas skarg na wybór trasy, ale
ponoć niewiele da się z tym zrobić. Więc albo inne opony(?!) albo inne
większe koła (ciekawe jak???) albo sama nie wiem co. Tak czy inaczej -
>20 kilometrow katorgi. I przyznaję, że ze 2 podjazdy na tym
dystansie zrobiłam po prostu idąc, bo miałam dosyć marnowania sił na pokonywanie
podwójnej trudności. Dopiero tuż przed Półcznem i DK 20 droga się
poprawia a asfalt staje asfaltem. Pozostaje mieć nadzieję, że w ciagu
roku naprawią jezdnię zniszczoną przez ciężkie pojazdy usuwające
zniszczone drzewa powalone przez nawałnicę. Ale czy usuwając jedne
zniszczenia koniecznie trzeba powodować kolejne? Znacznie trudniej
usuwalne???
Półczno. Miejsce połączenia grup ze wszystkich 3
dystansów. Szarańczy w tym roku już nie było, a mimo to były jeszcze
lody. Wchłonęłam loda, uzupełniłam proszek i wodę w camelbacku i przy
okazji wymieniłam chusteczkę w bucie na nową. Szybki smalltalk z
Koleżanką (pozdrawiam! :D) z którą się mijałyśmy kilkakrotnie na trasie i
jazda dalej! I znowu oczywiście kolejne roszady... Ona szybsza na
podjazdach, a ja szybsza na zjazdach i o dziwo też na płaskim. Ale płaskiego
mało, dużo podjazdów to i w końcu po którejś serpentynie zostałam w
oddali i dopiero spotkałyśmy się na punkcie w Sulęczynie. Jednak nim się
do niego dotarło, trzeba było przejechać niezłe serpentynki w górę.
Widoki - niesamowite. A ile potu tam się zostawiło tuż przed punktem to
tylko inni rowerzyści i ja wiemy. W każdym bądź razie dużo. Za Sulęczynem szybki
przeskok do Stężycy gdzie chyba miał być jeszcze jakiś jeden bufet i
widziałem jakieś oznaczenia tegoż - ale go nie zauważyłam. Zresztą też
nie miałam ochoty zatrzymywać się ponownie. We wsi w prawo i prosto do
Koscierzyny, chociaż tak prosto to nie jest bo jest jeszcze kilka
podjazdów w tym w Kościerzynie Wybudowaniach i w samej Kościerzynie nad
torami. Mógłby być łagodniejszy swoją drogą. I wreszcie - META.
Przystanek, myślałam że tam zdejmą czujkę - ale nie, czujka ma być
zdjęta na rynku, także znowu w pedały i dalej na Rynek. A tam oczywiście
gratulacje i dekoracje :D
Niestety, nie wiem gdzie, nie mogę
aktualnie znaleźć na mapie i street view - była taka górka. Przed wsią, z barierami
energochłonnymi, na którą wdrapanie się obecnie i kiedyś zajmowało
trochę czasu i zabierało nieco energii. Fajna góreczka swoją drogą.
Zawsze była dla mnie pewnym punktem na trasie, po którym było już
łatwiej... ;)
Muszę też zauważyć, że od startu towarzyszył nam
startujący z nami rower z napędem elektrycznym. Gość miał w zapasie
jeszcze jedną bakterię i nawet nawet mu to nieźle szło, chociaż musiał
się jednak też trochę napedałować. Kilkakrotnie wyprzedzałam go a on
mnie, lecz oczywiście silnik tak się nie męczył jak ja i w końcu
elektryk poleciał gdzieś przodem i znikł.
Na koniec... Muszę
napisać, że był taki moment, taki mały peleton wyprzedzający mnie, że
tak w zasadzie to nie leciał znacznie szybciej niż ja. Tylko był jakby
wytrzymalszy ode mnie na podjazdach. Gdybym tak jeszcze ciuteńkę miał
wiecej czasu na rowerze przed imprezą, więcej kilometrów w nogach (tak
2x) to mooooże byłbym w stanie się go trzymać dłużej niż kilometr. Może
kiedyś...
Podsumowując?
- nogi okazały sie być przygotowane
znakomicie. Znacznie lepiej niż rok temu. Pewnie dużo "frajdy" sprawiła im jazda
tydzień wcześniej do Wyszogrodu i z powrotem, kiedy to musiały wytrzymać
łańcuch ocierający się o rolkę po spadnięciu jej. Ależ to był dodatkowy
trening dla nich. I dla mnie. I dla pieszych i rowerzystów obok ze
względu na dodatkowe dźwięki napędu ;)
- organizm niezbyt dobrze
przygotowany, niechętny do końca do walki i długiej jazdy. Momentami
łapiący zadyszkę, którą musiałam likwidować zmniejszeniem tempa i
redukcją biegów. Szkoda. Jednak WAGA robi swoje...
- rower prawie OK -
nie licząc nienasmarowanego łańcucha... Grrr... Mogło być znacznie
lepiej. No i problem z przednią przerzutką, która ciągle nie do końca
działa i czeka ją wymiana/naprawa/regulacja. A i pewnie przeskok z blatu
42 na 50/52. W końcu obecnie mam 34 a nie 23 z przodu więc w Czechach
powinno to sobie poradzić.
Zużycie wody/picia?
- łącznie około 6.5 litrów.
- DST 37.07km
- Czas 01:46
- VAVG 20.98km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Do roboty i z powrotem
Czwartek, 24 maja 2018 · dodano: 08.07.2018 | Komentarze 0
Ożarów - Warszawa - Ożarów
AVG: 20.94 km/h
MAX: 42.81 km/h
CAD: 71
Z
rana na pocztę. Z poczty do stolicy. Szło jako tako, czyli kiepsko.
Stare buty z wsadzonymi wkładkami = porażka dnia. Dopiero po 5
kilometrach wywaliłem toto do sakw, a sama założyłam z powrotem nowe
buty. Oczywiście stopom i to się nie spodobało, musiały na nowo się
przyzwyczaić do nowego układu co zajęło im kilka dłuższych minut. W tym
czasie dojechałam na Mory gdzie jakaś pinda robi śmieszynki rowerowe z
zakrętami od ekierki ale nieco wygładzonymi. Ciekawe jak rowerzyści mają
tamtędy jechać z prędkością transportową do pracy??? Przy okazji zmiany
chodników, krawężników - wycięli mi kawał pasa "rozbiegowego" ze stacji
benzynowej, który był dla mnie ostoją bezpieczeństwa przed TIRolotami
pędzącymi Poznańską. Ale co to pindę obchodzi. Byleby się pochwalić
gównianą śmieszynką, która można jechać rekreacyjnie.
Poza tym jak
zwykle ostatnio - wmordewind. A potem górki i podjazdy, na których nawet
nie próbowałam ciągnąć - bo za moment Kościerzyna, lepiej spalić się
tam niż w Warszawie czy okolicy. Także pokonywałam je na 1 biegu,
oszczędzając ile mogłam mięśnie i siłę. Dopiero wracając z raboty dałam
nieco więcej czadu tam gdzie trzeba było, ale też na pół gwizdka co by
się nie przeciążyć.
Notabene sprawdzam co jakiś czas kadencję.
Wychodzi na to, że normalnie na prostej jestem w stanie ciągnąć 80-88.
Wejście na 90 jest już trudne. Z kolei na podjazdach mam od 70 w górę.
Staram się mieć możliwie dużo, ale to jeszcze nie ten okres czasu... To
jeszcze ciągle robienie bazy.
A tak w ogóle. Było na FB o
śmieszynkach rowerowych. Dzisiejszy powrót z roboty potwierdza to co tam
pisałam o niskiej przydatności tychże.
- DST 47.60km
- Czas 02:11
- VAVG 21.80km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Do raboty i z powrotem
Środa, 23 maja 2018 · dodano: 08.07.2018 | Komentarze 0
Ożarów - Warszawa - Komorów - Pruszków - Ożarów
AVG: 21.71 km/h
MAX: 40.01 km/h
CAD: 71
Tam i z powrotem do roboty. Rano to wiadomo, megakorki, kierowczyki i kombinowanie jak sie by tu przedrzeć do Mordoru.
Z
kolei po robocie - przewrócil mi się rower i czy tego chciałem czy nie -
musiałem podskoczyć do Decathlona po nowe lusterko. Niestety, dużego
wyboru nie mieli, więc zmuszona jestem jeździć chwilowo z lusterkiem
montowanym w rączce na końcu kierownicy co nie daje mi za wiele
widoczności z tyłu. Przy okazji zakupiłam również wkładki do butów oraz
czapkę z daszkiem, bo czasami słońce nie daje żyć podczas jazdy.
Sama
jazda - jako taka. Chociaż rano stopy musiały nauczyć się żyć z nowymi
butami i szło im to tak jakoś nie do końca dobrze. Dopiero po południu
jazda była lepsza, ale też przez kilka chwil odnosiłam wrażenie, że coś
nie pasuje lewej stopy z ułożeniem jej na pedale. Jutro na wyjazd biorę
stare buty z nowymi wkładkami (o ile te wejdą) i wtedy zobaczę co się
lepiej sprawdza. Na pewno chcę uniknąć problemów w Kościerzynie podczas
Kaszeberundy. Z kolei jeśli chodzi o moje przygotowanie - chyba jest
coraz lepiej. Są kilometry gdzie mogę wskakiwać na ten 8 bieg i ciągnąć
30 i więcej, ale nie jest ich za wiele. Za to dzięki większej kadencji
lepiej mi idzie jazda na podjazdach. Chociaż jeszcze mi na nich sporo
brakuje. Zwłaszcza przedniej przerzutki, której się (samo) coś stało i
muszę ją podregulować i ustawić.
- DST 142.27km
- Czas 06:04
- VAVG 23.45km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Do Wyszogrodu i z powrotem
Niedziela, 20 maja 2018 · dodano: 08.07.2018 | Komentarze 0
Ożarów - Babice - Mościska - Nowy Dwór Mazowiecki - Wyszogród - Sochaczew - Teresin - Błonie - Ożarów
AVG: 23.44 km/h
MAX: 49.92 km/h
CAD: 76
Prawdę
powiedziawszy to plan był mniejszy. Może 10 km jak będzie coś nie tak z
nowymi butami, może 40 jak będzie z nimi bardziej ok, a może i 80 jak
będzie ok - dookoła kawałka Kampinosu. Jednakże mimo pewnych problemów z
butami, z którymi musiałam stoczyć walkę właśnie na 10 kilometrze
zmieniając odleglość od suportu do fotelika na ciuteńkę (1cm) mniejszą.
Niby pomogło na stopę, ale zaszkodziło strasznie na kadencję (mniejsza) i
wyczucie siły. A i stopom też się to nie podobało. W związku z czym po
kilkunastu kilometrach zatrzymałam się i wróciłam do poprzedniego
ustawienia. Przy okazji też przesunęłam bloki na butach bardziej na
środek butów. I od tego momentu jechało się już względnie nieźle.
Przędłem na pedałach ile tylko mogłam, aczkolwiek upał i gorąc robił
swoje, czułam rosnace zmęczenie spowodowane wmordewindem i chwilami
odechciewało mi się jazdy. Ale przecież nie stanę pośrodku między
polami... Faktem jednak jest, że mając jeszcze z 20 km do Wyszogrodu
marzyłam już o dworcu PKP w Sochaczewie i pociągu podmiejskim do Ożarowa.
Czyli czułam, że mam dosyć, że coś jeszcze jest nie tak i dlatego też
cały czas obserwowałam zachowanie obolałych stóp i ograniczałam się, aby
im nie dowalić za mocno. Od Wyszogrodu sytuacja się diametralnie
zmieniła. Nie mając już wmordewindu, mając wiaterek w plecy ciągnęłam
jak czołg pod górki, które pokonywałem jak nigdy dotąd szybko i
sprawnie. Tylko na kilka z nich musiałam się redukować mocniej, a na
pozostałych albo nawet tego nie robiłam dając wpiernicz nogom, albo
redukując się tylko o 1-2 biegi.
Niestety wszystko co dobre musi się
skończyć i na obwodnicy Sochaczewa sytuacja się znowu zaczęła zmieniać
na gorszą, a kiedy wyjechałam na DK92, znowu zaczęłam walczyć z wiatrem
walącym jak nie z boku ukośnie to bezpośrednio w twarz. I znowu zaczęła
boleć lewa stopa. W końcu na 119 kilometrze zatrzymałam się na
przystanku, przekręciłem lewy blok tak, aby but był nieco bardziej
ustawiony na zewnątrz (wcześniej był lekko skrzywiony do środka). Od
tego momentu odliczałam - na ile kilometrów mi to pomoże. Trzeba
przyznać, że dopiero pod koniec (141-142km) znowu poczułem pieczenie
lewej krawędzi stopy. Ale że to był już Ożarów to mogłam sobie pozwolić
na dojechanie pod dom bez przystanków i poprawek. Ale nie podoba mi się
to, muszę pomyśleć jak to kompletnie zniwelować. Na koniec, na swojej
uliczce mimo wmordewindu i wymęczenia - 40 km/h. Hardkorowe 40. Czułam,
że jak dojdę to... Może nie padnę na pysk. Nie padłam, ale było ciężko.
(to przecież ciągle początki robienia bazy)
Górki: 99% pokonywałam
bez problemu, ewentualnie schodząc na 1 bieg na dużym blacie z przodu.
Tylko przed Wyszogrodem natknęłam się na coś trudniejszego, gdzie
musiałam zostać na tym 1 biegu, nie zrzucać na mały blat (coś mam nie
halo z przednią przerzutką, do sprawdzenia) i tam mordowałam się trochę z
prędkością 9-10 km/h. Brakowało mi jeszcze z 2 zębatek, ale gdybym
zrzuciła na mały blat z przodu - musiałabym się zatrzymywać aby narzucić
łańcuch z powrotem na duży blat.
Summa summarum: jest lepiej, ale ta cholerna lewa stopa... O co jej chodzi???
Do sprawdzenia:
- przednia przerzutka
- coś mi skrzypi fotelik podczas jazdy
- DST 40.25km
- Czas 01:42
- VAVG 23.68km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Dookoła komina
Sobota, 19 maja 2018 · dodano: 08.07.2018 | Komentarze 0
Ożarów - Pilaszków - Białutki - Leszno - Zaborów - Umiastów - Ożarów
AVG: 23.51 km/h
MAX: 33.12 km/h
CAD: 76
Naprawiłam
kabelek do czujnika kadencji. Jakimś cudem się wziął i naderwał. Dzięki
temu widzę ile kręcę i okazuje się, że wcale nie jest tak znowu wesoło
jak być powinno.
Średnia, dystans i prędkość maksymalna = porażka.
Ale jak się okazuje, osiągi nie są do końca zależne ode mnie, ile od...
butufff spd. Tak, butufff, bo inaczej produktów firmy bontrager określić
nie można jak produktami butopodobnymi. Żeby but przestawał działać jak
powinien po 2 latach? To są żarty.
Do rzeczy: wkładka w ww butach
przestała spełniać swoją rolę, a moje stopy zaczęły praktycznie walić w
podeszwę podczas każdego zakręcenia pedałami. Ból był i jest taki,
jakbym z całej siły waliła gołą stopą o beton. Raz, drugi, trzeci -
można. W końcu nie wali się w pedały z max siłą, tylko jej częścią. Ale
po setnym-tysięcznym którymś razie to zaczyna się odczuwać. Nogi
przestają pracować jak powinny, słabnie siła potrzebna do kręcenia aby
chronić stopę (podświadomie się ograniczamy), spada kadencja. I mamy co
mamy. Wiedząc o tym przed wyjazdem zrobiłam wkładki z kartonu, które
wsadziłem na te zużyte - ale to nie pomogło, wręcz było jeszcze gorzej.
Musiałam je zmienić na chusteczki higieniczne, ale to nie jazda. I
pomaga to też tylko na kilka kilometrów.
Dlatego dystans zmniejszyłam
jak mogłem, wróciłam do domu i poleciałem do Airbike. Gdzie oczywiście
butów Shitmano już nie mają, nie sprowadzają itepe. A najtańsze buty
bodajże Specialized - od >400 złotych w górę. Dlatego zmieniłam sklep
na Decathlona, gdzie o dziwo (!) znalazłam duży wybór butów SPD,
zarówno Bitwina, jak i Shitmano. I tam też zdecydowałam się zaryzykować i
kupiłam chyba najtańsze SPDy turystyczne, wiązane i z pojedynczym
rzepem za 119.99 PLN (!!!???). Jutro pierwszy test.
BTW: okazuje się, że w dziale dla biegaczy w Decathlonie są wkładki do butów :D Od 19.99 PLN wzwyż.
- DST 20.27km
- Czas 00:51
- VAVG 23.85km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Przypomnieniowo dla nóg
Piątek, 18 maja 2018 · dodano: 08.07.2018 | Komentarze 0
Ożarów - Babice - WIeruchów - Babice - Wieruchów - Ożarów
AVG: 23.60 km/h
MAX: 28.19 km/h
CAD: nzl (pęknięty kabelek)
A
taka tam szybka przejażdżka dookoła komina co by nogom przypomnieć do
czego służą i jak mają/powinny pracować. Niestety nie mogły wykazać się
swoją maksymalną wydolnością ze względu na temperaturę, która dosyć
szybko spadała. Chociaż mięśnie pod koniec były już na tyle rozgrzane, że
średnia zrobiła się nieco milsza dla oka.
- DST 7.44km
- Czas 00:35
- VAVG 12.75km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Ze smroda do roboty i z powrotem
Czwartek, 17 maja 2018 · dodano: 08.07.2018 | Komentarze 0
Warszawa
AVG: 12.73 km/h
MAX: 29.67 km/h
CAD: nzl
Tak to
jest jak się trzeba szybko przemieścić po Warszawie. O poranku to
jeszcze jako tako. Ale po południu, w megakorkach spowodowanych przez
strrrraszny deszczyk lub kierowczyków* i jeszcze w deszczu - już nieco
gorzej.
* kierowczyki uwielbiają zwalniać do zera jadąc po Sx widząc
jakiekolwiek zdarzenie po drugiej stronie Sx. Trzeba się zatrzymać,
popatrzeć, przyjrzeć się, pokomentować, jeszcze raz obrzucić spojrzeniem
i pojechać. Jak w muzeum czy w galerii sztuki/handlowej.