Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Katrinam z miasteczka . Mam przejechane 39265.09 kilometrów w tym 66.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.86 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 3363 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Katrinam.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 204.90km
  • Czas 09:05
  • VAVG 22.56km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kaszeberunda 200km

Niedziela, 27 maja 2018 · dodano: 08.07.2018 | Komentarze 0

Kaszeberunda
AVG: 22.54 km/h
MAX:52.92 km/h
CAD: 71

Jak co roku i tym razem stanęłam na starcie tej wspaniałej kolarskiej imprezy. I punktualnie o 7:03 ruszyłam wraz z pierwszą grupą w trasę. Tym razem w przeciwieństwie do startu w poprzedniorocznej imprezie - i zarazem jak co zwykle - wybrałam dystans 200 kilometrów. Oczywiście nie byłam znowu mega przebojowo przygotowana. Jednak na koncie miałam nie ~700 kilometrów jak poprzednim razem - ale 1200. Także coś więcej jednak było, mimo iż bazę robiłam obecnie dopiero półtora miesiąca.
Na miejsce startu opodal Aqua Parku dotarliśmy około 6:40. Rozejrzeliśmy się po organizacji tegorocznej, pogadaliśmy i dojechaliśmy do prawego rękawa, gdzie każdy zajął swoje miejsce startowe - mnie przypadło to, z numerkiem 6 :) Znów chwila gadki, przekomarzania z pionowcami, oględziny roweru stojącego opodal - z silnikiem i bakteriami - elektryka. Wreszcie - start, punktualnie o 7:03.
Pierwsze kilometry - powolna rozgrzewka. Nic na chama, nic siłowego, nic z tępieniem siebie samego i kolan "bo oni uciekają!". A niech sobie gonią. A niech mnie doganiają kolejne "pociągi rowerowe" ;) - ja miałam dojechać a się nie zarżnąć. Ciągnęłam zatem tyle ile mogłam. Nie ukrywam, że spodziewałam się, że będzie troszkę trudno, bo śniadania z rana nie było. Ale po ~30 kilometrach pojawił się Borsk w zasięgu wzroku a mym oczom ukazały się kolejki rowerzystów do popasu. Czego tam nie było? Jajecznica - to standard. Jakieś ryby też. Ale w tym roku pojawiły się jeszcze naleśniki, nie mówiąc o pysznych kromkach wiejskiego chlebka ze smalcem. Mniam! Mimo iż staram się nie korzystać za mocno z bufetów i nie obciążać przewodu pokarmowego podczas maratonu - tak tym razem z braku wcześniejszego śniadania pozwoliłam sobie na małą dyspensę. Jajecznica, 2 naleśniki i 2 kromki chlebka ze smalcem. To mi zapewniło jeszcze lepsze samopoczucie, chociaż powrót do normalnej pracy nóżek trwał kilka kilometrów. Ale było warto. Bo kolejne 20 kilometrów do kolejnego bufetu przeleciały bardzo szybko. Chociaż na drugim bufecie nie byłam w zasadzie niczym zainteresowana. No może jakimś piciem na szybko i dalej, w długą. A jeśli chodzi o to "latanie" to nogi o dziwo i ku mojemu zaskoczeniu dawały radę. Na prostej ciągnęły ile trzeba, na górkach w zależności od nachylenia mogłam testować ich wytrzymałość lub też stopniowo zwalniać do biegu, na którym mogły pokonać owy podjazd. Chwilami brakowało mi mniejszej tarczy, musiałam ciągnąc na tej większej na 1 biegu, ale jaaakooooś to szło. Na 3 bufecie popełniłam błąd. Stwierdziłam, że mam na tyle dużo wody/picia, że mogę nic nie napełniać. Bo przecież skoro bufet jest na ~70 kilometrze to następny też będzie niebawem na ~100. Aha, pomarzyć można. Kolejny był na 125. W dodatku przeniesiony z pierogarni gdzieś pod mały bar, więc miałam obawy czy nie ma go jeszcze dalej. Przed tym bufetem okazało się, że krawędź lewej stopy ma serdecznie dosyć buta i bloku - w związku z czym musiałam zatrzymać się w lesie obok trasy, gdzie do buta trafiła chusteczka higieniczna izolująca nieco stopę od buta w tym newralgicznym miejscu. W ogóle to serdeczne podziękowania dla Kolegi z trasy, który poczęstował mnie tam wodą - której przecież zaczynało mi brakować.
Pierwsze co zrobiłem na wspomnianym bufecie (Lipnica) na 125 kilometrze, to wylałam resztkę coli w krzaki. Sio! Syf niesamowity. Na początku faktycznie dostarczyła mi nieco energii, dorzuciła cukru, ale kofeina... A błe. Za dużo. I tak bez tego szajsu energii było wystarczająco wiele. Drugą czynnością było nalanie 2 litrów wody do wcześniej przygotowanego worka z proszkiem izotonicznym. Niestety - proszek wrzucony wcześniej zakleił mi otworek wylotowy do rurki i musiałem chwilę się namęczyć aby toto odetkać. I wreszcie na tym bufecie zjadłam makaron z jakąś smaczną polewą, ale nawet nie wiem co to było. Na pewno było bardzo smaczne. A makaron dorzucił jeszcze ciuteńkę niezbędnej energii do dalszej jazdy. I dobrze, bo przede mną zaczęły wyrastać kolejne większe wzniesienia, z których pokonaniem zaczęły być już problemiki. Zaczął pojawiać się wmordewind uniemożliwiający wykorzystanie pełnej prędkości na niektórych zjazdach. Ale byłam już daleko poza połową trasy, nogi ciągnęły więc jechałam ile się dało. Gdzie mogłam przyspieszałam, gdzieniegdzie pozwalałam rowerowi rozpędzać się bez udziału mięśni na spadkach.
W Udorpiu znany zjazd w prawo na Ugoszcz. Wspaniały spadek w dół, prędkość rośnie... A potem trzeba to odpracowywać kilkakrotnie kilometry dalej za Ugoszczą. I to odpracowywać na tyle mocno, że I bieg przestawał mi wystarczać. Znany i pamiętany dobrze przeze mnie podjazd wzdłuż barierki energochłonnej, niby w cieniu, ale pot się leje litrami. A napić się z camelbaka nie ma jak, bo nie starczy tchu. Za to obok wspaniałe widoki na jeziorka po bokach trasy, nic tylko podziwiać! Ale wystarczy sekunda nieuwagim, utrata równowagi na podjeździe i Joule energii idą w straty. W Studzienicach - koniec wdrapywania się. Szybki podskok na podwyższeniu i już wieś. A za nią... A za nią mega hiper grajdoły w postaci nawierzchni jezdni zniszczonej tak, że jechać się po tym po prostu nie dało. Organizator potem się nasłuchał od nas skarg na wybór trasy, ale ponoć niewiele da się z tym zrobić. Więc albo inne opony(?!) albo inne większe koła (ciekawe jak???) albo sama nie wiem co. Tak czy inaczej - >20 kilometrow katorgi. I przyznaję, że ze 2 podjazdy na tym dystansie zrobiłam po prostu idąc, bo miałam dosyć marnowania sił na pokonywanie podwójnej trudności. Dopiero tuż przed Półcznem i DK 20 droga się poprawia a asfalt staje asfaltem. Pozostaje mieć nadzieję, że w ciagu roku naprawią jezdnię zniszczoną przez ciężkie pojazdy usuwające zniszczone drzewa powalone przez nawałnicę. Ale czy usuwając jedne zniszczenia koniecznie trzeba powodować kolejne? Znacznie trudniej usuwalne???
Półczno. Miejsce połączenia grup ze wszystkich 3 dystansów. Szarańczy w tym roku już nie było, a mimo to były jeszcze lody. Wchłonęłam loda, uzupełniłam proszek i wodę w camelbacku i przy okazji wymieniłam chusteczkę w bucie na nową. Szybki smalltalk z Koleżanką (pozdrawiam! :D) z którą się mijałyśmy kilkakrotnie na trasie i jazda dalej! I znowu oczywiście kolejne roszady... Ona szybsza na podjazdach, a ja szybsza na zjazdach i o dziwo też na płaskim. Ale płaskiego mało, dużo podjazdów to i w końcu po którejś serpentynie zostałam w oddali i dopiero spotkałyśmy się na punkcie w Sulęczynie. Jednak nim się do niego dotarło, trzeba było przejechać niezłe serpentynki w górę. Widoki - niesamowite. A ile potu tam się zostawiło tuż przed punktem to tylko inni rowerzyści i ja wiemy. W każdym bądź razie dużo. Za Sulęczynem szybki przeskok do Stężycy gdzie chyba miał być jeszcze jakiś jeden bufet i widziałem jakieś oznaczenia tegoż - ale go nie zauważyłam. Zresztą też nie miałam ochoty zatrzymywać się ponownie. We wsi w prawo i prosto do Koscierzyny, chociaż tak prosto to nie jest bo jest jeszcze kilka podjazdów w tym w Kościerzynie Wybudowaniach i w samej Kościerzynie nad torami. Mógłby być łagodniejszy swoją drogą. I wreszcie - META. Przystanek, myślałam że tam zdejmą czujkę - ale nie, czujka ma być zdjęta na rynku, także znowu w pedały i dalej na Rynek. A tam oczywiście gratulacje i dekoracje :D
Niestety, nie wiem gdzie, nie mogę aktualnie znaleźć na mapie i street view - była taka górka. Przed wsią, z barierami energochłonnymi, na którą wdrapanie się obecnie i kiedyś zajmowało trochę czasu i zabierało nieco energii. Fajna góreczka swoją drogą. Zawsze była dla mnie pewnym punktem na trasie, po którym było już łatwiej... ;)
Muszę też zauważyć, że od startu towarzyszył nam startujący z nami rower z napędem elektrycznym. Gość miał w zapasie jeszcze jedną bakterię i nawet nawet mu to nieźle szło, chociaż musiał się jednak też trochę napedałować. Kilkakrotnie wyprzedzałam go a on mnie, lecz oczywiście silnik tak się nie męczył jak ja i w końcu elektryk poleciał gdzieś przodem i znikł.

Na koniec... Muszę napisać, że był taki moment, taki mały peleton wyprzedzający mnie, że tak w zasadzie to nie leciał znacznie szybciej niż ja. Tylko był jakby wytrzymalszy ode mnie na podjazdach. Gdybym tak jeszcze ciuteńkę miał wiecej czasu na rowerze przed imprezą, więcej kilometrów w nogach (tak 2x) to mooooże byłbym w stanie się go trzymać dłużej niż kilometr. Może kiedyś...

Podsumowując?
- nogi okazały sie być przygotowane znakomicie. Znacznie lepiej niż rok temu. Pewnie dużo "frajdy" sprawiła im jazda tydzień wcześniej do Wyszogrodu i z powrotem, kiedy to musiały wytrzymać łańcuch ocierający się o rolkę po spadnięciu jej. Ależ to był dodatkowy trening dla nich. I dla mnie. I dla pieszych i rowerzystów obok ze względu na dodatkowe dźwięki napędu ;)
- organizm niezbyt dobrze przygotowany, niechętny do końca do walki i długiej jazdy. Momentami łapiący zadyszkę, którą musiałam likwidować zmniejszeniem tempa i redukcją biegów. Szkoda. Jednak WAGA robi swoje...
- rower prawie OK - nie licząc nienasmarowanego łańcucha... Grrr... Mogło być znacznie lepiej. No i problem z przednią przerzutką, która ciągle nie do końca działa i czeka ją wymiana/naprawa/regulacja. A i pewnie przeskok z blatu 42 na 50/52. W końcu obecnie mam 34 a nie 23 z przodu więc w Czechach powinno to sobie poradzić.
Zużycie wody/picia?
- łącznie około 6.5 litrów.




  • DST 37.07km
  • Czas 01:46
  • VAVG 20.98km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do roboty i z powrotem

Czwartek, 24 maja 2018 · dodano: 08.07.2018 | Komentarze 0

Ożarów - Warszawa - Ożarów
AVG: 20.94 km/h
MAX: 42.81 km/h
CAD: 71

Z rana na pocztę. Z poczty do stolicy. Szło jako tako, czyli kiepsko. Stare buty z wsadzonymi wkładkami = porażka dnia. Dopiero po 5 kilometrach wywaliłem toto do sakw, a sama założyłam z powrotem nowe buty. Oczywiście stopom i to się nie spodobało, musiały na nowo się przyzwyczaić do nowego układu co zajęło im kilka dłuższych minut. W tym czasie dojechałam na Mory gdzie jakaś pinda robi śmieszynki rowerowe z zakrętami od ekierki ale nieco wygładzonymi. Ciekawe jak rowerzyści mają tamtędy jechać z prędkością transportową do pracy??? Przy okazji zmiany chodników, krawężników - wycięli mi kawał pasa "rozbiegowego" ze stacji benzynowej, który był dla mnie ostoją bezpieczeństwa przed TIRolotami pędzącymi Poznańską. Ale co to pindę obchodzi. Byleby się pochwalić gównianą śmieszynką, która można jechać rekreacyjnie.
Poza tym jak zwykle ostatnio - wmordewind. A potem górki i podjazdy, na których nawet nie próbowałam ciągnąć - bo za moment Kościerzyna, lepiej spalić się tam niż w Warszawie czy okolicy. Także pokonywałam je na 1 biegu, oszczędzając ile mogłam mięśnie i siłę. Dopiero wracając z raboty dałam nieco więcej czadu tam gdzie trzeba było, ale też na pół gwizdka co by się nie przeciążyć.
Notabene sprawdzam co jakiś czas kadencję. Wychodzi na to, że normalnie na prostej jestem w stanie ciągnąć 80-88. Wejście na 90 jest już trudne. Z kolei na podjazdach mam od 70 w górę. Staram się mieć możliwie dużo, ale to jeszcze nie ten okres czasu... To jeszcze ciągle robienie bazy.
A tak w ogóle. Było na FB o śmieszynkach rowerowych. Dzisiejszy powrót z roboty potwierdza to co tam pisałam o niskiej przydatności tychże.




  • DST 47.60km
  • Czas 02:11
  • VAVG 21.80km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do raboty i z powrotem

Środa, 23 maja 2018 · dodano: 08.07.2018 | Komentarze 0

Ożarów - Warszawa - Komorów - Pruszków - Ożarów
AVG: 21.71 km/h
MAX: 40.01 km/h
CAD: 71

Tam i z powrotem do roboty. Rano to wiadomo, megakorki, kierowczyki i kombinowanie jak sie by tu przedrzeć do Mordoru.
Z kolei po robocie - przewrócil mi się rower i czy tego chciałem czy nie - musiałem podskoczyć do Decathlona po nowe lusterko. Niestety, dużego wyboru nie mieli, więc zmuszona jestem jeździć chwilowo z lusterkiem montowanym w rączce na końcu kierownicy co nie daje mi za wiele widoczności z tyłu. Przy okazji zakupiłam również wkładki do butów oraz czapkę z daszkiem, bo czasami słońce nie daje żyć podczas jazdy.
Sama jazda - jako taka. Chociaż rano stopy musiały nauczyć się żyć z nowymi butami i szło im to tak jakoś nie do końca dobrze. Dopiero po południu jazda była lepsza, ale też przez kilka chwil odnosiłam wrażenie, że coś nie pasuje lewej stopy z ułożeniem jej na pedale. Jutro na wyjazd biorę stare buty z nowymi wkładkami (o ile te wejdą) i wtedy zobaczę co się lepiej sprawdza. Na pewno chcę uniknąć problemów w Kościerzynie podczas Kaszeberundy. Z kolei jeśli chodzi o moje przygotowanie - chyba jest coraz lepiej. Są kilometry gdzie mogę wskakiwać na ten 8 bieg i ciągnąć 30 i więcej, ale nie jest ich za wiele. Za to dzięki większej kadencji lepiej mi idzie jazda na podjazdach. Chociaż jeszcze mi na nich sporo brakuje. Zwłaszcza przedniej przerzutki, której się (samo) coś stało i muszę ją podregulować i ustawić.




  • DST 142.27km
  • Czas 06:04
  • VAVG 23.45km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do Wyszogrodu i z powrotem

Niedziela, 20 maja 2018 · dodano: 08.07.2018 | Komentarze 0

Ożarów - Babice - Mościska - Nowy Dwór Mazowiecki - Wyszogród - Sochaczew - Teresin - Błonie - Ożarów
AVG: 23.44 km/h
MAX: 49.92 km/h
CAD: 76

Prawdę powiedziawszy to plan był mniejszy. Może 10 km jak będzie coś nie tak z nowymi butami, może 40 jak będzie z nimi bardziej ok, a może i 80 jak będzie ok - dookoła kawałka Kampinosu. Jednakże mimo pewnych problemów z butami, z którymi musiałam stoczyć walkę właśnie na 10 kilometrze zmieniając odleglość od suportu do fotelika na ciuteńkę (1cm) mniejszą. Niby pomogło na stopę, ale zaszkodziło strasznie na kadencję (mniejsza) i wyczucie siły. A i stopom też się to nie podobało. W związku z czym po kilkunastu kilometrach zatrzymałam się i wróciłam do poprzedniego ustawienia. Przy okazji też przesunęłam bloki na butach bardziej na środek butów. I od tego momentu jechało się już względnie nieźle. Przędłem na pedałach ile tylko mogłam, aczkolwiek upał i gorąc robił swoje, czułam rosnace zmęczenie spowodowane wmordewindem i chwilami odechciewało mi się jazdy. Ale przecież nie stanę pośrodku między polami... Faktem jednak jest, że mając jeszcze z 20 km do Wyszogrodu marzyłam już o dworcu PKP w Sochaczewie i pociągu podmiejskim do Ożarowa. Czyli czułam, że mam dosyć, że coś jeszcze jest nie tak i dlatego też cały czas obserwowałam zachowanie obolałych stóp i ograniczałam się, aby im nie dowalić za mocno. Od Wyszogrodu sytuacja się diametralnie zmieniła. Nie mając już wmordewindu, mając wiaterek w plecy ciągnęłam jak czołg pod górki, które pokonywałem jak nigdy dotąd szybko i sprawnie. Tylko na kilka z nich musiałam się redukować mocniej, a na pozostałych albo nawet tego nie robiłam dając wpiernicz nogom, albo redukując się tylko o 1-2 biegi.
Niestety wszystko co dobre musi się skończyć i na obwodnicy Sochaczewa sytuacja się znowu zaczęła zmieniać na gorszą, a kiedy wyjechałam na DK92, znowu zaczęłam walczyć z wiatrem walącym jak nie z boku ukośnie to bezpośrednio w twarz. I znowu zaczęła boleć lewa stopa. W końcu na 119 kilometrze zatrzymałam się na przystanku, przekręciłem lewy blok tak, aby but był nieco bardziej ustawiony na zewnątrz (wcześniej był lekko skrzywiony do środka). Od tego momentu odliczałam - na ile kilometrów mi to pomoże. Trzeba przyznać, że dopiero pod koniec (141-142km) znowu poczułem pieczenie lewej krawędzi stopy. Ale że to był już Ożarów to mogłam sobie pozwolić na dojechanie pod dom bez przystanków i poprawek. Ale nie podoba mi się to, muszę pomyśleć jak to kompletnie zniwelować. Na koniec, na swojej uliczce mimo wmordewindu i wymęczenia - 40 km/h. Hardkorowe 40. Czułam, że jak dojdę to... Może nie padnę na pysk. Nie padłam, ale było ciężko. (to przecież ciągle początki robienia bazy)
Górki: 99% pokonywałam bez problemu, ewentualnie schodząc na 1 bieg na dużym blacie z przodu. Tylko przed Wyszogrodem natknęłam się na coś trudniejszego, gdzie musiałam zostać na tym 1 biegu, nie zrzucać na mały blat (coś mam nie halo z przednią przerzutką, do sprawdzenia) i tam mordowałam się trochę z prędkością 9-10 km/h. Brakowało mi jeszcze z 2 zębatek, ale gdybym zrzuciła na mały blat z przodu - musiałabym się zatrzymywać aby narzucić łańcuch z powrotem na duży blat.
Summa summarum: jest lepiej, ale ta cholerna lewa stopa... O co jej chodzi???

Do sprawdzenia:
- przednia przerzutka
- coś mi skrzypi fotelik podczas jazdy




  • DST 40.25km
  • Czas 01:42
  • VAVG 23.68km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dookoła komina

Sobota, 19 maja 2018 · dodano: 08.07.2018 | Komentarze 0

Ożarów - Pilaszków - Białutki - Leszno - Zaborów - Umiastów - Ożarów
AVG: 23.51 km/h
MAX: 33.12 km/h
CAD: 76

Naprawiłam kabelek do czujnika kadencji. Jakimś cudem się wziął i naderwał. Dzięki temu widzę ile kręcę i okazuje się, że wcale nie jest tak znowu wesoło jak być powinno.
Średnia, dystans i prędkość maksymalna = porażka. Ale jak się okazuje, osiągi nie są do końca zależne ode mnie, ile od... butufff spd. Tak, butufff, bo inaczej produktów firmy bontrager określić nie można jak produktami butopodobnymi. Żeby but przestawał działać jak powinien po 2 latach? To są żarty.
Do rzeczy: wkładka w ww butach przestała spełniać swoją rolę, a moje stopy zaczęły praktycznie walić w podeszwę podczas każdego zakręcenia pedałami. Ból był i jest taki, jakbym z całej siły waliła gołą stopą o beton. Raz, drugi, trzeci - można. W końcu nie wali się w pedały z max siłą, tylko jej częścią. Ale po setnym-tysięcznym którymś razie to zaczyna się odczuwać. Nogi przestają pracować jak powinny, słabnie siła potrzebna do kręcenia aby chronić stopę (podświadomie się ograniczamy), spada kadencja. I mamy co mamy. Wiedząc o tym przed wyjazdem zrobiłam wkładki z kartonu, które wsadziłem na te zużyte - ale to nie pomogło, wręcz było jeszcze gorzej. Musiałam je zmienić na chusteczki higieniczne, ale to nie jazda. I pomaga to też tylko na kilka kilometrów.
Dlatego dystans zmniejszyłam jak mogłem, wróciłam do domu i poleciałem do Airbike. Gdzie oczywiście butów Shitmano już nie mają, nie sprowadzają itepe. A najtańsze buty bodajże Specialized - od >400 złotych w górę. Dlatego zmieniłam sklep na Decathlona, gdzie o dziwo (!) znalazłam duży wybór butów SPD, zarówno Bitwina, jak i Shitmano. I tam też zdecydowałam się zaryzykować i kupiłam chyba najtańsze SPDy turystyczne, wiązane i z pojedynczym rzepem za 119.99 PLN (!!!???). Jutro pierwszy test.
BTW: okazuje się, że w dziale dla biegaczy w Decathlonie są wkładki do butów :D Od 19.99 PLN wzwyż.




  • DST 20.27km
  • Czas 00:51
  • VAVG 23.85km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przypomnieniowo dla nóg

Piątek, 18 maja 2018 · dodano: 08.07.2018 | Komentarze 0

Ożarów - Babice - WIeruchów - Babice - Wieruchów - Ożarów
AVG: 23.60 km/h
MAX: 28.19 km/h
CAD: nzl (pęknięty kabelek)

A taka tam szybka przejażdżka dookoła komina co by nogom przypomnieć do czego służą i jak mają/powinny pracować. Niestety nie mogły wykazać się swoją maksymalną wydolnością ze względu na temperaturę, która dosyć szybko spadała. Chociaż mięśnie pod koniec były już na tyle rozgrzane, że średnia zrobiła się nieco milsza dla oka.




  • DST 7.44km
  • Czas 00:35
  • VAVG 12.75km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ze smroda do roboty i z powrotem

Czwartek, 17 maja 2018 · dodano: 08.07.2018 | Komentarze 0

Warszawa
AVG: 12.73 km/h
MAX: 29.67 km/h
CAD: nzl

Tak to jest jak się trzeba szybko przemieścić po Warszawie. O poranku to jeszcze jako tako. Ale po południu, w megakorkach spowodowanych przez strrrraszny deszczyk lub kierowczyków* i jeszcze w deszczu - już nieco gorzej.
* kierowczyki uwielbiają zwalniać do zera jadąc po Sx widząc jakiekolwiek zdarzenie po drugiej stronie Sx. Trzeba się zatrzymać, popatrzeć, przyjrzeć się, pokomentować, jeszcze raz obrzucić spojrzeniem i pojechać. Jak w muzeum czy w galerii sztuki/handlowej.




  • DST 57.59km
  • Czas 02:44
  • VAVG 21.07km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do roboty i z powrotem

Wtorek, 15 maja 2018 · dodano: 08.07.2018 | Komentarze 0

Ożarów - Warszawa - Dawidy - Raszyn - Komorów - Pruszków - Ożarów
AVG: 21.04 km/h
MAX: 39.56 km/h
CAD: nzl

Spodziewałam się pewnego spadku mocy po wczorajszym, ale o dziwo takiego nie było. Wręcz przeciwnie szło mi z rana zupełnie dobrze, a nawet przyzwoicie jak na warunki z wmordewindem i chłodniejszy dzień niż wczorajszy. Niestety korki, kierowczyki i tak zrobili swoje i stąd taka a nie inna średnia - gorsza niż wczorajsza. Swoje jednak też zrobiło zmęczenie, ostatni wiadukt nad A2 za Pruszkowem pokonywałam na 1 biegu. I teraz pisząc ten krótki opis czuję, że dzisiaj wywaliłam resztę sił. Z II strony jednak sporą część trasy powrotnej pokonałam jak mi się zdaje w III strefie, także zmęczenie jest jak najbardziej zrozumiałym efektem takiego wysiłku.




  • DST 49.21km
  • Czas 02:08
  • VAVG 23.07km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do roboty i z powrotem

Poniedziałek, 14 maja 2018 · dodano: 08.07.2018 | Komentarze 0

Ożarów - Warszawa - Ożarów
AVG: 22.93 km/h
MAX: 40.94 km/h
CAD: niezliczona, muszę obadać czujnik

Rano to w ogóle nie ma o czym rozmawiać, wmordewind i średnio się przyjemnie jechało. Zwłaszcza na Marynarskiej, gdzie niektórzy kierowcy okazywali się być kierowczykami albo innymi debilami z łapanki. Roszady, tetrisy i inne tam takie przy zjeździe z S79 na Marynarską - tam to norma. Ale to nie koniec szczęścia - przed skrzyżowaniem z Wołoska tradycyjnie lewy pas pełen, a prawy i środkowy pusty. Tylko jak ja rowerem mam ominąć ten pełen lewy pas? Trzymając się prawego i zjeżdżając na lewy tuż przed skrzyżowaniem? Ciężka sprawa biorąc pod uwagę kierowczyków spuszczonych ze smyczy (korka) wspomnianego wcześniej. I nalepsze co może być to oczywiście Domaniewska gdzie siedzący za kółkami chyba sami nie wiedzą już gdzie jadą, po co jadą i w jaki sposób chcą to zrobić. Megakorek. A na skrzyżowaniu burdel tworzony przed durniów, którzy wjeżdżają na środek skrzyżowania nie mogąc go opuścić. Nic tylko postawić paru policjantów i budżet Warszawy/Polski napełniłby się w jeden dzień.
Powrót był już lepszy a na pewno znacznie szybszy. Tym razem odpuściłam sobie Marynarską, Hynka i Lopuszańską i poleciałam Cybernetyki, gdzie jakiś jemiołek zrobił śmieszynkę z asfaltu. Szkoda, że nie wziął pod uwagę drzew obok rozsadzających ową śmieszynkę. Jazda po czymś takim jest moim zdaniem gorsza niż jazda po kostce downa. Z 17 Stycznia wyleciałam na Krakowską i nagle okazało się, że moje nogi coś potrafią. Przelotowa 33-35 km/h. Przed zjazdem z S2 oczywiście musiał się trafić jakiś palant pokazujący coś z boku (DDRiP), i nawet go zaczynałam rozumieć, gdyby nie to jego nachalne trąbienie. Serio? Po co mam zjeżdżać tam, skoro ten DDRiP się zaraz kończy, poza tym spowolni mnie i narazi na spotkania III stopnia z pedalarzykami, którzy to jeździć za bardzo nie umieją. Z Al. Krakowskiej tradycynie już w Sokołowską. Obawiałam się nieco wiaduktów, ale jak się potem okazało zupełnie niepotrzebnie gdyż wiaterek mi pomagał przy nich. Znajomy wiadukcik nad WKDką w Pruszkowie połknąłem przy 27 km/h, a ten nad torami kolejowymi połknęłabym pewnie przy 20 gdyby nie korek smrodowy na nim. I wreszcie na swojej ulicy wyciągnęłam 40 km/h - czyli już wchodzę powoli w ciąg sezonowy :)




  • DST 22.18km
  • Czas 00:57
  • VAVG 23.35km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do Decathlona

Sobota, 12 maja 2018 · dodano: 08.07.2018 | Komentarze 0

Ożarów - Zielonka - Babice - Warszawa - Babice - Ożarów
AVG: 23.03 km/h
MAX: 33.97 km/h
CAD: niezliczona nie wiem czemu

Wyjeżdżałam z myślą co by nawet zrobic i z 80km, ale po drodze zobaczyłam jak mi (nie) idzie po wczorajszym i sobie odpuściłam. Zwłaszcza przez wmordewind, który był dość nieprzyjemny i mocno mi przeszkadzał. A nogi po wczorajszym początkowo nie chciały ciągnąć za bardzo. Dopiero wracając z W-wy zobaczyłam, że da się jechać mocniej i lepiej ale tylko z wiatrem. Wtedy faktycznie miałam prędkości ~30 km/h. Jednak na walkę z wiatrem nie za bardzo było mnie już stać.