Info

Suma podjazdów to 3363 metrów.
Więcej o mnie.

Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2025, Wrzesień4 - 0
- 2025, Sierpień7 - 0
- 2025, Lipiec13 - 0
- 2025, Czerwiec10 - 0
- 2025, Maj11 - 0
- 2025, Kwiecień6 - 0
- 2025, Marzec11 - 0
- 2025, Luty8 - 0
- 2025, Styczeń9 - 0
- 2024, Grudzień8 - 0
- 2024, Listopad6 - 0
- 2024, Październik11 - 0
- 2024, Wrzesień11 - 0
- 2024, Sierpień12 - 0
- 2024, Lipiec17 - 0
- 2024, Czerwiec19 - 0
- 2024, Maj13 - 0
- 2024, Kwiecień9 - 0
- 2024, Marzec13 - 0
- 2024, Luty10 - 0
- 2024, Styczeń1 - 0
- 2023, Grudzień5 - 0
- 2023, Listopad8 - 0
- 2023, Październik12 - 0
- 2023, Wrzesień10 - 0
- 2023, Sierpień13 - 0
- 2023, Lipiec12 - 0
- 2023, Czerwiec12 - 0
- 2023, Maj14 - 0
- 2023, Kwiecień11 - 0
- 2023, Marzec15 - 0
- 2023, Luty8 - 0
- 2023, Styczeń4 - 0
- 2022, Grudzień8 - 0
- 2022, Listopad15 - 0
- 2022, Październik15 - 0
- 2022, Wrzesień7 - 0
- 2022, Sierpień8 - 0
- 2022, Lipiec13 - 1
- 2022, Czerwiec8 - 2
- 2022, Maj11 - 0
- 2022, Kwiecień7 - 1
- 2022, Marzec3 - 0
- 2021, Listopad4 - 0
- 2021, Październik11 - 0
- 2021, Wrzesień10 - 0
- 2021, Sierpień16 - 0
- 2021, Lipiec11 - 0
- 2021, Czerwiec11 - 0
- 2021, Maj14 - 2
- 2021, Kwiecień7 - 0
- 2021, Marzec4 - 0
- 2021, Luty3 - 0
- 2021, Styczeń1 - 0
- 2020, Listopad2 - 0
- 2020, Październik6 - 0
- 2020, Wrzesień6 - 0
- 2020, Sierpień7 - 0
- 2020, Lipiec9 - 1
- 2020, Czerwiec12 - 6
- 2020, Maj11 - 3
- 2020, Kwiecień13 - 5
- 2020, Marzec15 - 4
- 2020, Luty13 - 3
- 2020, Styczeń2 - 0
- 2019, Grudzień2 - 0
- 2019, Listopad7 - 0
- 2019, Październik18 - 2
- 2019, Wrzesień12 - 0
- 2019, Sierpień18 - 0
- 2019, Lipiec13 - 2
- 2019, Czerwiec13 - 2
- 2019, Maj19 - 0
- 2019, Kwiecień7 - 0
- 2019, Marzec6 - 1
- 2019, Luty3 - 0
- 2018, Grudzień2 - 0
- 2018, Listopad14 - 0
- 2018, Październik18 - 0
- 2018, Wrzesień7 - 0
- 2018, Sierpień16 - 2
- 2018, Lipiec12 - 1
- 2018, Czerwiec13 - 0
- 2018, Maj18 - 0
- 2018, Kwiecień17 - 0
- DST 38.00km
- Czas 01:40
- VAVG 22.80km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Do pracy i z powrotem
Środa, 19 czerwca 2019 · dodano: 19.06.2019 | Komentarze 0
Ożarów - Warszawa
AVG: 24.5 km/h
MAX: 44.6 km/h
Brak dokładnych danych z licznika, bo Sigma kabelkowa znowu miała jakieś
problemy z połączeniem tak jak na końcu brevetu tak więc cóż...
Zmuszona zostałam do kupna nowego licznika - tym razem bezprzewodowego.
89 złotych w Decathlonie BTWIN 500. NIe chciał działać na początku jakoś
przy sklepie, nie wiadomo czemu, ale nagle zaczął jak ruszyłam w stronę
ulicy. Stąd te dane - jazdy powrotnej do domu na ostatnich 16.5 km.
Aha, licznik nie ma węższej opony niż 20" 1.5" więc ustawiłam tyle ile
mogłam czyli właśnie te wartości.
[Liczę ~godzinę na dojazd z domu do pracy.]
Licznik - wykonany nawet nawet. Made in China oczywiście, ale działa prawidłowo chociaż momentami na trasie gubił się i pokazywał 0.0 prędkości. Moze to jakieś zakłócenia zwiazane z ruchem samochodów obok czy mijanymi zabudowaniami.
Co do kondycji po brevecie to lewa noga mocno narzeka w kolanie. A poza tym osiągi jakieś tam są, ale widzę że nogi jeszcze wymagają rekreacyjnego i regeneracyjnego mocno podejścia.
Ponadto Beluga dostała poduszeczkę na siedzenie i chyba dzięki temu jest lepiej z siedzeniem :)
- DST 321.40km
- Czas 13:25
- VAVG 23.96km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Brevet Pomiechówek 400km
Niedziela, 16 czerwca 2019 · dodano: 16.06.2019 | Komentarze 2
Pomiechówek - Kadzidło
AVG i MAX nieznane - awaria licznika.
Dane pobrane z GPS Garmina.
Ślad: https://ridewithgps.com/trips/36041289
Dałam z siebie wszystko co mogłam. Zapomniałam tylko o przygotowaniu Planu Wyjścia. Planu Naprawy. Który by mi pozwolił sprawdzić krok po kroku z czym się zmierzyłam, z czym mam problem i czy te problemy mogę sama jakoś rozwiązać.
Ale zacznijmy od początku.
Wieczorem w piątek wylądowałam na sali fitness w szkole. Rozłożyłam się już w zasadzie w półmroku i zaczęłam ostatnie poprawki przy rowerze czyli instalacja naładowanego oświetlenia, nalanie izotonika do bukłaka świeżo nabytego w Decathlonie i wreszcie to o czym pamiętałam ale jakoś zapomniałam czyli wpisanie punktów do Locus Map Pro i do Garmina. Dzięki czemu Garmin kierował mnie tam gdzie trzeba a i Locus mógł pokazać aktualne dane o odległości i przewyższeniach jakie muszę pokonać jeszcze w trakcie trasy.
Wstałam punktualnie o 6:15. Szybkie śniadanie z banana, trochę picia, myju myju i mogłam wyprowadzać się z rowerem na zewnątrz. Potem jeszcze wywalenie wszystkich swoich rzeczy z sali - w razie czego gdybym wróciła później niż zamknięcie Mety. Dzięki temu, że wcześnie wstałam miałam dużo czasu na zebranie się, nie musiałam niczego robić w pośpiechu ale i tak te 5.5h snu to było trochę mało i czułam się nie do końca jakby wyspana.
Kilkanaście minuit potem odbyła się szybka odprawa i zaraz po niej wyjechałąm za innymi "do poczekalni", ale tu nawet nie musiałąm się zatrzymywać bo Monika już wypuszczała ludzi więc zabrałam się i wyleciałam za pierwszą grupą.
Pierwsza górka zaraz za torami nie sprawiła mi żadnych trudności i już czułam, że jest nieźle. na 4 kilometrze dogonił mnie Trajkocyklista, myślałam że chce pogadać ale on tylko mnie wyprzedził i nie dał się dogonić aby pogadać także poleciałąm dalej swoim tempem a on zniknął gdzieś z przodu. Cóż: zupełnie inne przygotowanie kondycyjne no i jego rower waży 11 kg a mój 20.7.
W Gołyminie odczułam pierwsze większe symptomy bólu pupy, coś jej mocno nie pasowało i w ogóle jakoś tak dziwnie mi się jechało. To był 40 kilometr, kiedy dogoniła mnie Toyota z Łucją i Moniką na pokładzie. Dobra mina do złej gry, kilka zdjęć i zniknęli z przodu a ja jechałam dalej rozmyślając o co chodzi i czemu mi się nie chce. Brakowało mi energii i przeszkadzały podeszwy butów i boląca dupa.
50 km - Pepsi. Celowo ją odpuściłam aby pobudzić się kofeiną dopiero na wiecżór, na noc, ale okazało się, że rano również by się bardzo przydała.
55 km - Identyfikacja potrzeby pomogła mi w końcu w zatrzymaniu się gdzieś przy polnej dróżce obok lasu. Koniecznie musiałam zdjąć gacie spod spodenek kolarskich. To one były właśnie tą rzecza, która spowodowała otarcie na pośladkach i uniemożliwiała normalną jazdę. Szybko przeszłam się wzdłuż jakiejś białawej taśmy aby ewentualnie przez nią przejść, ale dostrzegłam drut idący pod nią, dobrze napięty prawie jak nowy... Ciekawe czy to ma prąd? Sprawdziłam. MIAŁ. [cenzura mać!!!] Bolało. Aż w jelitach mi coś poszło i chyba się obudziłam po tym wstrząsie. W końcu zdjęłam gazie, wrzuciłam do sakiewki i mogłam lecieć dalej, ale pupcia dalej bolała więc spytałam naszych rowerzystów, którzy akuraty mnie mijali czy nie mają sudokremu... Nie mieli. Dziwne. Na szczęście miałam Voltaren MAX w bocznej kieszonce. To był strzał w dziesiątkę. Od razu dało się jechać dalej. Kilka kilometrów dalej dogoniłam grupke, która po raz 3 zmieniała tą samą dętkę :D Dętka silikonowa? Cokolwiek...
75km - PK2. Podjechałam, podpieczętowałam kartę, chwyciłam pepsi i po kilku minutach jechałam dalej czując problem z dwójką, który bardzo energicznie rozwiązałam ze 2 kilometry dalej. Od razu lepiej się jechało.
108 km - kolejna porcja smarowania Voltarenem wiadomej części ciała. Poza tym się jedzie.
115 km - odpowiednia muzyka, odpowiedni nastrój - czyt: Pepsi zaczęła działać. Guilty! Guilty! ;)
117 km - wiocha za wiochą, zapachy typowo wiejskie, krowy, koniki, zboże, pola... Fajne widoki ;)
118 km - mijam sklepik i nagle widzę tam rower - są tam nasi? Są! Szybko zawracam w sklepiku jednak nie mają pepsi, więc pozostaje mi kupno zimnej Fanty. jak dobrze, że w takich małych sklepikach mają już opcję płacenia kartą.
145 km - PK3 - podjeżdżam pod stację a tam ktoś mnie woła z parkingu - aaa, są nasze Dziewczyny z obsługi tam dalej :) Szybko zawracam i za moment podbijam kartę i podjadam kanapkę, a po kanapce ładuję picie i szybko zmieniam pustą butelkę po Pepsi na pełną w sklepie na stacji. Co ciekawe - wyprzedziłam kogoś, ale nie wiem jakim cudem. Nie spotkałam Mikołaja po drodze, nie wiem jak on jechał.
153 km - na PK3 miałam sprawdzić jeszcze jak jechać dalej, ale ja zapominalska jestem i tak oto na 153 kilometrze wjeżdżam do Kwiatuszków. Nożeszjasna... Sprawdzam na mapie co i jak mogę zrobić i z tym fantem i w końcu jadę dalej bo wygląda na to, że jak przejadę ten kawałek to potem jest już asfalt. Coś mi się przypomina, że chyba się dało tędy przejechać rok wcześniej. Po drodze piszę SMSa do Moniki o zjechaniu z trasy i za kilometr jestem już na asfalcie wiodącym do trasy - raptem kilka kilometrów więcej.
186 km - jakiś dziwny problem z przednim hamulcem (M375). Jakby coś blokowało go, nie mogę zacisnąć go na tarczy do końca. Czyżbym zużyła właśnie klocki? Nie, niemożliwe. Ten rowerek ma raptem z 700 km a ja w XC się nie bawiłam, więc? Jadę dalej starając się mniej i słabiej hamować.
202 km - Mikołajki!!! Są! Wpadam na stację Okoń, kupuję izotonika i oczywiście Pepsi. Przelewam, rozlewam i jadę dalej z przystankiem na moście, z któego cykam kilka zdjęć.
210 km - fajnie się jedzie i tak dojeżdżam do PK4 - Karczma u Komtura. Pieczątka, wchodzę do Karczmy a tam Krzyżak! Khmmm... Mam mieszane uczucia, no ale. Siadam, zjadam co mogę a potem biorę się za naprawę hamulca i wymianę bakterii w GPSie. Ten pokazywał niby 3 kreski na 4, ale chyba coś oszukiwał. Nie napisalam o KOLANACH - bolą. Mam problemy z chodzeniem po schodach ale jakoś kulejąc robię co trzeba, chociaż podnoszenie się z klęczek przy rowerze na lewej nodze jest bolesne. Hamulec okazuje się być działający, klocki są ok, problemem nie jest też linka hamulcowa jak myślałam ale rwący się pancerz. Chyba już wiem, po co są końcówki na niego... :] Naprawiam to co mogę z pomocą scyzoryka i nożyczek z niego (mini-kombinereczki?) i hamulec zaczyna działać zupełnie dobrze. Pół godziny później wyjeżdżamy we troje dalej. Do zakrętu idie dobrze, potem zaczyna się górka, zostaję jakby z tyłu trochę i czuję też zę coś mi idzie nie tak, coś hałasuje. Wyjmuję sluchawkę z uszu ale i tak już czuję o co chodzi, kiedy co chwila z tyłu coś mi bije na kole. Dętka. Koledzy pojechali dalej, ja zostaję z tyłu, biorę się za wymianę... Szybko okazuje się, że wjechałam na pinezkę. Dziwne. Albo faktycznie mam mnóstwo "Szczęścia" albo ktoś mi pomógł w Karczmie? Ale jak i po co? No trudno, zmieniam dętkę i dopiero po jej założeniu budzę się, że mogłam od razu założyć dętkę z wentylem samochodowym, mogłabym go podpompować na stacji benzynowej, a tak niestet. No ale może się gdzieś jeszcze zmieni. Z trudem pompuję do 4 atmosfer, troszkę niżej niż zaleca producent Schwalbe Durano. I jadę dalej.
214 km - lewe kolano przypomina o sobie, więc zmniejszam siłę, redukuję się i lecę kadencyjnie. Do następnego punktu ponad setka...
259 km - burza nadchodzi i to chyba idealnie z punktu do któego jadę. Będzie ciekawie. Błyski coraz silniejsze i zaczynam się zastanawiać co robić: przeczekać gdzieś? Ale gdzie i jak długo czekać? Czy jechać na razie dalej? Wybieram tą drugą opcję.
323 km - chyba mam coś z licznikiem. Nie działa. Kolano lewe napiernicza, zaczyna kropić i chowam szybko smartfona do kieszeni w teszircie. Zaraz punkt to się tam go schowa dalej jakby co.
325 km - PK5. Kadzidło. Zsiadam z roweru i czuję KOLANO. Hm, zajechałam je. Ono po prostu nie chce się zginać. Z jednej strony chcę usiąść, z drugiej nie bardzo mogę, bo mnie kolano boli jak je zginam w połowie zakresu jego pracy. Ale to nie wszystko: czuję się osłabiona. Jakbym właśnie zakończyła sprint na 300km. Ale to nie był sprint. Podbijam kartę brevetową na stacji, dokupuję Pepsi i siadam na krawężniku obok naszych - tych dwóch kolegów co odjechali mi za PK4. Gadam chwilkę i za moment przychodzą DRESZCZE. A to oznacza, że się zjechałam i organizm ma mnie dość na jakiś czas. To po pierwsze. Po drugie, tego typu akcje mam wtedy kiedy coś jeszcze się tam dzieje w środku... (E-3C Sentry)
Szybko się podsumowuję:
1. Kolano.
2. Dupa mnie znowu boli.
3. Organizm mocno osłabiony.
4. Przetarte pachwiny. (czy powiązane z pk2?)
5. Licznik.
Siedzę, podjadam co mam, popijam i nie wiem co robić dalej. Wzbraniam się przed dzwonieniem do Moniki, ale to tylko opóźnia ich wentualny przyjazd po mnie. O ile przyjadą. Czuję się słaba jak dziecko. Siedzieć na krawężniku nie bardzo mogę bo mi niewygodnie, na rurze przy dystrybutorach też kiepsko. W końcu wykonuję telefon i informuję co i jak - przyjadą. Ufff... Ale jaki WSTYD. Tak dobrze mi szło.. A teraz.. Dętka. Jakim cudem?
Zmęczona zjadam hotdoga z kabanosem i w końcu olewam wszystko i siadam na półce przy ścianie stacji. Podsypiam.
Budzę się co jakiś czas, aż wreszcie nastaje moment kiedy otwieram oczy i widzę białego Aurisa. To po mnie. Podnoszę się do góry czując, żę zaraz poczuję kolana... Ale nic takiego nie następuje. Organizm też wydaje się być w zdecydowanie lepszej formie niż był 2 godziny wcześniej. Ale jak to? Już mu [organizmowi] przeszlo? Już nie chce się pchać do samochodu i jest gotów jechać dalej? Ale mi GŁUPIO.
Nie rozumiem. Jakby tego było mało, pakując się zauważam po drugiej stronie stacji ławki i stoły. Nosz... Mogłam tam się kimnąć z rowerkiem obok. A ja jak głupia siedziałam na tym cholernym krawężniku.
Reasumując.
- gacie pod spodenkami
- kiepski fotelik do zmiany (otarcia w pachwinach) - albo jestemz a gruba i za ciężka na niego
- kolana - przeciążenie. I to chyba nawet nie na tym brevecie, ale wcześniej. One mogły nie wypocząć bo wcześniejszych dojazdach do pracy
- Organizm... I tu nie wiem co napisać. Może za mało węgli dostał?
- brak planu Awaryjno-Naprawczego - albo kogoś pod telefonem kto nie wyśle od razu samochodu, ale każe odczekać godzinę albo dwie i odpocząć
- brak zapasowych klocków B01S i linki hamulcowej oraz przerzutkowej!
- tylko dętki z wentylem samochodowym Schradera!!!
- lepsza pompeczka? (teleskopowa)
- za dużo latarek (5 sztuk??? W chwili kiedy 2 robią mi dzień przed rowerem?)
- brak "instalacji elektrycznej" pod rowerem z wyjściami z tyłu i na kierownicy (powerbanki z tyłu lub pod sakiewką na bagażniku)
- izotoniki w bidonach dają radę, worek tak średnio - może iz a dużo wody wzięłam na start ale mogło być bardziej upalnie niż było
- brak batonów w kieszeniach na starcie (te orzeszkowe były super)
- brak wiedzy o regeneracji stawów kolanowych "ad hoc" w trasie
- przydałaby się mała zorganizowana apteczka z plastrami, maściami i pastylkami
P.S. Czas przejazdu pobrałam z GPSa i teraz spojrzałam na niego ponownie: 23.96 km/h. Ładnie. Naprawdę nieźle mi to szło. Jednak na tyle dobrze, że coś poszło nie tak - i chyba domyślam się już co i to poprawię. (czyt: więcej Pepsi ;)) (kofeiny)
- DST 40.70km
- Czas 01:48
- VAVG 22.61km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Do pracy i z powrotem
Czwartek, 13 czerwca 2019 · dodano: 13.06.2019 | Komentarze 0
Ożarów - Warszawa
AVG: 22.57 km/h
MAX: 40.47 km/h
Rano znowu spotkałam się z wiekszym wmordewindem więc prędkość nie była powalajaca, ale te przelotowe 25 udawało mi się jakoś trzymać.
Gorzej było po południu, bo nie dość że jechałąm do Centrum i jeszcze wiatr się zmienił i jechałam pod wiatr, to jeszcze jazda po ścieżynkach rowerkowych to jest po prostu spotkanie z pedalarzami. Z gównianym wykonaniem śmieszynek. Ja na 100 metrach ścieżek obrywam większą ilością nierówności niż na 10 kilometrach!
Jednak power był, miomo wiatru rano wyciągnęłam 18 km/h na Marynarskiej na wiadukcie więc coś się dzieje pozytywnego :)
Na koniec jazdy oczywiście zaaplikowałam sobie 40 po uliczce. Nie chciało się strasznie, ale zmusiłam się i warto było, Organizm dał radę.
- DST 36.64km
- Czas 01:29
- VAVG 24.70km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Do pracy i z powrotem
Wtorek, 11 czerwca 2019 · dodano: 11.06.2019 | Komentarze 0
Ożarów - Warszawa
AVG: 24.52 km/h
MAX: 45.23 km/h
Poranek był zupełnie przyjemny i zanim jeszcze się na dobre rozgrzałam to już na liczniku pojawiło się 25 a potem 27 i wreszcie 30 km/h. Nieźle. Albo nawet i wspaniale, bo na te 300m przed pracą miałam średnią >23 km/h. Niestety wjazd do firmy trochę mnie kosztował, ale taka średnia raptem tydzień czy dwa po tym jak miałam średnią ledwo co przekraczającą 20 km/h? "No ładne cacko..." ;)
Rano nie było rekordów - wiadukt na Łopuszańskiej zakorkowanuy ale co ciekawe przyspieszając od zera miałąm po chwili 16 a na szczycie 18 i mogłabym przyspieszać jeszcze dalej. Ładnie! Z kolei na Marynarskiej pociągnęłam sobie spokojne 16. A i wylot na Dźwigowej spod wiaduktów - 25 km/h. Po prostu... Była moc.
Powrót. Miało być przez Komorów, ale zabrakło mi czsu bo za późno wyszłam. Nadgodziny.
Ale plan był i go wykonałam - maksymalne możliwości, spalić ile się da, niech mięśnie mają z czego się odbudowywać jutro, kiedy będą miały wolne. I tak na Marynarskiej na szczycie wiaduktu było powyżej 20 na pewno (nie pamiętam dokładnie ile), tuż za Radarową wchodząc na zwężenie nie zeszłam poniżej 27 a wreszcie na wiadukcie na Łopuszańskiej nie tylko utrzymałam 24 to jeszcze na szczycie było już 25... Powtórzę - na wiadukcie na Łopuszańskiej. W miejscu, którego jeszcze parę lat temu nie cierpiałam, nienawidziłam, omijałam jak mogłam... A teraz przelatuję. I doskonale wiem dlaczego teraz mi to wychodzi a wtedy nie.
Prędkość przelotowa? Dokładnie tak jak przewidywałam. Bieg na którym kiedyś kręciłam do 27-28, obecnie starcza mi nawet na 30 km/h. Czyli rosnąca moc nóg pozwoliła osiągnąć też większą kadencję. Kolejny bieg, który pozwalał mi z trudem osiągać 30-31 obecnie daje mi od 33 do 35 km/h. A to jest bieg przedostatni i jest jeszcze jeden, którego jeszcze nie odpalam.
I wisienka na torcie - uliczka pod domem. Sczaiłam się, pociągnęłam delikatnie aby mieć te 26- no moze 27 km/h przed rondem i potem wrzucić gaz do dechy... Ja patrzę na licznik a tam 29... :D Wpadam na rondo. A tam gówniażeria na rowerkach przez przejście przejeżdża na mojej drodze. No żesz do jasnej! Aż zaklęłam głośno i pińcet plusy wystraszone zatrzymały się, a ja wyleciałam za rondo... Dopchałam do 41 km/h. I to dziwne bo jakoś tak niby ciężko ale nie miałam aż takiej zadychy jak powinnam mieć. Czyli chyba mój próg mleczanowy jest znacznie wyższy niż był kiedykolwiek wcześniej. Chociaż jeszcze chyba ciągle niżej niż w czerwcu/lipcu 2013 :] Ale powalczę i o to :D
- DST 36.68km
- Czas 01:38
- VAVG 22.46km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Do pracy i z powrotem
Poniedziałek, 10 czerwca 2019 · dodano: 10.06.2019 | Komentarze 0
Ożarów - Warszawa
AVG: 22.28 km/h
MAX: 48.19 km/h
Poranna jazda była jak zwykle standardowa. Wmordewind i to taki silniejszy chwilami więc też jechało mi się średnio. Jakby tego było mało w stolicy "dopadł mnie" w słuchawkach Kickstarter MotoZnaFca opowiadający o Oplu Tigrze i po prostu nie wyrabiałam. Ze śmiechu. LoLe a momentami prawie ROTFLowałam :D Także nie mogłam dopalić i w końcu po prostu musiałam zapauzować, żeby w ogóle dojechać do firmy :D
Za to po południu. Coś już delikatnie czułam jak wyjeżdzałam na Postępu i nie był to wiatr, tylko jakby mi nogi mówiły że mają duuużo mocy. No to teges... Zapraszam do tańca - Marynarska wiadukt. 22 km/h. Hm, o czym to ja myślałam, aha... Lecę dalej, mielę spokojnie, al;e licznik jakby wariował - podaje wartości naprawdę wysokie. Hynka i Łopuszańska to ja przeleciałam i nie pamiętam nawet kiedy. Ale najlepsze było na wiadukcie na Lopuszańskiej właśnie. W skrócie: 22 km/h. Bez napierania.
I to w zasadzie by było na tyle, no może dodać warto jeszcze, że na Poznańskiej miałam przelotową 33-35 km/h a i to na przedostatnim biegu a nie ostatnim tak więc...
Niestety spotkałam osobę pozbawioną zdrowego rozsądku i przenoszącą swoją odpowiedzialność na innych. Człowieczka z twarzą jak żywcem zabraną od Willa Poulter'a (kretyn Gally z Maze Runner 1 i 3), który nie bardzo rozumie co robi i jak.
Dźwigowa. Po udanym przelocie na prawą stronę przed przegubowcem łapię pas dla rowerów i zjeżdzam nim w dół po chwili mając na liczniku 38 km/h a przed sobą paniusię na rowerku prawie miejskim. Mogę jechać i wlec się dalej za nią, ale szkoda mi czasu i pędu jaką mam, a która niezbędna mi będzie na wylocie... No nie, sorki. Dzwonię - prawie brak reakcji. "Uwaga!" nie przynosi rezultatu wiec wzorem kolarzy - "LEWA!!!:. Bez reakcji. Nosz...? Ale ona nie ma słuchawek! "HALOOO!!! Czy mogłabyś zjechać na prawooo?!".
Obejrzała się. Znowu bez reakcji. Ona jedzie dalej sobie prosto jakby nigdy nic "HALOOOOO!!! ZJEDŹ NA PRAWO!!!!" - pomogło. Zjechała. Przelatuję obok i lecę dalej... Oczy dostosowują się do mniejszej jasności i dostrzegam, tam dalej jakby coś jechało... Ale nie rower. Nie poruszają się pedały i... HULAJNOGA! Na dobre zauważam ją majać 38-40 km/h będąć z 10-15m od niej. "LEWAA!!!". Wyprzedzam i... Krzywa na pół tunelu wypada mi z ust bo to coś odpychajac się nóżką co chwila wyskakuje na lewą stronę pasa i mogę o to coś zahaczyć. W międzyczasie moje widzenie obwodowe dostrzega "Coś" w lusterku. Coś jakby... było rowerem za mną. Ciemne takie. I o dziwo trzyma się bardzo blisko, mimo iż naciskam na pedały bardzo mocno. Na wylocie z tunelu widzę jakiegoś pionowca za sobą, który nagle zeskakuje na jezdnię między samochody i widzę po raz pierwszy mordę Gally'ego (^^), która wyraża niezadowolenie. Coś tam sobie krzyknął i pojechał między samochody. No ale jak to tak? Albo albo i... W tym samym momencie widzę, że ów Najszybszy Bohater Dnia ma silniczek w tylnym kółeczku :D I to raczej z tych takich co mają 700-1000 Wattów a nie dopuszczalne 250W. (dopuszczalna moc i prędkość silniczka wg polskiego prawa to odpowiednio 250 Watt i prędkość ograniczana do 25 km/h.). Wylatuję za nim, on oczywiscie grzeje szybciej i za chwilę znika na czerwonym świetle... Ale już widzę go jak znowu pomyka po przejeździe rowerowym. Doganiam go, staję grzecznie obok, wyjmuję słuchawkę z uszu i pytam się co on do mnie krzyczał. I wywiązuje się dyskusja z której dowiaduję się, jaka to ja zła jestem, że mu nie ustąpiłam i jechałam lewą stroną :) Że sama krzyczę na innych ale nie ustępuję takiemu Dzielnemu Szybkiemu jak ON. Tak wiec Szanowny Panie Szybki Gally informuję, że:
- masz nieprzepisowo zbudowany rower, z wykorzystaniem silnika który nie powien być montowany w rowerach
- w związku z powyższym poruszasz się nielegalnie po pasie dla rowerów
- nie przestrzegasz dystansu między rowerem przed sobą a sobą samym - jedziesz za blisko innych
- jeśli chcesz być widoczny i puszczany - włącz swoje światła. Nie masz ich? Ojej.
- jeśli będę wiedziała, że Szanowny Pan Gally chce wyprzedzać = puszczę. Nie widziałam aby Pan Gally podejmował próby wyprzedzania mnie. Raczej trzymał się z tyłu. Nie zeskakiwał na jezdnię między samochody jak inni aby być szybciej o 5 sekund na światłach na górze ;P
- skoro Szybki i Dzielny Pan Gally ma silniczek to chyba doskonale wie, że może sobie pojechać wolniej - nie musi nadrabiać prędkości jak inni. W każdej chwili może przekręcić manetkę i polecieć szybciej.
Kiedy kończyłam dyskusję spojrzałam jeszcze w dół i zobaczyłam... nóżki jak u bociana. Zero mięśni. Nic dziwnego, że nasz Dzielny i Szybki Gally jest mocny w mordzie tylko jak ma silniczek. :)))
Kilka kilometrów dalej, tuż za Tesco, widę w lusterku szoszona. Pozdrawiamy się, on mnie wyprzedza i leci dalej. I zatrzymuje się na światłach. Staję za nim, światło się zmienia na zielone, widzę jak on staje na pedałach, ale jego przyspieszenie na małych prędkościach jest 1/2 tego co ja mogę mieć na poziomce. Ale za 30 sekund on wyprzedzałby mnie. Więc spokojnie czekam i go puszczam. Doganiam go kilometr dalej, wyprzedzam i jestem tuż przed zwężeniem a on idzie tuż za mną i po lewej. Puści mnie czy nie? Oglądam się, puszcza mnie i lecę dalej kilkadziesiąt metrów, aby za moment go przepuścić bo on już się rozpędził i idzie szybciej niż ja.
To jest KULTURA. Współpraca. Zrozumieją ją tylko ci co dużo jeżdżą, którzy widzą, chcą być widziani. Którzy traktują innych tak samo jak sami chcą być traktowani przez innych. Którzy widzą i obserwują świat dookoła i są otwarci na potrzeby innych. Którzy mając MOC pod nogą/ręką nie będą ciągnąć do przodu kosztem innych słabszych uczestników ruchu.
Nietety - 90% rowerzystów miejskich to pedalarze. Pedałują. Ale jechać na rowerze - nie umieją. A jak jeszcze sobie zamontują silniczek to już świat jest ich. Bo mogą i mają.
- DST 47.23km
- Czas 02:07
- VAVG 22.31km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Do pracy i z powrotem
Czwartek, 6 czerwca 2019 · dodano: 06.06.2019 | Komentarze 0
Ożarów - Warszawa
AVG: 22.27 km/h
MAX: 39.12 km/h
Standardowa droga chociaż z powrotem via Pruszków. Niestety rano walka z wmordewindem, osiągi takie sobie, średnia niższa niż poprzednio ale pewnych spraw się nie przeskoczy. No może jeszcze ta kanapka poranna była takim sobie średnim pomysłem...
Z powrotem mi się nie za bardzo chciało. Po prostu nie i już. Ale przemogłam się i skręciłam na Al.Krakowską. I w sumie się leciało całkiem fajnie do Raszyna, kiedy to postanowiłam sprawdzić śmieszynkę obok. Taka gładka, asfaltowa, miła... I na kolejnym skrzyżowaniu wielki van wymusił na mnie pierwszeństwo. Bo może. Pojechałam za nim. Niedaleko zresztą, "aż" 200 metrów na oko. Faciu wysiadł, pytam się czy on mnie widział.
- "trzeba było zwolnić!".
Kierowczyku... Z których chipsów wyjąłeś prawo jazdy? To MY rowerzyści mamy pierwszeństwo, a ty skręcając masz OBOWIĄZEK ustąpić! A jeśli tego nie rozumiesz - oddaj prawo jazdy. Albo zjedz. Albo wrzuć do kibla i spuść wodę. Zarwałbyś setką kilogramów w bok swojej bryczki, zobaczyłbyś blacik w środku auta - od razu by ci zmiękła faja. Zwłaszcza, że naprawiałbyś sam swoje autko a ze swojego OC fundowalbyś mi nowy rower. Wart pewnie więcej niz twój van...
Chrzanię taką jazdę. Nie dość, że jedzie się wolnije bo węziej, nie ma gdzie uciec w razie czego na bok, co chwila jakieś krawężniki i inne tam takie... Szkoda pisać bo nie raz o tym pisałam. Więc - zjechałam na jezdnię. Bo tam paradoksalnie dla mnie bezpieczniej.
Reszta drogi w miarę spokojna. Alejka z drzewkami za Sanatoryjną poszła mi błyskawicznie na jakimś niskim przełożeniu. Wiadukt w Pruszkowie nad WKD przeleciałam nie wiem jakim cudem z prędkością 29-30 km/h. Nie rozumiem. Nie czaję. Potem wiadukt nad torami kolejowymi... Przeszkadzały mi samochody i gdyby nie one by było lepiej. Ale stałe 21 km/h było*. I na koniec wiadukt nad A2. 17-18 km/h. Mimo iż on stromy bardziej niż dwa poprzednie.
* kiedyś tam miałam "ASZ" 13 km/h i to było dla mnie dużo... :>
Beluga jest trochę dziwna. To, że waży swoje 20.7 kg powoduje że jej przyspieszanie zajmuje więcej czasu, ale też ono trwa nawet wtedy kiedy wydaje się, że już nie będzie jechała szybciej. Ja widzę na liczniku 29 km/h a ona jeszcze sama jedzie coraz szybciej i za moment na liczniku jest 30 mimo iż ja wcale nie czuję abym mocniej deptała.
- DST 37.34km
- Czas 01:42
- VAVG 21.96km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Do pracy i z powrotem
Wtorek, 4 czerwca 2019 · dodano: 04.06.2019 | Komentarze 0
Ożarów - Warszawa
AVG: 21.75 km/h
MAX: 44.39 km/h
W zasadzie mogłabym sobie odpuścić i polecieć smrodem aby dać więcej czasu na regenerację nogom, ale miała być taka pogoda, że nie mogłabym sobie tego wybaczyć gdybym poleciała blachą. Nigdy.
Pogoda idealna - od rana krótkie spodenki i teszirt i się jedzie. Wmordewind więc prędkosć taka sobie, nogi też dawały znać, że są zmęczone po Kaszeberundzie tak więc nie przemęczałam ich. Ale z kolei też widziałam na niektórych podjazdach, że one są jakby prawie gotowe, ale nie do końca jeszcze.
Po południu. Wiadomo, że te pierwsze kilka kilometrów jest takich luźnych. Ale potem... Potem przywaliłam a nogi podchwyciły temat. Może i było z wiaterkiem, ale na DDRiP na Kleszczowej miałam spokojnie 30. A i reakcje nóg na "więcej!" były natychmiastowe. Ja po prostu przelatywałam między światłami cisnąć ile mogłam - i tyle ile chciałam. Jest zarówno wspaniała moc jak i kadencja. Do wyboru - do koloru.
Wniosek?
Żeby jeździć - trzeba jeździć. Samo się nie zrobi i nie stanie.
- DST 207.02km
- Czas 09:19
- VAVG 22.22km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Kaszeberunda 200km + dojazd/powrót
Niedziela, 2 czerwca 2019 · dodano: 03.06.2019 | Komentarze 0
Kościerzyna i okolice
Czas netto: 9:07, czas brutto: 10:52:14
AVG: 22.57 km/h brutto: 22.18 km/h
MAX: 54.93 km/h
W tym roku przyjechałam do Kościerzyny na zupełnie nowym rowerku, który zdołałam sprawdzić już na dojazdach do pracy, na brevecie w Szczebrzeszynie. Rowerek, który po prostu jeździ. Dzień przed maratonem tradycyjnie już poświęciliśmy na pełen relaks i krótkie przejażdżki po mieście. Wszystko aby tylko w dzień M wyjechać z pełnymi siłami.
Niedziela - pobudka o 5:30 i szybkie śniadaneczko - byleby tylko zapchać na moment żołądek. I biegiem z rowerami na dół Dopakowanie i fru na miejsca startowe koło basenu, który po prostu minęliśmy.
6:15 stanęliśmy w poczekalnie przed startem. Jeszcze ostatnie poprawki, słuchawki, smartfon i... Organizm wzywa do przelotu z powrotem do Aqua Parku. Nie ma co, ładnie mnie urządził ;) Po kilku chwilach byłam z powrotem i o ile wcześniej nie było za wiele osób, tak po powrocie zobaczyłam już ze 2-3 grupy startowe praktycznie gotowe. Na szczęście nie było problemu aby się przebić do tej "naszej" pierwszej i wystartować jako jedna z pierwszych osób :)
Trasa - prawie standardowa z drobnymi zmianami. Na szczęście bo rok temu asfalt w pewnych miejscach nadawał się wyłącznie do zaorania i położenia na nowo. Ale początek był taki sam - prosto do Borsku. Czyli około 30 kilometrów. Na samym początku o dziwo udało mi się wpaść jako pierwszej na rondo na którym skręcaliśmy w lewo a chwilę potem zaczęli mnie już wyprzedzać szoszoni na których nie reagowałam. Zero przyspieszania i walczenie o... Nie wiem o co. Co prawda Asia oczywiście uruchomiła wszystko co dała fabryka, ale nie ja. Ja wiedziałam, że szoszoni się dopiero rozgrzewają i jak uruchomią coś więcej niż swoje 25-30% to zostaniemy w tyle. Dlatego sama powoli się rozgrzewałam i po około 10 kilometrach będąc rozgrzana i gotowa do nieco szybszej i normalnej jazdy - spotkałam Asię, która właśnie miała już dość wyścigu ;) Wypaliła się i zbierała na nowo siły na kolejne kilometry. Jazda była przyjemnością - jak zwykle miałam już słuchawki, ulubioną muzykę w nich i mogłam sobie jechać daleeeej i daleeej bez myślenia o tym jak mi idzie, jaka prędkość, czemu tak wolno i takie tam bzdety. Po prostu ciągnęłam swoje. Oczywiście co jakiś czas mijały mnie "pociągi" szoszonów, ale nie zwracałam na nie za dużej uwagi - hej hej i tyle.
Borsk - tak dobrze mi szło właśnie, że nie bardzo się chciałam zatrzymywać, ale śniadanko II by się przydało i napić też, a poza tym to Borsk i jajeczniczka :D Wpadłam, przeleciałam przez punkt jak zwykle i postawiłam się byle gdzie, czyli na środku niczego. I od razu do kolejeczki po jajeczniczkę ;) Do tego ogóreczek małosolny, kawałek chlebka, herbatka i można powoli się zbierać oczywiście po dokładce. Na punkcie też spotkałam Asię i Mikrobiego i ustaliliśmy, że dalej jedziemy razem. Tylko to się nie mogło udać, bo jednak ja miałam więcej mocy w nogach a one chciały koniecznie jechać szybciej no i tego no... Oni jechali z tyłu razem a ja grzałam dalej sama.
Jechałam swoje - tam gdzie mogłam dawałam mocniej, tam gdzie nie bardzo to się oczywiście redukowałam. I niestety na kolejnej prostej, na gładkim asfalcie przy większej prędkości dotarło do mnie - tylne koło bije. Nosz..... Czyli nie tylko nowy prżód ale i nowy tył jest źle zapleciony? I co ja mogę zrobić? Nic. Jechać dalej i nie zwracać uwagi, mając nadzieję że to na pewno nie jakiś burchel na oponie. Na nowej oponie zresztą co raczej niemożliwe.
Leśna.
Bananek, coś do picia i koniecznie zmiana spodni na krótkie. Długie powędrowały do sakiewki gdzie spoczęły obok kurteczki zdjętej już w Borsku. W ruch poszedł też krem do opalania (50) co by się nie spalić i ten zdał egzamin do samego końca.
Laska.
Na tym punkcie dogoniłam resztę ekipy, która ponoć nie zauważyła bufetu w Leśnie i go minęła ;) I tam również spędziłam kilka minut aby napić się czegoś ciepłego i poczęstować się arbuzem i kolejnym już bananem.
Jak się jechało? Nieźle. Rowerek spokojnie dawał radę, moje nogi umiały go napędzać i praktycznie do Lasek nie miałam żadnych problemów ze ściankami. Dopiero za tym bufetem musiałam użyć gdzieś I biegu a i to też dosłownie kilka minut.
W Lipnicy połączyliśmy się w grupkę na te kilkanaście kilometrów aby wspólnie przejechać do Ugoszczy i dalej. Spodziewałam się tam spotkać "swoje ulubione" góreczki, które kiedyś znienawidziłam... Ale nie w tym roku. Dzisiaj je przeleciałam. Ta góreczka z barierką tuż przy połyskującym po prawej stronie w dole jeziorkiem została przeze mnie pokonana z palcem w nosie, tak jakby jej wcale nie było. Za tymi górkami oczywiście czekała nas mała ścianka a potem straszny asfalt i za nim po jakimś czasie większy podjazd. Ale i tu nie miałam problemów z przejechaniem go. A na DK20 wypadłam o wiele szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. Po prostu wyleciałam jak na wyścigach i wleciałam w drogę prowadzącą już do bufetu w Półcznie. I ten bufet był przeze mnie nawet oczekiwany - lody :D Warto było bo się nieco ochłodziłam, popiłam herbatkę i mogłam jechać dalej - na aleję drzew. Pamiętam, że jakoś mi ona nie przypadała do gustu bo się wjeżdżało jakby pod górę - ale chyba ten teren wypłaszczyli albo co... Nie odczułam prawie żadnych problemów. Dopiero za tym punktem zaczęły się te "prawdziwe" górki, które były dla mnie jeszcze parę lat temu dużym postrachem. Na jednej z Kaszeberund na FWD było tak ciężko, że na tej górce pod Parchowem po prostu musiałam stanąć bo miałam już dosyć. Mega low power. Ale dzisiaj - bez żadnych problemów manewrując troszkę biegami wjechałam jakby nigdy nic na szczyt popodziwiałam widoki i poleciałam do Sulęczyna, które ominęła Asia, a gdzie zatrzymałam się ja z Mikrobim. Cztery kanapeczki ze smalcem i z ogóreczkiem błyskawicznie wylądowały w moim żołądku podobnie jak i dużo wody do picia - i mogłam lecieć dalej. Przy czym początkowo słowa "lecieć" bym już nie używała bo zaczął się jakiś leciutki kryzysik, ale szybko został przegnany przez coś z żołądka pochłoniętego wcześniej w drodze - zapewne czekoladki krówkowe z własnych zapasów ;) Przejazd do Stężycy był lajtowy. Wleciałam i wyleciałam omijając ten punkt. Goniłam Asię i spotkałam ją czekającą na nas parę zakrętów dalej. I stamtąd wraz razem pojechaliśmy już na Metę do Kościerzyny. Albo mi się wydaje, albo ta trasa była również zmieniona bo wylot ze Stężycy był jakiś inny.
Meta. Szybkie dekorowanie. Zejście z rowerów pokazało mi jak padnięta jestem a jak już usiadłam, zjadłam loda i posiłek to dopiero poczułam wtedy jak mocno się wypaliłam na tym dystansie. Organizm miał dosyć o nogach nawet nie mówiąc. To znaczy one dały radę do samego końca, ale dopiero kiedy ostygłam, kiedy adrenalina zeszła - dowiedziałam się jak bardzo się popsułam po drodze.
Schody w Willi Strzelnica okazały się być nie jak jeszcze wczoraj żadną przeszkodą, ale przeszkodą trudną do pokonania. A i ta ciężka praca przy rowerze, zmiana koła i opony... To już nie było lajtowe zajęcie, tylko poważna praca. Czyli - faktycznie się zmachałam.
Czasu sprzed roku i obecnego trudno porównywać bo trasy się różniły między sobą. Ja wiem jedno - traskę pokonałam wydaje mi się szybciej w moim odczuciu a i ze zdecydowanie lepszym nastawieniem i większymi osiągnięciami jeśli chodzi o wykorzystywane przełożenia, przyspieszenia, prędkości na podjazdach.
A tylne koło - faktycznie biło. Złe zaplecenie.
- DST 17.58km
- Czas 01:17
- VAVG 13.70km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Kościerzyna i okolice + testy roweru
Sobota, 1 czerwca 2019 · dodano: 01.06.2019 | Komentarze 0
Kościerzyna
AVG: 13.61 km/h
MAX: 43.09 km/h
Po pierwsze testy. Po wczorajszym byłam pewna, że przednie koło jest źle zaplecione, ale dzisiaj wyszło, że mam niedopięte koło przednie. Dziwne. Dlatego zapięłam i przejechałam się po Kościerzynie i niestety... Bije. Biło znaczy się. Powyżej 20 było już to czuć wyraźne bicie, a powyżej 25 km/h jazda robiła się dosyć nieprzyjemna a przede wszystkim - niestabilna. Także... Kółko wymieniłam na poprzednie, na które na szczęście udało mi się założyć oponkę Durano :) Czyli - te nowe koła w zasadzie mi nie były potrzebne... Cóż... Wolałam jednak mieć pewność, że węższe oponki wejdą, więć kupiłam i dałam do zaplecenia. Teraz pewnie sobie poleżą jako zapasowe albo co.
Poza tym:
- udało mi się wszystko z sakw z narzędzi, dętek etc etc upakować w sakiewce na bagażnikowej. Szok. Da się. Ile to miejsca się zwolniło, a ile ciężaru mniej :)
- nakleiłam taśmę izolacyjną na bagażnik w miejscach gdzie opierają się sakwy
- wydłużyłam taśmy sakw aby było łatwiej je zakładać
- dokręciłam jeszcze jeden koszyczek na bidon z prawej strony co daje mi możliwość posiadania pod ręką aż dwóch izotoników/bidonów :) Czyli ca 2h jazdy bez konieczności stawania
- pobawiłam się hamulcami - podregulowałam przód ale i tak coś tam jeszcze trze, zupełnie jakby jeden z klocków czasami się nie cofał.. Ach te mechaniki. jednak co hydraulik to hydraulik :]
Jutro na Kaszeberundzie jadę bez sakw nie licząc tej małej na bagażniczku. Będzie lekko i przyjemnie :) (nadzieja)
Aaa i rowerek po zmianie opon i po odciążeniu bardzo ładnie reaguje na kopnięcia w pedały. :)
- DST 1.75km
- Czas 00:05
- VAVG 21.00km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Test po zmianie kół i opon
Piątek, 31 maja 2019 · dodano: 31.05.2019 | Komentarze 0
Ożarów
AVG: 22.12 km/h
MAX: 32.26 km/h
Zmiana kółek nieco mi zajęła, do tego jeszcze konieczne przełożenie kasety i na koniec poprawienie ubu hamulców tarczowych. Po wyjechaniu na asfalt - rowerek okazał się być znacznie lżejszy i chętniejszy do jazdy niż poprzednio. Niestety - przednie zmienione koło ma feler - bije góra-dól w związku z czym jutro w Kościerzynie czeka mnie próba zmiany koła z powrotem. Może wąska opona jakoś się przyjmie na szerszą obręcz. Jeśli nie - czeka mnie jazda na 2x Kojak albo sama nie weim, może 1+1 Kojak z przodu i Durano z tyłu.