Info
Ten blog rowerowy prowadzi Katrinam z miasteczka . Mam przejechane 35541.45 kilometrów w tym 56.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.79 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 3363 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2024, Listopad4 - 0
- 2024, Październik11 - 0
- 2024, Wrzesień11 - 0
- 2024, Sierpień12 - 0
- 2024, Lipiec17 - 0
- 2024, Czerwiec19 - 0
- 2024, Maj13 - 0
- 2024, Kwiecień9 - 0
- 2024, Marzec13 - 0
- 2024, Luty10 - 0
- 2024, Styczeń1 - 0
- 2023, Grudzień5 - 0
- 2023, Listopad8 - 0
- 2023, Październik12 - 0
- 2023, Wrzesień10 - 0
- 2023, Sierpień13 - 0
- 2023, Lipiec12 - 0
- 2023, Czerwiec12 - 0
- 2023, Maj14 - 0
- 2023, Kwiecień11 - 0
- 2023, Marzec15 - 0
- 2023, Luty8 - 0
- 2023, Styczeń4 - 0
- 2022, Grudzień8 - 0
- 2022, Listopad15 - 0
- 2022, Październik15 - 0
- 2022, Wrzesień7 - 0
- 2022, Sierpień8 - 0
- 2022, Lipiec13 - 1
- 2022, Czerwiec8 - 2
- 2022, Maj11 - 0
- 2022, Kwiecień7 - 1
- 2022, Marzec3 - 0
- 2021, Listopad4 - 0
- 2021, Październik11 - 0
- 2021, Wrzesień10 - 0
- 2021, Sierpień16 - 0
- 2021, Lipiec11 - 0
- 2021, Czerwiec11 - 0
- 2021, Maj14 - 2
- 2021, Kwiecień7 - 0
- 2021, Marzec4 - 0
- 2021, Luty3 - 0
- 2021, Styczeń1 - 0
- 2020, Listopad2 - 0
- 2020, Październik6 - 0
- 2020, Wrzesień6 - 0
- 2020, Sierpień7 - 0
- 2020, Lipiec9 - 1
- 2020, Czerwiec12 - 6
- 2020, Maj11 - 3
- 2020, Kwiecień13 - 5
- 2020, Marzec15 - 4
- 2020, Luty13 - 3
- 2020, Styczeń2 - 0
- 2019, Grudzień2 - 0
- 2019, Listopad7 - 0
- 2019, Październik18 - 2
- 2019, Wrzesień12 - 0
- 2019, Sierpień18 - 0
- 2019, Lipiec13 - 2
- 2019, Czerwiec13 - 2
- 2019, Maj19 - 0
- 2019, Kwiecień7 - 0
- 2019, Marzec6 - 1
- 2019, Luty3 - 0
- 2018, Grudzień2 - 0
- 2018, Listopad14 - 0
- 2018, Październik18 - 0
- 2018, Wrzesień7 - 0
- 2018, Sierpień16 - 2
- 2018, Lipiec12 - 1
- 2018, Czerwiec13 - 0
- 2018, Maj18 - 0
- 2018, Kwiecień17 - 0
SWB Beluga
Dystans całkowity: | 9590.75 km (w terenie 24.00 km; 0.25%) |
Czas w ruchu: | 478:23 |
Średnia prędkość: | 20.05 km/h |
Suma podjazdów: | 88 m |
Liczba aktywności: | 218 |
Średnio na aktywność: | 43.99 km i 2h 11m |
Więcej statystyk |
- DST 73.79km
- Czas 03:17
- VAVG 22.47km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Do pracy i z powrotem przez Piaseczno
Wtorek, 16 lipca 2019 · dodano: 16.07.2019 | Komentarze 0
Ożarów - Warszawa
AVG: 22.3 km/h
MAX: 43.1 km/h
Rano do Warszawy jechało mi się bardzo fajnie, wręcz nawet przyzwoicie. Prędkość średnia przy pracy wynosiła 24.4 km/h czyli tyle ile powinno zawsze być. A zatem dłuższa przerwa po PTJ wcale nie była taka znowu zła, Organizm się zregenerował tak jak powinien - o czym świadczyły osiągi.
Po południu skoczyłam jeszcze na kilka chwil na Ursynów i tam przy okazji kupiłam komplet hamulców hydraulicznych tarczowych Shitmano: tył BR397 i przód BR447. Spakowałam się i poleciałam dalej na południe co by dobić jeszcze kilka kilometrów. W Piasecznie przebiłam się jako tako na lokalną wylotówkę na zachód, ale dopadł mnie deszcz więc schowałam się na przystanku. Nuda nuda, szkoda czasu - wymienię sobie hamulce. Niestety coś było nie tak z przednim, tarcza hamulcowa ocierała o sam hamulec. Przydałaby się podkładka albo ze dwie pod śrubami mocujacymi hamulec do adaptera - ale oczywiście takowych przy sobie nie wożę aktualnie bo i po co? - więc podskoczyłam na chwilkę do Franca i tam dokonałam reszty pracy i regulacji. Rezultat: hydrauliki działają jak brzytwy. Znacznie lepiej niż mechaniczne M385, wśród których i tak bym musiała niebawem wymieniać klocki w tylnych. Wyjeżdżając z osiedla napotkałam na jakiegoś dziwnego gościa w samochodzie... Facetowi mocno przeszkadzało mruganie mojej lampki przedniej. Poradziłam mu aby udał się do okulisty, a ten odpowiedział że bywa u takiego co miesiąc, ze względu na charakter pracy. Hm? I kontynuując dalej powiedział że jest policjantem wydziału ruchu drogowego. Jassssne, a ja królową Boną :D
Zmiana hamulców była dobrym pomysłem - uzyskałam pewność hamowania w każdych warunkach a zrobienie od razu 2 hamulców dało mi dodatkowe bezpieczeństwo podczas powrotu do domu w padającym deszczu :]
W ogóle to dzień z debilami na drodze. Na Dolinie Służewieckiej jakaś małpa w złotawej blaszce niepomna mojego znaku zmiany pasa specjalnie nadleciała za blisko z lewej trąbiąc. Bo przecież obok na chodniku jest DDRiP to trzeba zmusić rowerzystkę do zjechania tam, nawet poprzez rozjechanie jej, nie? ;) A to, że prawo ruchu drogowego mówicoś wyraźnie innego? No to co z tego?! Pan w blaszce wie leppppiej! :D
- DST 38.84km
- Czas 01:49
- VAVG 21.38km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Do pracy i z powrotem
Wtorek, 9 lipca 2019 · dodano: 10.07.2019 | Komentarze 0
Ożarów - Warszawa
AVG: 21.1 km/h
MAX: 40.7 km/h
Wyjechałam rano czując, że coś jest nie do końca ze mną dobrze. I jechało się nawet nawet zupełnie szybko. Ale potem w ciągu dnia dorwała mnie już na całą biegunka, pawie i wracałam już na jakichś ostatkach sił. Nawet nie usiłowałam dokręcać. A kondycja? No coś tam jest ale przy takim stanie zdrowia ciężko cokolwiek stwierdzić poza tym, że kółeczka jeszcze się dają pokręcić.
- DST 47.08km
- Czas 01:50
- VAVG 25.68km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Do Leszna i z powrotem
Niedziela, 7 lipca 2019 · dodano: 07.07.2019 | Komentarze 0
Ożarów - Leszno
AVG: 25.6 km/h
MAX: 36.5 km/h
Miałam wyjechać wcześniej ale jakoś tak wyjechałam później. Nie liczyłam na zbyt wiele, jednak jakoś mi szło, wsłuchałam się w jutuba no i w końcu wyszło ze będzie ponad 20, potem 30 a potem to już było prawie Leszno i na koniec dokręciłam jeszcze do 25 kilometra co by dobić jeszcze kilka kilometrów. Na zachód było z niezłym wmordewindem ale nawet nawet mi to jakoś szło a wracając starałam się aby było ponad 30 na liczniku - i uzbierała się jako taka średnia.
Oczywiście to moja średnia, taka wilkowa na pewno byłaby znacznie większa, on w końcu MISZCZ jest i jest kilka klas wyżej :P
Tak i dla mnie moja dzisiejsza średnia to jest coś, a dla wilka być nie musi. Ani dla innych martinków.
- DST 14.61km
- Czas 00:34
- VAVG 25.78km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Do marketu i z powrotem
Sobota, 6 lipca 2019 · dodano: 07.07.2019 | Komentarze 0
Ożarów - Warszawa
AVG: 25.5 km/h
MAX: 35.5 km/h
Jakoś się przemogłam i pojechałam rowerkiem.
Jednak to co mi odwalili "wspaniali kolarze" z wiadomego forum naprawdę woła o pomstę do nieba... Ich "motyffffofanie". Niszczenie wszelkiej chęci do jeżdżenia... :(
Żadna tarsa żądnego maratonu, żadne usterki roweru, keirowcy i inne przeszkody życiowe tak mnie nie zniszczyły jak wilk, jego koleżkowie i ich zagrywki na wiadomym forum.
- DST 399.66km
- Czas 17:35
- VAVG 22.73km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Pierścień 1000 Jezior
Niedziela, 30 czerwca 2019 · dodano: 01.07.2019 | Komentarze 0
Świękitki - Świękitki wg trasy ze skrótem ze Szczynortu do Wydmin i z powrotem po punktach trasy
AVG: 22.7 km/h
MAX: 58.0 km/h
Start - przybywam dosłownie na kilkanaście minut przed startem a tu już kolejka ludzi stojących po odbiór GPSa. Cóż - dołączam do nich i za moment odbieram to co inni - białe pudełeczko. Sprawdzam jeszcze czy jest na pewno włączone i w przeciwieństwie do większości nie przypinam go do ramy ale chowam do sakiewki na bagażniku.
Start! Ruszyli! Przyspieszam, gonię trochę a tu odzywa się moje lewe kolano, które już wcześniej od kilku dni sygnalizowało problemy w okolicach rzepki... Takze ten no... Spodziewałam się tego i wiem, ze jeśli cokolwiek chcę przejechać to nie na 100% obu nóg, ale na max 75%. Czyli 100% prawej i 50% lewej.
Po starcie pierwsze kilka kilometrów lecę za peletonikiem swojej grupy ale na pierwszym większym podjeździe zgodnie z naturą odjeżdżają mi i zostaję z tylu. Jednakże interesujace jest to, że mimo iż jeszcze jadę jakby pod wiatr lub i jest on z boku - a na pewno nie mam go z tyłu - moja prędkosć już przekracza 28 km/h po płaskim. Ładnie.
Już w Miłakowie zatrzymuję się na drobne poprawki ventisita a i przy okazji łykam Ketonal na kolano i smaruję je Traumonem. Pierwszy i ostatni raz na tej trasie - więcej tego nie zrobię.
Miłakowo - przelatuję rondo, ale kiedy tak ślicznie się składam w zakręcie zauważam kątem oka już stojących zawodników przy starcie ostrym... Ahaaa... Wiec ten ostry to ostry ale stamtąd? Ślicznie się składam dalej w skręcie i wracam pod bramkę gdzie dołączam do grupy 17 z którą zaraz startuję (moja to była 16, ale mi uciekła).
40 km. Niechceniemniesię, lekka złość na to niechcenie się i w ogóle to tyłek boli i kolano się odzywa nieco. Nożesz... Nie zawrócę. Nie dojadę jak będzie mnie bolało. I weź tu wybierz. (pod koniec maratonu dotarło do mnie, że taki wpływ niechcenia się mógł być spowodowany właśnie Ketonalem). Remanent Vetisita na foteliku wiele nie pomaga, a ja nie bardzo mam pomysł jak rozwiązać problem z jego zsuwaniem się z gładkiego fotelika. Rzepy nie trzymają się taśmy dwustronnej tak jak powinny.
Kilka km dalej - nawierzchnia. krzywe lecą i w głowie i chwilami w powietrze. nogi chcą, organizm też daje radę, ale wertepy to... temat na kolejne kilka ksiąg. Amortyzacja niewiele pomaga, w zasadzie to nic. Lepsze by były koła 26" a najlepiej 28 - wtedy bym przelatywała po tych nierównościach jak szoszoni... nawet gdybym nie miała amortyzacji.
Jeden z wyprzedzających daje mi znać, że coś nie tak mam z tyłu - zatrzymuję sie i sprawdzam - sakiewka spadła z bagażnika na prawą stronę ciągnąć za sobą worek i tak sobie jadąc po prawej stronie roweru. Poprawiam. Przydałoby się mieć pionowe zahaczenie sakiewki... Może do fotelika dorobię?
65 km. Ventisit robi "papa" do fotelika i aż do PK2 czyli do Szczynortu będzie jechał na sakiewce przypięty do niej, a ja na samym foteliku. Co w sumie niewiele mi zaszkodzi a na pewno uchroni prawą stronę prawego uda przed kolejnymi otarciami i bolesnościami.
PK1 - Lidzbark Warmiński. Wody nie ma, ale już się pojawia. Dobieram 4x Prince Polo, dolewam wody do worka dosypując Aptonii i lecę dalej. lecę - czyli na nowo muszę złapać rytm ale już wiem ze jakoś mi idzie, chociaż jednak ciutkę gorzej niż myślałam. No ale to też kwestia częstych przystanków i rozwiązywania problemów z ventisitem, kolanem etc.
Około 100km - znowu nawierzchnia. No żesz do jasnej. Na 500-- kasa jest a na drogi nie! Gdybym miała opisać to po czym jechałam to byłby to najdłuższy tom polskiej łaciny podwórkowej.
Już wiem, ze nie zdążę do 19 do Szczynortu - a skoro tak to każą mi pewnie zjechać z trasy. Cóż. Jadę dalej.
134 km. Kryzys - spadłą mi kadencja, mniejsza moc. Głowa umie wykrywać takie rzeczy więc wiem jak reagować - staję na przystanku PKS i uzupełniam węglowodany i piję.
[Wtręt sprawdzający co jest nie tak a co było źle? Problem z fotelikiem, lewe kolano i brak pełnej regeneracji po Pomiechówku 400km. Power jest ale nie mogę go wykorzystać w 100%. Czyli póki co jest raczej OK, nic mi aktualnie nie dolega.]
Jadąc sprawdzam swoje położenie: za mną są jeszcze numerki open 217 i solo 02 i 31. Czekam na Andrzeja (217), który zatrzymuje się obok - chwila rozmowy i on leci dalej a ja za nim. W ogóle to Pepsi mi się skończyła - czas doładować kolejną. Swoją drogą - dobrze mi się na niej jeździ - dobre paliwko. Doganiam Andrzeja stojącego gdzieś przy sklepiku i lecę dalej.
Szczynort!!!
Omijam pochrzanione szlabany przy porcie, podjeżdżam na betonowe płyty przy porcie i ledwo co zsiadam, jeszcze nie zdjęłam słuchawek a już podchodzi jakiś na wpół obnazony chłopaczek:
- Czy mogę się na czymś takim przejechać?
- NIE!
Aha. I poszedł. A mnie aż gula urosłą ze złości, bezczelności gnoja i w ogóle sytuacji. No po prostu... "bomniesięnależy, DAJ!".
Po kilku zdjęciach wyjeżdzam z części portu i jadę dalej szukając punktu, który powinien być gdzieś za mostem. Jednak tuż przed nim dogania mnie samochód jakiś i powoliz jeżdża na bok mrugająć awaryjnymi. Nasi? Nasi! Obsługa 2 punktu. Wycofują mnie. :( :) Mam jechać do Wydmin. No cóż... No dobra. W zasadzie to się z tym liczyłam,l co jak co, ale górki i teren zrobiły na mnie mocne wrażenie, także... Oddaję ventisita, worek do picia i Aptonię obsłudze do odebrania na mecie - jakby przepak - i lecę dalej w stronę Pozezdrza. Jednocześnie dociera do mnie coraz częściej, że lewe kolano nie boli - bo się jakby rozgrzało i w ciepełku lepiej mu pracować :D Hurrra! :D Da się jechać :D Ale i tak będę go oszczędzała do samego końca.
Pozezdrze - w sklepiku nie mają tego co szukam czyli Pepsi więc biorę Fantę. I na wyjeździe z miasteczka zmieniam krótkie spodenki na długie - robi się coraz chłodniej.
Kruklanki - coś tu ładnie pachnie. Po kilku chwilach stoi przede mną rosołek i fryteczki. Takie tam krótkie, małe danie. Wyjeżdżam z Kruklanek i zawracam po chwili na drogę prowadzącą do Wydmin - miajjąc 217 który mimo spotkania z obsługą z PK2 jedzie dalej. No cóż, jego sprawa. Podróż z Kruklanek do Wydmin jest taka ciutkę długa. Chyba dlatego ze mi się jakoś tam spieszy, nie mogę się doczekać czy coś w tym stylu. Poza tym zapadła już noc i też jedzie się troszkę inaczej, zwłaszcza po ciemnym lesie ;)
Wydminy - odnalezienie punktu zajmuje mi kilka chwil przez to, że szukam go za wcześnie. I kiedy dojeżdżam okazuje się, że pierwszy peletonik już dojechał kilka minut przede mną - mimo iż PK ma być otwarty dopiero od 23:00.
W planie miałam zostać w Wydminach z godzinę albo dwie, odespać troszkę. Niestety coś zaczęło mnie gryźć, rozdrapałam się i po przyjechaniu i odjechaniu 217 ruszyłam za nim. (217 jednak zawrócił). Notabene doganiam Go kilka kilometrów dalej i wyprzedzam widząc jeszcze jakiegoś szoszona z przodu, ale ten ktoś przyspiesza i mi znika z oczu.
Giżycko! Jak fajnie jest odwiedzic stare dobre rejony, wjechać do miasta na rowerze i to mijając wcześniej dawno poznane miejsca :D W planie chciałam złapać jakiś Orlen, ale na Lotosie też mieli dobrego hotdoga i Pepsi ;) Oczywiście dogania mnie i wyprzedza 217 ale doganiam go za Piękną Górą.
Daleko jeszcze? Daleko. W Kętrzynie błądzę chwilkę ale odnajduję właściwe skrzyżowanie i skręt i lecę dalej na wioski. Wiocha za wiochą i w końcu robi się na tyle nużąco i niewyspanie robi swoje, że staję przy przystanku PKS i próbuję się przespać, ale ławki są niewygodne - za duże szczeliny między dechami. Szybko rezygnuję po przejechaniu jednej z grupek i jadę za nimi.
Kryzys. Nie mogę za bardzo przyspieszyć po tej chwili odpoczynku, prędkość spadła do okolic 12-15 km/h i ani drgnie. Ale doświadczenie z 2016 robi swoje: nie poddawać się i jechać dalej. Organizm się obudzi sam. I tak właśnie jest.
Daleko do tych Reszeli? Daleko i jeszcze przed nimi w Świętej Lipce jakiś "mundry" inaczej walnął brukiem przed i za wioską...
Reszele: znowu bruk na rynku i dookoła niego. Wlatuję pod PK, szybko się melduję, karta i zupka pomidorowa. I niestety nie ma gdzie się rozłożyć wiec po kilkunastu minutach odpoczywania jadę dalej. Tzn chcę jechać ale po wyjechaniu z miasteczka łapie mnie czkawka a chwilę potem muszę się zatrzymać i... puszczam pawia. Paw - wygoląda jak Prince Polo. Pierwsze zatrucie? Princem Polo? Może po upale taki jakiś? Jadę dalej czując znowu zgagę i nie mając poweru.
Przystanek PKS po lewej stronie. Olewam. Zsiadam z roweru, kładę się na moment i to z czekoladą w ręku. I ta drzemka bardzo mi pomaga bo kiedy wstaję to od razu rowerek jakiś się wydaje lżejszy i szybszy ;)
Kikity. Nie mogłam się go doczekać, ale punkcik malutki, niewiele mają i w ogóle. No trudno, jabłko woda i zmieniam spodenki na krótkie bo już się robi gorąco.
Znowu ZGAGA. I to taka że w ogóle... I jakby tego było mało kilka kilometrów za PK znowu się zatrzymuję i znowu... puszczam pawia. Tym razem jednak już wiem co jest grane - na stałe do końca maratonu rezygnuję ze słodkości i przerzucam się na jedzonko "białkowe" czyli w najbliższym sklepie w Jezioranach zaopatruję się w mleko, 2 kefiry i 6 frankfurterek. Z tych ostatnich połowę zjadam od razu bogato zapijając mlekiem i kefirem. Od razu lepiej!
Idzie cieżkawo. Upał już robi swoje, jednak wiatr na szczęście nie jest taki mocny jak nas nim straszono na odprawie.
W Orzechowie (to ta wioska gdzie nadal przypina się pieski łańcuchem!!! :( ) szukam jakiegoś sklepu aby uzupełnić zapasy ale nic nie znajduję i jadę dalej.
Dobre Miasto - jest tu jakiś malutki punkcik gdzie nawet nie chcą karty gdzie staję na kilka minut i wypijam dwa kubki wody. Z tego miasta idzie droga bezpośrednia do Miłakowa, ale P1000J poprowadzony jest inaczej - drogą przez Lubomino. Zmęczenie i brak picia robią swoje, dlatego czując że to już końcówka trasy włączam cokolwiek an jutubie byleby tylko odwrócić swoją uwagę od kłopotów związanych z jazdą na rowerze.
Ostatnie górki. Ostatni zakręt w Świękitkach w prawo i już szukam mety... Nie ma jej? Musi być, już jest górka... Zjazd... Mała góreczki i na zjeździe, tuż za nim wyłania się - META. WoooW!!! Hamuję przed zjazdem prawie do zera i po żwirze przejeżdzam do właściwej bramy przy domach - tu słyszę już jak lektor wyczytuje kto przyjechał na tym dziwnym - poziomym - rowerze :D Zdejmuję słuchawki, odstawiam rower i z rąk Oskara dobieram medal - niby za ukończenie 200 kilometrów, ale i On i ja wiemy że było ich 2x tyle. Czuję jak bardzo chce mi się pić i nei bacząc na nioc biegnę do wielkiego namiotu gdzie obsługa dolewa mi 5 dokładek kompotu a ja wychylam je jedna po drugiej nim Organizm wystarczająco nasiąknie wodą...
Ok, tylko 400 kilometrów, nie? Ale po takim terenie, takich nawierzchniach - to jest COŚ. Dojście do siebie zajęło mi z 5h w trakcie których zdołałam jeszcze wykąpać się, zjeść coś i podrzemać. I dojść do wniosku, że jeszcze nigdy wcześniej po żadnym maratonie nie byłam tak mocno "popsuta" jak po tym moim pierwszym P1000J. No może jeszcze po swojej pierwszej Kaszeberundzie w 2013 roku ale to była zupełnie inna bajka i wtedy tam pojechałam w ogóle na rympał, bez żadnego przygotowania się.
- DST 23.47km
- Czas 01:16
- VAVG 18.53km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Pierwsza krótka trasa Zlotowa Rowerów POziomych w Spale
Czwartek, 27 czerwca 2019 · dodano: 27.06.2019 | Komentarze 0
Spała i okolice (bunkry w Konewce i Inowłódz)
AVG: 18.5 km/h
MAX: 61.1 km/h
Przyznaję, że obawiałam się tego co mi "powie" lewe kolano. W końcu w środę bolało mnie nieco cały czas, momentami przestawało (po jeździe samosmrodem) po czym znowu zaczynało. W końcu na noc wzięłam coś przeciwbólowego, wysmarowałam je i rano było już znacznie lepiej.
W Spale po złożeniu roweru i lekkim depchnięciu - niby nic się nie działo. Jednak kiedy mocniej dawałam czadu to czułam, że psychika hamuje ruch nogi, natęża nieprawidłow mięśnie i wówczas kolano dawało o sobie znać. Dopiero jak przestawałam je kontrolować - dawałam radę normalnie jechać. Teraz pisząc te słowa - nic nie boli. Także chodzenie po schodach nie powoduje bólu więc powinno być już jako tako OK.
Osiągi? Maksymalną jw osiągnęłam zjeżdżając w dół więc to się oczywiście nie liczy ;)
Ale po rozgrzaniu się, na prostej poziomej z wiatrem z boku wyciągałam przelotową na 8 biegu około 34-35 km/h. Oczywiście hamowałam się z przyspieszaniem, ale czuję że jest coś w tych nogach i one już jakby umieją jeszcze więcej niż nawet 2 tygodnie temu, przy próbie przejazdu Brevetu 400km w Pomiechówku.
Wniosek? Kolano lubi być smarowane. Odpoczynek - tak. Ale odpowiednie wysmarowanie nie zostanie wykonane przez samo chodzenie. Wydaje mi się, że jesli kolano uległo pewnemu uszkodzeniu podczas jazdy na rowerze to i naprawi się trochę również przy odpowiedniej jeździe na rowerze. Odpowiedniej - czyli dość lekkiej i średniej bez przeciążania. W zasadzie to... Po co przeciążać skoro mam już kadencję?
Z cyklu przygotowanie do maratonu - próbowałam podczepić kabel przedłużający pod ramą roweru w otulinie. Niestety otulina za wąska i złączka USB męski-żeński nie wchodzi. Muszę kupić dłuższy przedłużacz USB albo i nieco szerszą otulinę. Chociaż w sumie na co mi ona taka to nie bardzo wiem. Jeśli ma chronić przed otarciami to może i tak, ale po kilku przejazdach w oczkach siatki będzie błoto, kurz i piach z wodą. Czyli syf. No chyba, żeby gładka rurka giętka - to już prędzej. Póki co poprowadziłam po prostu kable na wierzchu.
- DST 36.44km
- Czas 01:28
- VAVG 24.85km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Do pracy i z powrotem
Poniedziałek, 24 czerwca 2019 · dodano: 24.06.2019 | Komentarze 0
Ożarów - Warszawa
AVG: 24.8 km/h
MAX: 44.6 km/h
Magiczna granica 24 km/h prędkości średniej przekroczona ;)
Rano rekordów nie było, ale i tak pręðkość średnia przekraczała 22 - zdaje się dokładnie 22.4 km/h. Poza tym i tak było nieźle - mimo wmordewindu trzymałam prędkość między 26 a 28 km/h. Z kolei wracając na Marynarskiej miałam już 18 i rosło a z kolei na Łopuszańskiej dałam zadanie nogom aby nie spadły poniżej 20 km/h i trzymając 21 dopchałam na szczyt, gdzie miałam 22. Jest moc.
Swopją drogą jest tkai mały odcinek na Hynka, tuż przed wiaduktem i Al.Krakowską, gdzie prawy pas idzie lekko w górę. Kiedyś miewałam tam moooże do 20-22 km/h. Dzisiaj - 26.
I wtedy wpadł mi znakomity pomysł sprawdzenia jak się sprawdzę w roli konia pociągowego "super heavy" czyli dociążenie bagażem. Podjechałam pdo hipermarket, załadowałam 4 butelki 2litrowe, 8 x0.7 i 2x1l czyli ca 16 kg. Stabilność roweru nieco się popsuła, musiałam nieco kontrować tu i tam i zwracać baczniejszą uwagę na skrętach na to co chce zrobić rower a co ja. A osiągi? Troszeczkę poszły w dół - moooże o 1-2 km/h przelotowej, przyspieszenie nieco mniejsze ale dalej mogę lecieć.
I jeszcze o przelotowej - to już nie jest same 30, jestem w stanie dokręcać nawet do 32-34 km/h i to na 8 przedostatnim jeszcze biegu. Czyli jest i moc i kadencja do tego. Tu muszę zauważyć też, że kiedy przyspieszam i kończę fazę "rozbiegu" to ten rower jeszcze dalej trochę przyspiesza jakby sam. Wydaje mi się, że to efekt wagi. Tak czy inaczej zamiast 30 widzę na liczniku 31-32.
Aha i jeszcze ciekawostka. Chrobrego, tuż za Kleszczową zależało mi aby szybko przejechać wahadełko. Ledwo co pocisnęłam a już na liczniku 29 a ja jeszcze dopiero na 6 czy 7 biegu raptem. Także ten no... COŚ jest. Ciężko mi oceniać czy więcej czy mniej niż w 2013 roku. Ale coś koło tego chyba już osiągam. Warto by się przejechać do Bydgoszczy i przetestować na Nasypowej - tam jest 19m podjazdu i mój rekord tam to było coś koło 20 km/h. Nachylenie maksymalne wg RWGPS sięga 5.4%. Odcinek podjazdu ma około ~700m.
- DST 34.61km
- Czas 01:44
- VAVG 19.97km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Łódź i okolice
Niedziela, 23 czerwca 2019 · dodano: 23.06.2019 | Komentarze 0
Łódź i okolice
AVG: 19.99 km/h
MAX: 51.1 km/h
Pierwsza przejażdżka po wymainie fotelika z siatkowego na laminatowy. Po wymianie siedzę bliżej kierownicy, więc musiałam z powrotem wysunąć więc bom z suportem. Jeździ się chyba tak jak wcześniej, ale wygodniej, chociaż na tej wycieczce fotelik jeszcze nia miał ventisita więc tyłek nieco odczuł to i owo.
Ponadto po 3 dniach niejeżdżenia więc wzrost formy. No co jak co, ale ledwo co ruszam i już na licnziku 28-30 km/h praktycznie bez rozgrzewki? Do tego na podjazdach spokojnie przekraczać 20 km/h albo i przyspieszać na tych bardziej stromych? Dawno tego nie widziałam u siebie :) Zdarzyło mi się też podjeżdżać w terenie pod górkę na małej tarczy z przodu i również była moc.
- DST 38.00km
- Czas 01:40
- VAVG 22.80km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Do pracy i z powrotem
Środa, 19 czerwca 2019 · dodano: 19.06.2019 | Komentarze 0
Ożarów - Warszawa
AVG: 24.5 km/h
MAX: 44.6 km/h
Brak dokładnych danych z licznika, bo Sigma kabelkowa znowu miała jakieś
problemy z połączeniem tak jak na końcu brevetu tak więc cóż...
Zmuszona zostałam do kupna nowego licznika - tym razem bezprzewodowego.
89 złotych w Decathlonie BTWIN 500. NIe chciał działać na początku jakoś
przy sklepie, nie wiadomo czemu, ale nagle zaczął jak ruszyłam w stronę
ulicy. Stąd te dane - jazdy powrotnej do domu na ostatnich 16.5 km.
Aha, licznik nie ma węższej opony niż 20" 1.5" więc ustawiłam tyle ile
mogłam czyli właśnie te wartości.
[Liczę ~godzinę na dojazd z domu do pracy.]
Licznik - wykonany nawet nawet. Made in China oczywiście, ale działa prawidłowo chociaż momentami na trasie gubił się i pokazywał 0.0 prędkości. Moze to jakieś zakłócenia zwiazane z ruchem samochodów obok czy mijanymi zabudowaniami.
Co do kondycji po brevecie to lewa noga mocno narzeka w kolanie. A poza tym osiągi jakieś tam są, ale widzę że nogi jeszcze wymagają rekreacyjnego i regeneracyjnego mocno podejścia.
Ponadto Beluga dostała poduszeczkę na siedzenie i chyba dzięki temu jest lepiej z siedzeniem :)
- DST 321.40km
- Czas 13:25
- VAVG 23.96km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Brevet Pomiechówek 400km
Niedziela, 16 czerwca 2019 · dodano: 16.06.2019 | Komentarze 2
Pomiechówek - Kadzidło
AVG i MAX nieznane - awaria licznika.
Dane pobrane z GPS Garmina.
Ślad: https://ridewithgps.com/trips/36041289
Dałam z siebie wszystko co mogłam. Zapomniałam tylko o przygotowaniu Planu Wyjścia. Planu Naprawy. Który by mi pozwolił sprawdzić krok po kroku z czym się zmierzyłam, z czym mam problem i czy te problemy mogę sama jakoś rozwiązać.
Ale zacznijmy od początku.
Wieczorem w piątek wylądowałam na sali fitness w szkole. Rozłożyłam się już w zasadzie w półmroku i zaczęłam ostatnie poprawki przy rowerze czyli instalacja naładowanego oświetlenia, nalanie izotonika do bukłaka świeżo nabytego w Decathlonie i wreszcie to o czym pamiętałam ale jakoś zapomniałam czyli wpisanie punktów do Locus Map Pro i do Garmina. Dzięki czemu Garmin kierował mnie tam gdzie trzeba a i Locus mógł pokazać aktualne dane o odległości i przewyższeniach jakie muszę pokonać jeszcze w trakcie trasy.
Wstałam punktualnie o 6:15. Szybkie śniadanie z banana, trochę picia, myju myju i mogłam wyprowadzać się z rowerem na zewnątrz. Potem jeszcze wywalenie wszystkich swoich rzeczy z sali - w razie czego gdybym wróciła później niż zamknięcie Mety. Dzięki temu, że wcześnie wstałam miałam dużo czasu na zebranie się, nie musiałam niczego robić w pośpiechu ale i tak te 5.5h snu to było trochę mało i czułam się nie do końca jakby wyspana.
Kilkanaście minuit potem odbyła się szybka odprawa i zaraz po niej wyjechałąm za innymi "do poczekalni", ale tu nawet nie musiałąm się zatrzymywać bo Monika już wypuszczała ludzi więc zabrałam się i wyleciałam za pierwszą grupą.
Pierwsza górka zaraz za torami nie sprawiła mi żadnych trudności i już czułam, że jest nieźle. na 4 kilometrze dogonił mnie Trajkocyklista, myślałam że chce pogadać ale on tylko mnie wyprzedził i nie dał się dogonić aby pogadać także poleciałąm dalej swoim tempem a on zniknął gdzieś z przodu. Cóż: zupełnie inne przygotowanie kondycyjne no i jego rower waży 11 kg a mój 20.7.
W Gołyminie odczułam pierwsze większe symptomy bólu pupy, coś jej mocno nie pasowało i w ogóle jakoś tak dziwnie mi się jechało. To był 40 kilometr, kiedy dogoniła mnie Toyota z Łucją i Moniką na pokładzie. Dobra mina do złej gry, kilka zdjęć i zniknęli z przodu a ja jechałam dalej rozmyślając o co chodzi i czemu mi się nie chce. Brakowało mi energii i przeszkadzały podeszwy butów i boląca dupa.
50 km - Pepsi. Celowo ją odpuściłam aby pobudzić się kofeiną dopiero na wiecżór, na noc, ale okazało się, że rano również by się bardzo przydała.
55 km - Identyfikacja potrzeby pomogła mi w końcu w zatrzymaniu się gdzieś przy polnej dróżce obok lasu. Koniecznie musiałam zdjąć gacie spod spodenek kolarskich. To one były właśnie tą rzecza, która spowodowała otarcie na pośladkach i uniemożliwiała normalną jazdę. Szybko przeszłam się wzdłuż jakiejś białawej taśmy aby ewentualnie przez nią przejść, ale dostrzegłam drut idący pod nią, dobrze napięty prawie jak nowy... Ciekawe czy to ma prąd? Sprawdziłam. MIAŁ. [cenzura mać!!!] Bolało. Aż w jelitach mi coś poszło i chyba się obudziłam po tym wstrząsie. W końcu zdjęłam gazie, wrzuciłam do sakiewki i mogłam lecieć dalej, ale pupcia dalej bolała więc spytałam naszych rowerzystów, którzy akuraty mnie mijali czy nie mają sudokremu... Nie mieli. Dziwne. Na szczęście miałam Voltaren MAX w bocznej kieszonce. To był strzał w dziesiątkę. Od razu dało się jechać dalej. Kilka kilometrów dalej dogoniłam grupke, która po raz 3 zmieniała tą samą dętkę :D Dętka silikonowa? Cokolwiek...
75km - PK2. Podjechałam, podpieczętowałam kartę, chwyciłam pepsi i po kilku minutach jechałam dalej czując problem z dwójką, który bardzo energicznie rozwiązałam ze 2 kilometry dalej. Od razu lepiej się jechało.
108 km - kolejna porcja smarowania Voltarenem wiadomej części ciała. Poza tym się jedzie.
115 km - odpowiednia muzyka, odpowiedni nastrój - czyt: Pepsi zaczęła działać. Guilty! Guilty! ;)
117 km - wiocha za wiochą, zapachy typowo wiejskie, krowy, koniki, zboże, pola... Fajne widoki ;)
118 km - mijam sklepik i nagle widzę tam rower - są tam nasi? Są! Szybko zawracam w sklepiku jednak nie mają pepsi, więc pozostaje mi kupno zimnej Fanty. jak dobrze, że w takich małych sklepikach mają już opcję płacenia kartą.
145 km - PK3 - podjeżdżam pod stację a tam ktoś mnie woła z parkingu - aaa, są nasze Dziewczyny z obsługi tam dalej :) Szybko zawracam i za moment podbijam kartę i podjadam kanapkę, a po kanapce ładuję picie i szybko zmieniam pustą butelkę po Pepsi na pełną w sklepie na stacji. Co ciekawe - wyprzedziłam kogoś, ale nie wiem jakim cudem. Nie spotkałam Mikołaja po drodze, nie wiem jak on jechał.
153 km - na PK3 miałam sprawdzić jeszcze jak jechać dalej, ale ja zapominalska jestem i tak oto na 153 kilometrze wjeżdżam do Kwiatuszków. Nożeszjasna... Sprawdzam na mapie co i jak mogę zrobić i z tym fantem i w końcu jadę dalej bo wygląda na to, że jak przejadę ten kawałek to potem jest już asfalt. Coś mi się przypomina, że chyba się dało tędy przejechać rok wcześniej. Po drodze piszę SMSa do Moniki o zjechaniu z trasy i za kilometr jestem już na asfalcie wiodącym do trasy - raptem kilka kilometrów więcej.
186 km - jakiś dziwny problem z przednim hamulcem (M375). Jakby coś blokowało go, nie mogę zacisnąć go na tarczy do końca. Czyżbym zużyła właśnie klocki? Nie, niemożliwe. Ten rowerek ma raptem z 700 km a ja w XC się nie bawiłam, więc? Jadę dalej starając się mniej i słabiej hamować.
202 km - Mikołajki!!! Są! Wpadam na stację Okoń, kupuję izotonika i oczywiście Pepsi. Przelewam, rozlewam i jadę dalej z przystankiem na moście, z któego cykam kilka zdjęć.
210 km - fajnie się jedzie i tak dojeżdżam do PK4 - Karczma u Komtura. Pieczątka, wchodzę do Karczmy a tam Krzyżak! Khmmm... Mam mieszane uczucia, no ale. Siadam, zjadam co mogę a potem biorę się za naprawę hamulca i wymianę bakterii w GPSie. Ten pokazywał niby 3 kreski na 4, ale chyba coś oszukiwał. Nie napisalam o KOLANACH - bolą. Mam problemy z chodzeniem po schodach ale jakoś kulejąc robię co trzeba, chociaż podnoszenie się z klęczek przy rowerze na lewej nodze jest bolesne. Hamulec okazuje się być działający, klocki są ok, problemem nie jest też linka hamulcowa jak myślałam ale rwący się pancerz. Chyba już wiem, po co są końcówki na niego... :] Naprawiam to co mogę z pomocą scyzoryka i nożyczek z niego (mini-kombinereczki?) i hamulec zaczyna działać zupełnie dobrze. Pół godziny później wyjeżdżamy we troje dalej. Do zakrętu idie dobrze, potem zaczyna się górka, zostaję jakby z tyłu trochę i czuję też zę coś mi idzie nie tak, coś hałasuje. Wyjmuję sluchawkę z uszu ale i tak już czuję o co chodzi, kiedy co chwila z tyłu coś mi bije na kole. Dętka. Koledzy pojechali dalej, ja zostaję z tyłu, biorę się za wymianę... Szybko okazuje się, że wjechałam na pinezkę. Dziwne. Albo faktycznie mam mnóstwo "Szczęścia" albo ktoś mi pomógł w Karczmie? Ale jak i po co? No trudno, zmieniam dętkę i dopiero po jej założeniu budzę się, że mogłam od razu założyć dętkę z wentylem samochodowym, mogłabym go podpompować na stacji benzynowej, a tak niestet. No ale może się gdzieś jeszcze zmieni. Z trudem pompuję do 4 atmosfer, troszkę niżej niż zaleca producent Schwalbe Durano. I jadę dalej.
214 km - lewe kolano przypomina o sobie, więc zmniejszam siłę, redukuję się i lecę kadencyjnie. Do następnego punktu ponad setka...
259 km - burza nadchodzi i to chyba idealnie z punktu do któego jadę. Będzie ciekawie. Błyski coraz silniejsze i zaczynam się zastanawiać co robić: przeczekać gdzieś? Ale gdzie i jak długo czekać? Czy jechać na razie dalej? Wybieram tą drugą opcję.
323 km - chyba mam coś z licznikiem. Nie działa. Kolano lewe napiernicza, zaczyna kropić i chowam szybko smartfona do kieszeni w teszircie. Zaraz punkt to się tam go schowa dalej jakby co.
325 km - PK5. Kadzidło. Zsiadam z roweru i czuję KOLANO. Hm, zajechałam je. Ono po prostu nie chce się zginać. Z jednej strony chcę usiąść, z drugiej nie bardzo mogę, bo mnie kolano boli jak je zginam w połowie zakresu jego pracy. Ale to nie wszystko: czuję się osłabiona. Jakbym właśnie zakończyła sprint na 300km. Ale to nie był sprint. Podbijam kartę brevetową na stacji, dokupuję Pepsi i siadam na krawężniku obok naszych - tych dwóch kolegów co odjechali mi za PK4. Gadam chwilkę i za moment przychodzą DRESZCZE. A to oznacza, że się zjechałam i organizm ma mnie dość na jakiś czas. To po pierwsze. Po drugie, tego typu akcje mam wtedy kiedy coś jeszcze się tam dzieje w środku... (E-3C Sentry)
Szybko się podsumowuję:
1. Kolano.
2. Dupa mnie znowu boli.
3. Organizm mocno osłabiony.
4. Przetarte pachwiny. (czy powiązane z pk2?)
5. Licznik.
Siedzę, podjadam co mam, popijam i nie wiem co robić dalej. Wzbraniam się przed dzwonieniem do Moniki, ale to tylko opóźnia ich wentualny przyjazd po mnie. O ile przyjadą. Czuję się słaba jak dziecko. Siedzieć na krawężniku nie bardzo mogę bo mi niewygodnie, na rurze przy dystrybutorach też kiepsko. W końcu wykonuję telefon i informuję co i jak - przyjadą. Ufff... Ale jaki WSTYD. Tak dobrze mi szło.. A teraz.. Dętka. Jakim cudem?
Zmęczona zjadam hotdoga z kabanosem i w końcu olewam wszystko i siadam na półce przy ścianie stacji. Podsypiam.
Budzę się co jakiś czas, aż wreszcie nastaje moment kiedy otwieram oczy i widzę białego Aurisa. To po mnie. Podnoszę się do góry czując, żę zaraz poczuję kolana... Ale nic takiego nie następuje. Organizm też wydaje się być w zdecydowanie lepszej formie niż był 2 godziny wcześniej. Ale jak to? Już mu [organizmowi] przeszlo? Już nie chce się pchać do samochodu i jest gotów jechać dalej? Ale mi GŁUPIO.
Nie rozumiem. Jakby tego było mało, pakując się zauważam po drugiej stronie stacji ławki i stoły. Nosz... Mogłam tam się kimnąć z rowerkiem obok. A ja jak głupia siedziałam na tym cholernym krawężniku.
Reasumując.
- gacie pod spodenkami
- kiepski fotelik do zmiany (otarcia w pachwinach) - albo jestemz a gruba i za ciężka na niego
- kolana - przeciążenie. I to chyba nawet nie na tym brevecie, ale wcześniej. One mogły nie wypocząć bo wcześniejszych dojazdach do pracy
- Organizm... I tu nie wiem co napisać. Może za mało węgli dostał?
- brak planu Awaryjno-Naprawczego - albo kogoś pod telefonem kto nie wyśle od razu samochodu, ale każe odczekać godzinę albo dwie i odpocząć
- brak zapasowych klocków B01S i linki hamulcowej oraz przerzutkowej!
- tylko dętki z wentylem samochodowym Schradera!!!
- lepsza pompeczka? (teleskopowa)
- za dużo latarek (5 sztuk??? W chwili kiedy 2 robią mi dzień przed rowerem?)
- brak "instalacji elektrycznej" pod rowerem z wyjściami z tyłu i na kierownicy (powerbanki z tyłu lub pod sakiewką na bagażniku)
- izotoniki w bidonach dają radę, worek tak średnio - może iz a dużo wody wzięłam na start ale mogło być bardziej upalnie niż było
- brak batonów w kieszeniach na starcie (te orzeszkowe były super)
- brak wiedzy o regeneracji stawów kolanowych "ad hoc" w trasie
- przydałaby się mała zorganizowana apteczka z plastrami, maściami i pastylkami
P.S. Czas przejazdu pobrałam z GPSa i teraz spojrzałam na niego ponownie: 23.96 km/h. Ładnie. Naprawdę nieźle mi to szło. Jednak na tyle dobrze, że coś poszło nie tak - i chyba domyślam się już co i to poprawię. (czyt: więcej Pepsi ;)) (kofeiny)