Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Katrinam z miasteczka . Mam przejechane 37154.89 kilometrów w tym 56.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.82 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 3363 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Katrinam.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 67.28km
  • Czas 03:00
  • VAVG 22.43km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Sprzęt Raptobike Low Racer
  • Aktywność Jazda na rowerze

Strasbourg - treningowo do Fort De Mutzig

Niedziela, 20 października 2024 · dodano: 20.10.2024 | Komentarze 0

Strasbourg - Mutzig
AVG: 22.34 km/h
MAX: 64.95 km/h

Wychodząc z mieszkania byąłm naładowana energią po czubek nosa i jeszcze powyżej. Niestety to wrażenie było chwilowe, ta dobra energia była po prostu wzgórzem węglowodanowym, które niedługo po wyruszeniu zaczeło opadać i kilka kilometrów dalej Organizm powiedział mi, że on nie chce jechać a w oggóle to może zrobić jakieś roztrenowanie już albo co... Jasssne. Dorzuciłam węgli, ruszyłam dalej i po 30-40 minutach wrażenia uległy zmianie, Organizm zaczął jechać tak jakby nic wcześniej się nie wydarzyło.
W drodze do Fortu jakimś dziwnym trafem poleciałam górą wytyczonej wcześniej trasy czyli jechałam w zasadzie "pod prąd". Jednak traska była poprowadzona wzdłuż jakiegoś kanału więc jechało mi się znakomicie, cisza, spokój, jako tako nawet i dobry asfalt w większości. Chociaż co jakiś czas były mostki na których trzeba było ustępować pierwszeństwa samochodom, a nawet ktoś postawił sygnalizację - która oczywiście była ignorowana przez rowerzystów. Bo po co stać i przepuszczać powietrze? :)
Do 2x kilometra jechało mi się znakomicie. Po czym wleciałam do jakiegoś miasteczka, jeden skręt, drugi i... ściana. Taka wiecie, 10%. I wiedziałam, że aż do Fortu będzie już pod górę i trzeba będzie pedałować z większą mocą. Na szczęście węgli było pod dostatkiem, tak więc pomimo trudu i potu spokojnie wdrapywałam się coraz wyżej i wyżej i wyżej... Podziwiając widoki, jakie się dookoła roztaczały. Przypomniał mi się nawet Zlot w Czechach, chociaż tak podjazd był w 95% w lesie, a tu obiegał on wzgórze, na którym znajdował się ów Fort De Mutzig. Ostatnie 2 kilometry były takim "ta-dam!" - jeszcze większe kąty nachylenia i kierujący autami, którzy - w przeciwieństwie do polskich - spokojnie i grzecznie czekali jadąc sobie z tyłu za mną, patrząc jak podjeżdżam z oszałamiającą prędkością 7-10 km/h pod górę.
U celu podróży udałam się na zwiedzanie Fortu sądząc, że będzie to jeden bunkier i jego wnętrzości podziemne czy coś takiego. Okazało się jednak, że jest to cały labirynt i że niemcy umiały wybudować coś podobnego do "Ouvrage" jakie składały się na Linię Maginota kilkadziesiąt lat później. Chociaż w sumie to Francuzi kopiowali to co zrobili niemcy ;)
Po wyjściu z fortu miałam już trochę dosyć. Ale najlepsze było tuż tuż przede mną - zjazd w dół z górki, gdzie kilkakrotnie przebiłam 50 km/h ale rekordem było 65 km/h. Byłoby nawet jeszcze więcej, ale Francuzi nie umieją w prowadzenie bezpiecznych dróg i KONIECZNIE muszą robić na jezdni jakieś pasy spowalniające czy inne cuda-wianki nie wiedząc chyba, że rowerzyści potrafią wjechać w zakręty znaaaacznie szybciej niż samochody ;) Ale tak poważnie, serio? TRZY szerokie pasy wyboiste na jezdni walnąć bo... jest zakręt? Serio???
Droga po obiedzie była super. Jechałam bardzo szybko normalnie jakby moje nogi w jakiś dziwny sposób zostały odblokowane. Jakby przedwczoraj wcale nie miały dosyć (nie wiem czemu do tej pory). Te znakomite starty na sygnalizacjach, te przyspieszanie - czułam że te treningi mają sens, że coś się dzieje. Na koniec pod blokiem czułam niedosyt i czułam, że mogłam dzisiaj znowu walnąć "setkę". Ale może taki nieco krótszy dystans wcale nie będzie zły i nie skatowanie się do zera - jak podczas poprzednich wyjazdów weekendowych - wcale nie będzie takie złe.
Natomiast widzę wyraźnie, że na Raptobike'u nie jestem w stanie trenować w tym mieście, bo jest za dużo wyrw. W tej chwili nie mogę już jeździć bocznymi "bezpiecznymi" dla rowerzystów uliczkami bo są nierówne, bo są tam WYRWY w nawierzchni, łaty na łacie i do tego śmieszynki rowerowe są prowadzone przy pomocy ekierki! Serio! Jeśli u nas w Polsce skarżyliśmy się na to naszym projektantom i naszym Pełnomocnikom udawało się coś zdziałać - to tu Francuzi nie umieli NIC z tym zrobić i NIC nie wywalczyli.




  • DST 12.66km
  • Czas 00:44
  • VAVG 17.26km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Sprzęt Raptobike Low Racer
  • Aktywność Jazda na rowerze

Strasbourg - treningowo, rozjazdowo

Piątek, 18 października 2024 · dodano: 18.10.2024 | Komentarze 0

Strasbourg
AVG: 16.94 km/h
MAX: 30.87 km/h

To jakaś porażka, jakiś dramat. Moje nogi dzisiaj nie chciały podawać. Ledwo co ciągnęły. Wyczułam je po paru kilometrach że nie da rady dzisiaj z nich wyciągnąć, dokręciłam jeszcze kilka kilometrów zataczając kółko i wróciłam do mieszkania. Nie ma co zarzynać ich mocniej, skoro widocznie przedwczoraj musiałam je dobić.




  • DST 21.08km
  • Czas 00:55
  • VAVG 23.00km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Sprzęt Raptobike Low Racer
  • Aktywność Jazda na rowerze

Strasbourg - treningowo

Środa, 16 października 2024 · dodano: 16.10.2024 | Komentarze 0

Strasbourg
AVG: 22.70 km/h
MAX: 41.64 km/h

Szybki wypad wieczorny, co by sobie przypomnieć co to jest ten rower i na co mi on i po co i dlaczego.
Było ciekawie, zrobiłam kilka podjazdów, w tym na most tramwajowy, gdzie spokojnie mogę osiągać i 20-21 km/h ale... No właśnie. Wyrwy, jakieś badziewne wielkie dylatacje, krawężniki i krawężniczki itd. Jakość dróg w Strasbourgu woła o pomstę a ja dopiero teraz to widzę mocniej, kiedy pod pupą nie ma już roweru z amortyzacją, a jest wspaniały i bardzo szybki Raptobike.
Przypadkiem wyleciałam też na Rue de Rochelle, gdzie na tym niewielkim pagóreczku pociągnęłam do 33 km/h, tak jakby tam nie było żadnego wzniesienia. Miłe. Chwilę dalej na Rue de Lorient było 28 km/h. A przecież jakiś czas temu wyciągałam tam może ze 23 km/h. Także coś tam w nogach się dzieje na plus, mocy przybywa. Może nie za szybko ale też nie ma jakiejś stagnacji.




  • DST 150.30km
  • Czas 06:24
  • VAVG 23.48km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Sprzęt Raptobike Low Racer
  • Aktywność Jazda na rowerze

Strasbourg - wycieczka do Hatten

Niedziela, 13 października 2024 · dodano: 13.10.2024 | Komentarze 0

Strasbourg - Hatten
AVG: 23.46 km/h
MAX: 57.25 km/h

Pomysł był taki, żeby zaliczyć wszystkie 3 umocnienia wybudowane w promieniu kilku kilometrów od siebie. Rozrysowałam sobie trasę do bunkrów prowadzącą przez Francję, powrót przez Niemcy wzdłuż Renu. Potem wystarczyło jeszcze tylko ten plan zrealizować. Trasa na północ była mi już prawie znana, nie licząc tego że jechałam nieco bliżej Renu, omijając z dala Hagueanu i jadąc przez Soufflenheim. Jechało się... tak sobie francuska jakość dróg jest w większości podła. A te ichnie śmieszynki rowerowe też wołają o pomstę... Jeśli w Polsce czasami narzekamy na jakieś drogi (Uć!), to u nas jest to chwilowe, a tu jest to nagminne.
Pierwszym celem do którego dojechałam był Esch Casemate Maginot Line Museum. Niestety trafiłam w porze przerwy, nikogo nie było, zamknięte na cztery spusty więc postanowiłam jechać do kolejnych umocnień i wrócić kiedy będę jechała już do Niemiec. Z tego Esch dojechałam więc do Musée de l'Abri de Hatten, gdzie akurat trwała jakaś impreza motocyklistów, było ich tam całkiem sporo. Pozwiedzałam co się dało, ciekawy bunkier dla oddziału wojskowego, do tego jakies pojazdy - i ciekawostka: Mirage III i MiG-21 a obok śmigłowiec Mi-8. Niestety oba te samoloty w stanie okropnym, wręcz opłakanym więc wizualnie nie za bardzo było co podziwiać, ale wojskowo i detalicznie fajnie było zobaczyć co i jak z bliska. Zwiedzenie tego miejsca zajęło mi nieco czasu ale chyba warto było, bo takiego rodzaju bunkra jeszcze nie widziałam. I w środku bardzo dobrze zachowany, zaopiekowany, z dużą ilością fotografii, objaśnień co i jak. No i oczywiście mnóstwo eksponatów - broń, amunicja, radio, sprzęt elektroniczny, generatory prądu itd.
Po wyjściu z tego Muzeum ruszyłam do Ligne Maginot Casemate Rieffel i niestety okazało się, że wbrew temu co jest na Google Mapsach obiekt jest absolutnie nieczynny, w fazie jakiegoś wielkiego remontu, prac budowlanych, jakies koparki, ogrodzenie... Brak dojścia. Tak wię cpozostało mi oblizać się smakiem i ruszyć z powrotem kierując się na wschód, po drodze zahaczywszy o Esch, które powinno być otwarte - ale nie było. Zamknięte. No cóż, kolejne zgłoszenie do Google Maps o nieprawdziwe informacje i poleciałam dalej, na jakiś standardowy obiadek w pewnym fastfoodzie. Obiad wszamałam, nogi chciały jechać więc wyszłam z budynku, patrzę... Dętka w tylnym kole. Nie wiem jakim cudem. Nic nie czułam, a przed wejsciem opona była pełna. Albo więc ktoś mi zrobił dowcip albo... Nie wiem. Na szczęście to był tył, więc wymiana dętki nie była utrudniona przez napęd, ale i tak zajęło mi trochę czas upewnienie się, że nic nie zostało w środku i oczywiście dopompowania do jako takich sensownych wartości... Niestety pompeczka jaką wożę jest nędzna, ten jej manometr jest taki sobie i naprawdę nie wiem na jakiej wartości ciśnienia jechałam dalej. Wg manometru były to 3 bary, a moim zdaniem powyżej 4, blisko 5. Wniosek? Znowu wozić ze sobą pompkę z nabojami CO2. Waży więcej ale pewność dopompowania do odpowiednich wartości znacznie większa.
Z Seltz dojechałam do promu przez Ren. Prom okazął się być w zasadzie tramwajem wodnym, ale bardzo ciekawym. Wygląda jak okrągła wysepka, z kabiną kierującego pośrodku takiego jakby małego ronda. I na tym rondzie ten tramwaj może przewieźć jednocześnie 6 samochodów i kilkanaście rowerów z pieszymi. Co ciekawe - tramwaj zasilany jest z trakcji rozwieszonej pomiędzy oboma brzegami Renu, oczywiście na odpowiedniej wysokości. Podczas płynięcia wyglądłąo to tak jakby ten zasilający pantograf nie tyle co się przesuwał po tej trakcji, ile cała lina była przeciągana w czasie ruchu statku. Statek oczywiście napędzany własnymi silnikami elektrycznymi - jakieś pędniki czy coś - chyba nie chodzący na linie. Gdyby tam była lina, pewnie by były problemy z barkami pływającymi w sporej ilości po Renie. Ale kto wie.
Po przebyciu Renu czekała mnie już tylko prosta droga do Kehl. Niestety pierwsze kilometry były okropne, Bo Niemcy również mają u siebie drogi z rozwaloną nawierzchnią. Jednak było to "tylko" kilka kilometrów i jakoś to przejechałam. Niestety potem zaczęły się problemy z brakiem węgli, których mi nieco brakowało, trochę oszczędzałam na później, no i zaczęło się robić zimno, w pewnej chwili na termometrze w liczniku zobaczyłam 9.9^C. Wystarczyło posiedzieć na ławce 7-10 minut i ruszając dalej w drogę czułam, że jest mi po prostu zimno. Zastanawiałam się nawet nad włożeniem drugiej koszulki rowerowej pod kurteczkę, ale kiedy się już rozpędziłam to po paru minutach było już mi ciepło. Jednak widać wyraźnie, że lato się już skończyło i nadciąga listopad. W zasadzie trasa przez Niemcy była trochę nudna - cały czas prosto i prosto. I po ścieżynce rowerowej, skacząc co parę kilometrów z lewej na prawą i z prawej na lewą stronę drogi itd. W niektórych miejscach dawałam sobie z tym spokój, leciałam po jezdni korzystając z tego, że byłam oświetlona jak choinka - 4 lampki z tyłu, 2x odpalone na pełną moc Convoye robiły świetną robotę.
Ostatnie kilkanaście kilometrów poszły mi bardzo szybko, więc w Strasbourgu zdecydowałam się na dociągnięcie do >150 kilometrów, robiąc małą pętelką opodal mieszkania w Meinau. Zawsze to lepiej wygląda, takie 150 niż 148 z haczykiem :)








  • DST 13.61km
  • Czas 00:40
  • VAVG 20.41km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Sprzęt Raptobike Low Racer
  • Aktywność Jazda na rowerze

Strasbourg - do marketów

Sobota, 12 października 2024 · dodano: 12.10.2024 | Komentarze 0

Strasbourg
AVG: 20.30 km/h
MAX: 33.48 km/h

Po wczorajszym wypadzie doszłam do wniosku, że warto w końcu zabezpieczyć ten ostatni bieg przed zrzucaniem łańcucha na niego, gdyż tuż obok była śruba przerzutki, która wystawała trochę na wewnętrzną stronę widelca. Tak więc po krótkich kombinacjach zmniejszyłam zasięg i... I wszystko pięknie działało.
Aż do rana. Bo rano znalazłam przypadkiem wycięta podkładkę jaką zrobiłam w sierpniu do innego roweru z podobnym problemem. Spróbowałam ją więc podłożyć pod przerzutkę i okazało się, że w zasadzie to po jej zamontowaniu gwint śruby wchodzi ile tzreba i przerzutka się nie rusza i ma pewne zamocowanie w widelcu. Podłożyłam, wyregulowałam przerzutkę raz jeszcze - i działa pięknie. Mniej problemów z pamiętaniem "ile to biegów jeszcze mam" a do tego +1 bieg więcej pozwalający mi przy blacie 60T na uzyskanie +40 km/h bez dokręcania na kadencji.
Dzisiejszy wyjazd miał więc na celu sprawdzenie tego, czy to na pewno działa, czy przerzutka działa na 100%, czy nie ma żadnych zgrzytów dosłownie i w przenośni a do tego stwierdziłam że spróbuję wymienić lusterko montowane na kierownicy które się rusza (mimo mocnego zamocowania) na takie wsadzane w rączkę kierownicy. I po te listerko ruszyłam do marketu w którym byłam też wczoraj a przy okazji na obiadek i jeszcze po jakieś żarcie.
Kiedy już wracałam z ostatniego marketu do mieszkania, jakiś pacjent skręcający w prawo na sporym skrzyżowaniu:
+ zapomniał aby sprawdzić co ma z prawej strony na pasie dla rowerów
+ nie włączył kierunkowskazu
Tak więc w nagrodę ma obdrapane tylne nadkole. Mnie się nic nie stało, nie potłukłam się, rower w ogóle nie ucierpiał.
Moje szczęscie i jego, że mam olbryzmie doświadczenie, wiedziałam co się święci kiedy zaczął zwalniać i zbliżać się do prawej krawędzi. Niestety Raptbike ma ograniczony promień skrętu a on w pewnej chwilis kręcił dość gwałtownie i mimo iż wyhamowałam to i tak on skręcając zaczepił o mój lewy pedał. Na szczęście ten wytrzymał, nie przekrzywił się, nie zwichnał sobie ośki bo wówczas pacjent byłby w plecy o jakieś ~440 E$ za Assiomę...
Niestety dla mnie - nie włączyłam kamerki ruszając spod marketu "bo to tylko 5 minut do mieszkania", no i zabrakło mi dowodu na w razie czego. Ale co nieco sfilmowałam już po fakcie.
Poza tym zaczyna się tu jesień, jest coraz zimniej, wiaterek i jest "tak sobie".




  • DST 20.90km
  • Czas 00:56
  • VAVG 22.39km/h
  • Sprzęt Raptobike Low Racer
  • Aktywność Jazda na rowerze

Strasbourg - do marketu

Piątek, 11 października 2024 · dodano: 11.10.2024 | Komentarze 0

Strasbourg
AVG: 22.25 km/h
MAX: 37.24 km/h

Tym razem się trochę lepiej przygotowałam, ale i tak po wyjściu czułam chłód. Czyli jednak czegoś mi jeszcze brakowało. Jednak po drodze zaliczyłam batona proteinowego i poleciałam dalej. Niestety na miejscu pod marketem Organizm dalej się czuł tak sobie, ale mimo wszystko przekonałam go do pewnych zmian w trasie i w drodze powrotnej zaliczyłam Lingolsheim. Czyli pojechałam sobie ciutkę naokoło. Ten wybór okazał się być nieżły, bo po drodze węgle zaczeły działać, nogi dostały dopalaczy, a i zrobiło mi się cieplej. Chociaż w drodze do marketu żałowałam, że nie wzięłam.,.. rękawiczek. A przecież było 12^C. Także co jak co, ale przy kolejnych wyjazdach muszę się przygotować jeszcze bardziej, lepiej nawet niż obecnie.
Osiągi? Dobre. Ale ja nie mam gdzie się rozpędzić tu po mieście. Co i rusz jak nie światła to samochody, to jakies wyrwy na wyrwach połatane łatami z wyrwami. I te krawężniczki wszędzie gdzie tylko się da. I połatane byle jak śmieszynki rowerowe, z krawędziami pomiędzy różnymi warstwami asfaltu. Na szczęście kierujący tu samochodami są bardziej przyjaźni rowerzystom - zwłaszcza takimi kierującymi UFO tak jak ja - i tolerują mnie na "ich" drodze.
Także... co z tego że rower jest i jest bardzo szybki, skoro tutejsze "drogi dla rowerów" są w stanie gorszym często niż te w Polsce. Mimo iż niby asfaltowe...
Do tego dochodzą jeszcze kwestie progów spowalniających. Tak jak i w Polsce tutejsi budowniczowie i projektanci nie umieją w wygładzanie takich budowli. To jest dla nich za trudne. Wg nich próg musi być jak próg - ma wręcz wyrywać zawieszenie. A rowery - łamać na pół. Bo tak i już.




  • DST 14.16km
  • Czas 00:39
  • VAVG 21.78km/h
  • Sprzęt Raptobike Low Racer
  • Aktywność Jazda na rowerze

Strasbourg - bomba

Środa, 9 października 2024 · dodano: 09.10.2024 | Komentarze 0

Strasbourg
AVG: 21.49 km/h
MAX: 35.70 km/h

Miało być treningowo, chciałam poćwiczyć podjeżdżanie na moście tramwajowym... I w sumie to początkowo wszystko zapowiadało się pięknie. Jeszcze przed wyjściem zjadłam banana, po drodze dorzuciłam batona, aby przypadkiem czegoś nie zabrakło... Po czym niedaleko przed wspomnianym mostem, mój wspaniały Organizm powiedział: "NIE".
Nie zjadłam nic po obiedzie, wróciłam na pustym żołądku, banan nie zdążył się wchłonąć, baton (proteinowy w dodatku) tym bardziej i po tym 8 kilometrze nogi stwierdziły że mają dość, a po kolejnym powiedziały mi, że one mają wszystkiego dosyć i mogę sobie wracać sama. Na rękach.
A początkowo było naprawdę nieźle.
Gdybym miała więcej czasu to bym się poturlała spokojnie dalej i dalej i poczekała aż węgle zaczną działać. No ale niestety.




  • DST 60.13km
  • Czas 02:28
  • VAVG 24.38km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Sprzęt Raptobike Low Racer
  • Aktywność Jazda na rowerze

Strasbourg - wycieczka na północ

Niedziela, 6 października 2024 · dodano: 06.10.2024 | Komentarze 0

Strasbourg - Gambsheim
AVG: 24.35 km/h
MAX: 36.73 km/h

Miałą być wycieczka jeszcze dalej, ale z braku czasu musiałam się nieco ograniczyć. I w sumie bardzo słusznie. Duże chęci były, ale juz po kilkunastu kilometrach bardzo szybkiej jazdy zaczęłam czuć lekkie zmęczenie, potem większe nieco a kiedy dotarłam do Gambsheim to wiedziałam, że to już jednak muszę zacząć wracać. I to nie tylko z powodu braku czasu ale również braku sił. Coraz rzadziej byłam w stanie odpalać bieg zaczynający się od 30 km/h, a kiedy to już robiłam, czułam że troszkę mi brakuje mocy do jego utrzymania. Ale faktem jest, że kiedy wyjeżdżałam ze Strasdourga to czułam, że ten bieg zaczął wchodzić znacznie częściej i już jestem coraz bliżej powiedzenia: "Mam to". Ewidentnie widać, że jescze na dobrze nie wypoczęłam po ostatnim brevecie a i ostatni trening też wyciągnął ze mnie sporo.
Powrót był już słaby, to co odwaliłam na początku (zasuwanie na S4?) zrobiło swoje na koniec. W mieszkaniu czułam jeszcze braki tchu, więc ta wycieczka kosztowała mnie sporo sił.
Natomiast Raptobike się świetnie sprawdza, chociaż po zmianie napędu z 8 rzędowego na 11 tęsknię nieco za większymi skokami pomiedzy biegami, ciutkę więcej czasu zajmuje mi przyspieszenie jeśli chcę stopniowo wrzucać wyższe biegi. Ale też przerzutka XT ma znakomitą precyzję. Chociaż mam wrażenie, że wrzucenie wyższego biegu wymaga większej siły niż zrzucenie. Jakby na odwrót niż w poprzedniej Deore.




  • DST 20.75km
  • Czas 01:01
  • VAVG 20.41km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Sprzęt Beluga
  • Aktywność Jazda na rowerze

Strasbourg - treningowo

Środa, 2 października 2024 · dodano: 02.10.2024 | Komentarze 0

Strasbourg
AVG: 20.30 km/h
MAX: 35.06 km/h

Po trzech dniach odpoczywania po brevecie przyszedł czas na rozruszanie nóg i sprawdzenie co tam u nich słychać. Jednak tym razem po przeanalizowaniu pewnych za i przeciw oraz plusów dodatnich ujemnych jako rower wybrałam cięższą i wyższą Belugę, aby szybciej i łatwiej uzyskać... zmęczenie. Na Raptobike musiałabym piłować ile się da, aby uzyskać coś powyżej 160-180 Watt, natomiast mnie zależało na tym aby rozpędzać się wolniej pakując znacznie więcej siły zwiększając w ten sposób efekty treningu jaki chciałam sprezentować swojemu Organizmowi. Oczywiście mogłabym zabrać po prostu Raptobike'a na jakiś większy podjazd, ale Beluga (jeszcze dzisiaj przed wyjazdem) wygrywała lepszymi możliwościami zamontowania oświetlenia oraz możliwościami poruszania się w mieście - większa zwrotność i pełna amortyzacja, bardzo przydatna na francuskich wynalazkach zwanych u nich "ścieżkami rowerowymi".
Po wyjeździe skierowałam się w kierunku lotniska aeroklubowego jednak tym razem ominęłam je nie interesując się nim, tylko kierując się w stronę Rue de la Rochelle. Mimo iż nie miałam jakiejkolwiek ochoty na podjazdy to jednak spróbowałam ten jeden raz, a potem kolejny i kolejny... I wyszło ich sześć. Z różnymi mocami. Nie ograniczałam się ani w dół ani w górę. Raz poleciałam na max osiągając 27 km/h (rekord!) i ponad 350-380 Watt, a kilka razy po 25-26 km/h i z raz mając niby "tylko" 21 km/h i ponad 250 Watt. "Tylko"... Kilka miesięcy temu, kiedy jeszcze ujeżdżałam RBB takie rezultaty były dla mnie wyłącznie odległymi marzeniami. Kolejną ciekawostką był podjazd na most tramwajowy - raptem niby tylko 20 km/h ale te Waty zaczęły się zgadzać i było ich więcej niż te, które widziałam 2 tygodnie temu na Raptobike.
Niestety jazdy po francuskich dróżkach,ściezynkach nie należą do najłagodniejszych, więc uszkodzeniu uległo mocowanie latarek z przodu na bomie, przez co muszę albo to naprawić, albo w końcu zrobić coś podobnego na Raptobike czy na Hurricane, które tu jeszcze mam do dyspozycji w Strasbourgu.



Kategoria SWB Beluga


  • DST 206.50km
  • Czas 08:12
  • VAVG 25.18km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Sprzęt Raptobike Low Racer
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kozienice - Brevet 200 km

Sobota, 28 września 2024 · dodano: 28.09.2024 | Komentarze 0

Kozienice i okolice
AVG: 25.15 km/h
MAX: 43.54 km/h
Kcal: 2712
TSS: 655

Życiówka. Można się śmiac - albo i płakać - jak ot woli. Ale w końcu osiągnęłam na takim dystansie taką całkiem dobra jak na mnieprędkość średnią. Kiedyś marzyło mi się wyciągać coś około 24 km/h, a tu proszę - po wielu latach nagle pojawiło się i 25.
Zacznę jednak od tego, że miałam pewne obawy związane z napędem. Czy nowy napęd faktycznie wytrzyma i sobie poradzi ze skręcaniem kół, czy łańcuch na którymś ostrzejszym zakręcie po prostu nie strzeli. Przy okazji rozwalając którąś z rolek... Jednak tak się jednak nie stało i łańcuch, przerzutka i manetka się bardzo dobrze sprawdziły na takim dłuszym dystansie.
Do Kozienic dojechałam zgodnie z planem - 0 7:15 byłam na miejscu. Teoretycznie na 45 minut przed startem powinnam dać radę rozpakować rower, dopakować niezbędne klamoty i zrobić izotonik z proszku w "wodopoju" czyli worku 3 litrowym. Ten worek sprawdził się już tydzień temu i dzisiaj również chciałam go wykorzystać. Te wszystkie działania spowodowały, że byłam gotowa o 7:50 dos tartu... Teoretycznie. Bo jazda roweru w środku samochodu przestawiła mi obejmę rolki łańcucha powracającego, który zaczał trzeć o nią i to spowodowało pewne komplikacje, przez co musiałam się wrócić do bazy maratonu, a potem kiedy już w końcu wyjechałam na trasę przypomniałam sobie o dopompowaniu kół... Ale już nie wracałam. Stwierdziłam, że obie opony Kojak powinny sobie poradzić nawet jak będą nabite "tylko" do 5-5.5 barów. Nie musi to być 6.5 bara czyli max dla tych opon. I to był bardzo dobry wybór, bo jak się okazało potem, pewna część trasy prowadziła po łatach układanych na łatach przykrytych kolejnymi warstwami łat. Mordęga.
Zgodnie z dobrymi wspomnieniami sprzed lat jadąc odpaliłam sobie dobrą muzykę - początkowo jakieś elektro-techno, potem jakieś punkrocki i wreszcie trance. Dobra muzyka pozwalała mi nie skupiać się na kilometrażu, tylko na dobrym kręceniu.
Dobrym przerywnikiem było doczepienie się do jednej z grupek kolarzy, którzy wystartowali po mnie, ale dopędzili mnie kiedy zrobiłam sobie małą przerwę. Niestety ich predkość niespecjalnie mnie zadowolała, więc przed PK1 się odłączyłam di na punkt dojechałam już sama. Na PK1 nie zabawiłam długo - a raczej i tak za długo. W sumie nic nie potrzebowałam, wszystko jeszcze miałam - czy to batony proteinowe czy picie (2x Osiki + wodopój). Aha - postanowiłam z wodopoju korzystać podczas jazdy, aby nie sięgać do żadnych butelek, tylko po prostu ssać sobie z rury. Z kolei Osiki chciałam wykorzystywać tylko na postojach. I ten pomysł bardzo dobrze się sprawdził, a izotonika w wodopoju starczyło do samego końca brevetu.
Na PK1 spędziłam łącznie około 15 minut. I to był bardzo dobry test dla mnie - jakl to faktycznie może wyglądać - i powinno - na kolejnych większych maratonach. Ile faktycznie czasu potrzebuję na to aby uzupełnić jakieś płyny, skorzystać z cywilizowanego WC, pogadać chwilę, zameldować się w aplikacji i... być gotową aby polecieć dalej. Byłam nieco zdziwiona, że część ludzi, która przyjechała na PK1 chwilę po mnie lub przede mną wolała siedzieć znacznie dłużej niż ja. A przecież ten punkt był raptem na 54 kilometrze dopiero.
Niestety ruszając w pośpiechu z punktu zapomniało mi się o zabezpieczeniu kurteczki, którą zdjęłam, więc kilkaset metrów dalej musiałam sprawdzić co mi przeszkadza z tyłu i hałasuje :P Ale po króciutkim przystanku do PK2 już praktycznie nigdzie nie stawałam. Próbowałam jakieś jazdy z innymi, jednak osiagane prędkości przez doganiane przeze mnie osoby nie były zbyt zachęcające. Goniąc sądziłam że kręcą te 27-28 km/h a okazywało się, że jadą 23-24. A ja byłam gotowa gonić nawet i 29-30 km/h. "Gonić" - jak na mnie to jest jednak jakaś prędkość ;)
Niestety w drodze na PK2 zrobiło się pod wiatr, zaczęło się jechać trochę trudniej i tu faktycznie pionowaic mieli większy problem niż ja - mój Raptobike czyli jakby nie było low racer bardzo dobrze sobie radził z tymi porywami wiatru. Jednak im dalej w las tym więcej drzew i koniec końców i ja również chwilami miałam nieco dosyć. Zmęczenie jakie sobie zafundowałam w czwartek dorzuciło się do tego jakie zbierałam dzisiaj. Na szczęście na 100 kilometrze w Brzózie czekał już na wszystki świetny Punkt prowadozny przez Wojtka :) gdzie można było uzupełnić odpowiednie płyny a także podjeść coś dobrego słodkiego z tysiącami kcal ;) Co nieco skubnęłam i dalej poleciałam już sama. Niestety w dalszym ciągu jechaliśmy pod wiatr, a na dodatek przed Grabowem nad Pilicą trzeba było odbić na boczną lokalną drogą o której już wspominałam. Tam się nie dało jechać chwilami szybciej niż 15 km/h. W połowie tej odnogi dogonił mnie jeden z rowerzystów pionowych, z którym jechaliśmy miło konwersując kilkanaście kilometrów, jednak ciutkę za wolno dla mnie, więc przy okazji dogonienia nas przez jego znajomych - odbiłam swoim tempem i zaczęłam gonić kolarzy, którzy chwilę wcześniej nas wyprzedzili. I właśnie w tamtych okolicach zaczęło dawać mi się we znakio wiązadło prawego kolana. Wpierw ciutkę pobolewało, potem coraz mocniej i mocniej. Próbowałam je rozmasowywać ale tak naprawdę tylko krótki spacer pozwalał mi na chwilę usunąć ten ból. Podczas jazdy na kilka chwil pomagało rozmasowywanie niektórych miejsc przy kolanie i zmiana sposobu pedałowania. Co ciekawe właśnie wyższa kadencja z mniejszą mocą wzmacniała ten ból - zupełnie nie wiem dlaczego. Dlatego przy jednaj z okazji, mimo miłego towarzystwa kolarzy z którymi rozmawialiśmy o zaletach i wadach rowerów poziomych ;) zdecydowałam się odskoczyć do przodu. W ten sposób dojechałam ostatecznie do PK3 w Magnuszewie, gdzie zameldowałam się w aplikacji i... wraz z grupą, która mnie dogoniła wróciliśmy raz jeszcze do granic miasta, aby reszta kolarzy również mogła wykonać meldunek, o którym jakoś wcześniej zapomnieli. Po tej akcji ponownie odskoczyłam do przodu, aby zmniejszyć ilość obrotów korbami pozostałych do przejechania reszty trasy, czyli też zwiększyć prędkość. Zwłaszcza, że prędkość średnia spadła mi już wówczas do 24.8 km/h a we mnie obudziła się pewna ambicja i nadzieja na dociągnięcie do 25 km/h. Jazda po DK79 mnie jakoś nie przeszkadza. Kierujący widząc Raptobike i mnie na nim wyprzedzali mnie korzystając z pasa dla jadących z naprzeciwka :D Tak właśnie jest z rowerami poziomymi - zwłaszcza takimi specyficznymi jak mój low racer.
Ostatnie 20 kilometrów było już hardkorowe. Prawe kolano domagało się odpoczynku - wiązadło. Mięsnie nóg miały dosyć, kadencja spadała, do tego Organizm protestował ograniczając swoją wydolność i wzmocniło się też odczuwanie zimna. Oczywiście zorientowałam się w sytuacji, dorzuciłam kolejnego przygotowanego batona proteinowego, który faktycznie zadziałał i temperatura przestała być tak mocno odczuwala, a ręce prestały być chłodne. Wtedy też na bodaj 10 kilometrze przed Metą dogonił mnie mikro-peletonik 3 kolarzy, którzy wcześniej zostali z tyłu. Jeden z nich był zachwycony i moim rowerem i tym jak na nim zapieprzam :D Gdyby wiedział, jaka już byłam styrania usiłując dociągać do tych 30 km/h a mogąc jechać już tylko te 27-28 km/h...
Po przejechaniu 206 kilometrów, w czasie nieco ponad 8 godzin wjechałam w końcu na teren KOSiR. Na liczniku i na Wahoo miałam podobną AVG: 25.1 km/h. Zrobiłam kolejny rekord życiowy, przejeżdżająć tak wiele kilometrów, w tak "krótkim" ;) czasie. Jak dla mnie - niezły wyczyn. I zachęta do kolejnych treningów.
Raptobike - pomimo zmiany napędu w ostatnich chwilach przed startem - sprawdził się znakomicie. Może występowąły pewne problemy z mocowaniem jego torby na pałąku i foteliku, ale to się "jakoś" dawało ogarnąć. Na pewno znacznie lepiej by mi się jechało, gdybym jechała własnym tempem, nie czekając na innych, nie próbując na siłę szukać "koła" za kimś co wcale nie pozwalało mi na odpoczynek tylko wręcz chwilami dodawało zmęczenia przez mikro-przyspieszenie, których musiałam wykonywać aby te koło utrzymać. Byłoby też o wiele lepiej, gdybym jednak pozwoliła wyjść swojemu Organizmowi do strefy "fresh" i bardziej wypoczywająć bez zabawy w jakieś mocniejsze treninigi na 2 dni przed Brevetem.
Na koniec napisze jeszcze, że Organizator i Organizacja tego Brevetu stanęli PONAD wysokością swoich zadań. Przygotowanie całości - to jest M A J S T E R S Z T Y K. Zwłaszcza - Impreza Końcowa. Chciałabym, aby każde wydarzenie kolarskie w jakich brałam udział wcześniej było tak dobrze zorganizowane. :D